piątek, 1 lutego 2013

15 Lodowy Smok


D
ni mijały powolnie, a Lyanna oczekiwała na kruka. Rhaegar obiecał jej przed odjazdem, że napisze gdy tylko dotrze do Królewskiej Przystani.  Jednak upłynęły już dwa tygodnie, a żadna wieść nie dotarła do wieży. Rhaegar zadbał, by nie pozostawała sama. Ser Arthur pojechał po mamkę, która miała być jednocześnie akuszerką. Dayne chętnie wyjechał, bo dzięki temu mógł zobaczyć się z siostrą. Lyanna słyszała, że lady Ashara również spodziewa się dziecka, choć równie dobrze mogły to być jedynie żarty ser Oswella. Ser Arthur nie był jednak w żadnej mierze szczęśliwy po powrocie. Lyanna tylko raz zapytała go, co się stało w Starfall, jednak Miecz Poranka nie odpowiedział. Zamiast tego poinformował ją, że wybuchła wojna.
   Lyanna zrozumiała czemu Rhaegar nie wraca, ani nie pisze. Coś mówiło jej jednak, że to nie wszystko, co zdarzyło się, odkąd opuściła ukochaną północ. Wiedziała o jakimś buntowniczym lordzie, który zapragnął korony i w swej pysze postanowił obalić króla. Lyanna nigdy nie darzyła Aerysa ciepłymi uczuciami, był jednak ojcem Rhaegara i, przez wzgląd na niego, nie życzyła mu źle.
   Po niemal miesiącu wreszcie przyszedł list od Rhaegara. Gdyby Lyanna wiedziała, co przyniesie kruk, wolałaby, by został zestrzelony i nigdy nie doręczył jej tych wieści.
   Lordem, który wypowiedział posłuszeństwo królowi okazał się Robert Baratheon. Lyanna nigdy go nie kochała i wiedziała, że niemożliwe, by kiedykolwiek się to zmieniło, jednak był dla niej przyjacielem. Wiedziała, że jego uczucie nie jest tylko przelotną zachcianką, widziała jak bardzo mu na niej zależy i dlatego zgodziła się wówczas zostać jego żoną. Wtedy była przekonana, że wszystko, co związane z Rhaegarem, zostało skończone. Gdybyś nie zjawił się tamtego dnia, gdybyś mnie nie zabrał siłą, nigdy nie znalazłabym się na tym miejscu. Dotknęła brzucha. Ale wtedy nie byłoby ciebie, skarbie.
   Jednak to nie to było najgorsze. Rhaegar pisał, że Brandon i jej ojciec nie żyją. Gdy książę zjawił się w Królewskiej Przystani, obaj byli już od dawna martwi. Nie mógł niczemu zapobiec, bo przyjechał za późno. Lyanna nie potrafiła darować sobie, że tak długo zatrzymywała Rhaegara przy sobie, że nie wysłała go wcześniej, że to przez nią Brandon i Rickard nie żyją. Rhaegar nie pisał, co się z nimi stało, jak zginęli. Wyjaśnił jednak dlaczego wybuchła rebelia. Aerys w swym szaleństwie zażądał głów Roberta i Neda od Jona Arryna. Władca Doliny nie zgodził się jednak, umożliwiając im opuszczenie swej dziedziny. Dzięki niemu Robert dotarł do Końca Burzy, a Ned do Winterfell. Tam zwołali chorągwie. Przyłączył się do nich Hoster Tully. Rhaegar pisał, że Eddard poślubił córkę lorda Riverrun i byłą narzeczoną Brandona, Catelyn, a Jon Arryn jej siostrę, Lysę.  Doszło już do kilku bitew, lecz szala zwycięstwa nie przechyliła się na niczyją korzyść. Tywin Lannister nie opowiedział się po niczyjej stronie, pozostając w Casterly Rock. Ostatnie słowa ukochanego zatrwożyły Lyannę.
„Zebrałem już odpowiednie siły, Tyrellowie pozostali wierni. Doran Martell udzielił nam wsparcia ze względu na Elię. Już niedługo dojdzie do rozstrzygającej bitwy. Wyruszę na czele armii naprzeciw Baratheonowi i zabiję jego i jego zwolenników. Mam nadzieję, że twój brat ostatecznie stanie po mojej stronie, a nawet jeśli nie, postaram się go ochronić. Gdy tylko powrócę do Królewskiej Przystani, poślę po ciebie. Aerys sporządził odpowiednie dokumenty. Wysłałem z nimi Gerolda Hightowera. Zostanie w wieży i będzie cię strzegł.”
   List wyleciał z dłoni Lyanny. Usiadła na łóżku, jej oddech stał się nierównomierny. Tamtego dnia wylała tyle łez, co nigdy wcześniej. Tamtego dnia jej oczy wyschły, zamieniając się w pustynię, a jej ciałem wciąż wstrząsał szloch. Inni ponieśli karę za moje uczynki. Wylla gładziła jej włosy, mówiła, że wszystko będzie dobrze, że książę wróci, a dziecko urodzi się zdrowe. Lyanna nie potrafiła jednak patrzeć na nic, nie potrafiła zapomnieć o tym, co się stało, nie była w stanie wrócić do porządku dziennego. Wylla zaczęła wreszcie powoływać się na maleństwo. Mówiła, że płacz szkodzi dziecku, że to dla niego źle, później może być mazgajem, a synowi księcia nie wypada. Nic to jednak nie dało, Lyanna musiała oddać się rozpaczy, bo kochała za bardzo. Mogła zgrywać zimną wojowniczkę, która poradzi sobie ze wszystkim, lecz jej wrażliwym punktem od zawsze byli ci, których pokochała. To oni przynieśli jej zgubę. To dla nich gotowa była poświęcić wszystko.
   W końcu jednak Lyanna podniosła się. Mimo ciąży kontynuowała ćwiczenia w walce. Całe godziny poświęcała na trening, przez co zdarzały się jej omdlenia. Postawiła sobie za cel nie dopuścić, by ktoś kiedykolwiek zranił ją ponownie. Nie mogła ćwiczyć ducha bardziej niż zrobił to jej Aerys, nie było już nic, co sprawiłoby jej takie cierpienie. Była pewna, że Robert wraz z Nedem nie dadzą się zabić. Wiedziała, że Rhaegar to świetny wojownik, była tego pewna. Nie musiał być triumfatorem na każdym turnieju, by być wybitnym żołnierzem. Nie chciała od nich odstawać, więc ćwiczyła. Z drewnianego miecza sypały się drzazgi, gdy Arthur Dayne uderzał weń z ledwie częścią swej potęgi. Biały rycerz wiedział, że kobieta nie pokona mężczyzny siłą, dlatego uczył ją jak wytrącić broń, jak uderzyć w słaby punkt, jak przewidzieć posunięcie wroga. Lyanna Stark stawała się dla niego kimś ważnym, nawet jeżeli Dayne nie darzył jej sympatią na początku. Miała w sobie coś, co  przyciągało. Pewien rodzaj honoru, dobroci i waleczności, coś, co czyniło ją niezwykłą, ponadprzeciętną.
   Gerold Hightower przybył do wieży wkrótce po kruku Rhaegara. Był to wysoki mąż, z niewiarygodnie rozrośnięta muskulaturą. Z łatwością mógłby podnieść Lyannę, jakby była kilkuletnim dzieckiem. Miał w sobie pewną surowość i władczość. Już na pierwszy rzut oka jasne było, że ten człowiek to przywódca. Jego oczy  potrafiły sobie podporządkować nawet ser Arthura, co bardzo zdziwiło Lyannę.
   Wreszcie nadszedł dzień, którego Lyanna obawiała się bardziej niż czegokolwiek innego. Do wieży dotarły wieści o wyniku bitwy nad Tridentem. Rhaegar został pokonany, Robert zabił księcia i roztrzaskał jego zbroję. Przeszedł po jego trupie i pędził na Królewską Przystań. Niektórzy szeptali, że lew wyruszył z jaskini i szykuje się do uczty.
   Te wieści przybiły ponownie Lyannę. Wiedziała, że przyjdzie jej kogoś stracić. Nie potrafiła wybrać, czy ma to być Rhaegar czy jej brat i Robert. Wiedziała, że zaboli tak samo, jednak zmieniało się jedno. Przyszłość jej dziecka. Teraz mogła liczyć już tylko na wygraną Roberta, na to, że pewnego dnia zjawi się tu Ned i wtedy będzie musiała go prosić, o coś, co mu się nie spodoba. Lyanna pamiętała jak kiedyś zapytała ojca, co dzieje się z rodziną pokonanego monarchy. Wówczas pan ojciec odpowiedział jej bardzo chłodno:
 – Żony i matrony mogą liczyć na życie, lecz dziedzic i pozostałe dzieci… wszystko, czego mogą oczekiwać to szybka śmierć.
   Dlatego ćwiczyła jak najwięcej. Była pewna, że jeżeli nie będzie wyjścia, to rycerze Gwardii Królewskiej wypełnią każdy jej rozkaz. Byli z nią wystarczająco długo, by się do niej przywiązać, a po śmierci ich zwierzchnika pozostało im już tylko dbać o to, co im powierzył. Wszyscy wiedzieli, że Królewska Przystań nie ma szans się utrzymać. Po Tridencie jedyną drogą jaką mógł obrać Tywin Lannister mogło być opowiedzenie się po stronie rebeliantów. Rojaliści zostali  pokonani nawet jeżeli nie zdawali sobie z tego sprawy. Lwy nie należały do tych, którzy ryzykują, lord Rickard już dawno uświadomił to swej córce.
   Lyanna cięła mieczem, gdy nagle słońce wyjrzało zza chmur i niemal ją oślepiło. Poczuła kopnięcie i na chwilę wstrzymała dech. Maluch coraz częściej dawał o sobie znać, nie pozwalając jej walczyć i zabierając wolną wolę. Coraz częściej musiała pogodzić się z odpoczynkiem, zachciankami i coraz silniejszymi kopniakami.
   Arthur podszedł do niej i ostrożnie położył dłoń na jej drobnym ramieniu.
 – Czy wszystko dobrze? – zapytał z wyraźną troską. Ostatnio zaczął się o nią martwić i traktować jak jajko, co irytowało Lyannę.
 – Tak. Wróg nie dałby mi chwili wytchnienia, a ty miałeś go naśladować.
 – Uczyłem cię dość długo, dłużej niż powinienem. Lyanno, powinnaś to skończyć. Już niedługo poród, a ty się tak przemęczasz. Nawet Wylla tego nie pochwala. Posłuchaj jej, jeżeli mi nie wierzysz.
 – Dzięki temu będę silniejsza. Jeżeli pokonam kogoś takiego jak ty, to poród będzie pestką.
   Lyanna podniosła się i wycelowała drewniany oręż w Dayne’a.
   Tego dnia walczyli na klifie, z którego nikt nie mógł ich zobaczyć, jednak był dość niebezpieczny. Arthur obawiał się zabierać tu Lyannę, jednak tego dnia Gerold uparł się, że lepiej, by nie pokazywali się w pobliżu szlaku. Wieści mówiły o jakiejś bitwie, którą stoczono dość blisko wieży. Wszystkich rycerzy to niepokoiło, lecz Lyanna nie wyglądała na zdziwioną. Tak jakby spodziewała się, że już niedługo ktoś się tu po nią zjawi.
   Ostre, poranne słońce przenikało co chwila przez szczyty, oślepiając oboje walczących. Lyanna nawet jak na ciężarną poruszała się zwinnie i szybko. Nauczyła się jak odpierać ciosy Dayne’a, jak samemu wygrywać pojedynki. Tu jednak było ciężej, bo miała problem z utrzymaniem się na wąskim przejściu. Ostatnio, gdy tu trenowali, Lyanna niemal zsunęła się po klifie. Gdyby ser Arthur nie złapał jej w ostatniej chwili, mogłoby się to źle skończyć. Tamtego dnia oboje najedli się mnóstwo strachu i dlatego teraz starali się przerywać pojedynek, gdy tylko którekolwiek znalazło się na krawędzi.
   Lyanna parowała właśnie jeden z kolejnych ciosów Arthura, gdy oślepiło go słońce. Kobieta dobrze wszystko zaplanowała i uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że Dayne nie dostrzega jej. Chciała ciąć w żołądek. Dziś miał na sobie tylko cienką, białą koszulę, która nie mogłaby zamortyzować tego ciosu, jednak wtedy ser Arthur zrobił krok w przód, popychając Lyannę.
   Lyanna zachwiała się, próbując chwycić rękaw koszuli Dayne’a, lecz ten rozdarł się. Kobieta straciła równowagę i spadła. Wszystko zawirowało, zamgliło się. Wszędzie był pył, kamienie, a potem nagle uderzyła w coś dużego, co ją zatrzymało. Lyanna czuła ból w plecach, którymi ugodziła w wielki głaz. Spróbowała się podnieść, jednak wtedy ból się nasilił. Zobaczyła krew i zerknęła na dłonie. Te były jednak całe, tylko kilka zadrapań świadczyło o upadku. Gdy zwróciła spojrzenie w stronę nóg, dostrzegła na swoich udach krwawą maź. W tej samej chwili poczuła przeraźliwy ból brzucha i jednoczesne kopnięcie dziecka.
 – Nie – jęknęła.
   Świat znów zawirował, Lyanna czuła jak słabnie. Koło niej tworzyła się kałuża, lecz rozdzierający ból brzucha, przywoływał do rzeczywistości. Przed oczami miała ciemne plamy, słyszała krzyk Arthura, lecz nie wiedziała, co mówił. Leżała na piasku, który barwił się karmazynem, aż czyjeś silne ramiona nie chwyciły jej i nie uniosły.
   Lyanna zbudziła się w pomieszczeniu przepełnionym blaskiem. Zauważyła płatki jej kochanych, zimowych róż rozsypane wokół. Najwyraźniej ten, kto ją tu przyniósł musiał strącić wazon, który zawsze stał zbyt blisko drzwi. Chciała się unieść, jednak w tej samej chwili na jej ramionach pojawiły się wielkie łapska, przybijając ją do łóżka.
 – Leż, Lya – szepnął ktoś jakby bał się powiedzieć cokolwiek głośniej. – Musisz odpocząć. – Rozpoznała głos ser Oswella. – Będzie dobrze, zobaczysz.
 – Przepraszam – jęknął ktoś z oddali. – Tak strasznie cię przepraszam. To przeklęte słońce! Nie zauważyłem cię, to wszystko moja wina.
 – Przestań biadolić! – Wylla weszła do pomieszczenia. – Postaw to tutaj. Tak, dobrze. Oswell, wyjdź stąd, nie przydasz mi się.
 – Jestem rycerzem Gwardii Królewskiej, powinnaś…
 – Zamilcz. Znasz się na porodach? Nie wydaje mi się. Lepiej idź i pilnuj wieży. Mogą zjawić się tu jakieś niedobitki z tej jatki.
   Lyanna usłyszała szuranie, a potem drzwi się zamknęły.
 – Ty. Stój – warknęła Wylla. – Możliwe, że mi się przydasz, choć jak słowo daję, lepiej, bym się myliła.
   Ból znów rozdarł ciało Lyanny i kobieta wygięła się w łuk. Poczuła jak malec kopie wściekle, a potem nagle przestał się poruszać. Wystraszyła się, spoglądając ze strachem na Wyllę.
 – Dziecko przestało się ruszać! – Chciała krzyknąć, lecz z jej ust wydobył się tylko szept. – Wyllo, ratuj je, błagam…
   Wylla podeszła do Lyanny i zaczęła przemieszczać dłonie wzdłuż jej brzucha. Lyanna powoli traciła siły, wszystko zamazywało się. Ból ją obezwładniał. Jedyne, co wciąż utrzymywało ją przy świadomości, to niebezpieczeństwo grożące jej dziecku. Ono było tym, co ceniła najbardziej na świecie i jego straty bała się najbardziej. Pluła sobie w brodę, że była tak uparta. Nie powinnam była tak zawzięcie ćwiczyć, powinnam była przestać, powinnam…
   Krzyk. Nie była pewna czy ten dźwięk wydobywa się z jej gardła. Był tak przerażający, że zakryłaby uszy, gdyby nie to obezwładniające cierpienie.
 – Chodź tu z mieczem. – Jak przez mgłę słyszała głos Wylli. – Nie patrz tak na mnie, tylko się pośpiesz i to teraz! Na bogów, przysięgałeś jej strzec! Jeżeli nie zrobisz tego, co konieczne, oboje będą straceni.
   Coś skapnęło na podłogę. Lyanna nie wiedziała, czym było. Nie chciała wiedzieć.
 – Słuchaj uważnie – Wylla znów zwracała się do Dayne’a. – Będziesz musiał rozciąć jej brzuch. Ona nie ma dość sił, by urodzić, a dziecko musi się wydostać teraz. Tylko w ten sposób można ich uratować.
 – Ale…
 – Żadnych ale. Ja przytrzymam jej ręce. Będzie chciała cię uderzyć. Lepiej przywiążę również jej nogi, może spróbować kopnąć. – Lyanna poczuła jak coś owija się wokół jej kostek. – Nie patrz tak, tylko rób, co konieczne!
   Ktoś podniósł ręce Lyanny i chwycił je mocno. Lyanna słyszała jak ktoś inny się zbliża, potem padło ciche przepraszam i pojawił się ból, który zamroczył wszystko. Nagle przestało się liczyć czy to dzień czy noc, czy jutro wstanie słońce, czy jej ojciec i brat żyją. Wszystko pochłonęło cierpienie, które oblało jej duszę i ciało. Pokój przesycił zapach krwi.
   Wbrew wszystkiemu Lyanna nie straciła przytomności. Czuła jak Wylla puszcza jej nadgarstki i łapie je Miecz Poranka. Dłonie Wylli we własnych wnętrznościach, pustka. A potem płacz. Krzyk nowonarodzonej istotki, która obwieszczała światu swe istnienie.
 – To chłopiec – dotarło do niej jeszcze. – Jest zdrowy. Słyszałaś, Lyanno? Lyanno?
   Nikt nie odpowiedział. Krew zalała narzutę, na czole młodej matki zaperliły się krople potu. Nieprzytomne spojrzenie szarych oczu wodziło za zawiniątkiem w rękach Wylli, jakby go jednocześnie nie dostrzegało. Zapach róż wciąż był wyczuwalny.
 – Arthurze, zejdź! Mamy problem! – Oswell Whent otworzył drzwi. – Co tu się…? Skąd tyle krwi? – zapytał.
   Lyanna nie słyszała już nic więcej. Reszta jej czasu przemieniła się w mgłę. Nie wiedziała czy to minuty, godziny, dni czy tygodnie. Wszystko zlało się w całość. Słyszała głosy, szepty, a może krzyki. Miała wrażenie, że widzi Rhaegara jak bierze na ręce syna i uśmiecha się do niej.
 – Ty umarłeś! – krzyknęła w malignie. – Zostaw go! Nie ciągnij go za sobą, błagam.
   Rhaegar uśmiechnął się i rozwiał. Później zjawił się jej brat na rozpędzonym rumaku. Lyanna nie zastanawiał się jak wjechał do wieży. Ucieszyła się, widząc go, a  potem znów przypomniała sobie list. Ty również jesteś martwy, słodki bracie. Brandon wydawał się jednak taki szczęśliwy. Lyanna ujrzała rosłego mężczyznę o ciemnej brodzie, w której pojawiały się coraz częściej siwe pasma.
 – Tato – szepnęła, wyciągając do niego dłoń.
 – Nic ci nie będzie, Lya – przemówił, choć nie był to głos jej pana ojca. – Musisz walczyć, masz dla kogo. – Pogładził ją po policzku.
    Potem zjawił się Robert, wrzeszcząc coś o zdradzie i przeklętym smoczym nasieniu. Lyanna widziała jak potwór rozbija głowę maleńkiego dziecka o ścianę i krzyknęła w przerażeniu, że to Robert zabił właśnie jej syna.
   Ujrzała Benjena w czarnym stroju, skradającego się wśród śniegu. Czy to jej mały brat, czy dorosły mężczyzna? Skąd ta czerń? Czy to na znak żałoby po Brandonie i tacie? Po mnie? Zobaczyła jak ktoś w skórach rzuca się na jej młodszego braciszka i usłyszała zgrzyt miecza o miecz. Wydawało jej się, że to Ned coś do niej mówi. Lyanna chciała się podnieść, lecz ciało domówiło jej posłuszeństwa.
 – Lya. – Tym razem głos był bardzo rzeczywisty. – Lya, błagam zbudź się, żyj. Przebyłem dla ciebie setki mil, pokonałem tysiące wrogów, a ty… – głos człowieka załamał się. – Leżysz tu jak trup, tak blada, tak chłodna.
   Lyanna zebrała resztki sił i z trudem otworzyła oczy. Rzeczywiście to Ned był przy niej. Uśmiechnęła się do niego. Znów coś mówił, tym razem go się zrozumiała. Spojrzała w kierunku, z którego dobiegło ciche kwilenie. Mój syn. Moje dzieciątko. Znów popatrzyła na brata. Tak mało czasu…
 – Ned – przerwała mu, a on ujął jej dłoń w swoje i przycisnął do twarzy.
   W pokoju wciąż unosił się zapach krwi. Nie mogło minąć wiele czasu. Lyanna czuła jak jej organizm trawi pożoga. Zrozumiała, że nie wyjdzie z tego, że nie zobaczy jak dorasta jej synek. Już niedługo będziemy razem, kochany. Na zawsze.
 – Musisz mi coś przysiąc – powiedziała. – Zajmiesz się moim synem, wychowasz go jakby był twój. Przedstawisz go jako swego bękarta i wywieziesz na północ, z dala od Roberta. Nie wspomnisz o jego matce, aż nie dorośnie, ani o ojcu, zwłaszcza o nim. To dziedzic Rhaegara. Wiem o Aegonie, wiem, że Robert nie mógł pozwolić mu żyć. Nie winię cię. Moje dziecko… błagam.
   Ned milczał. Powieki Lyanny opadły, zasłaniając jej niezdrowo błyszczące szare oczy.

7 komentarzy:

  1. Kurde napisałam długi komentarz i cofnęła mi się strona w przeglądarce :/ No nic, zacznę jeszcze raz.

    Dramatyczne te narodziny Snowka, choć przyznam, że jestem nieco zbulwersowana. Sorry, że to napiszę, ale Lyanna to niezła idiotka, żeby w ciąży walczyć mieczem. Wydawała się rozsądną dziewczyną a tu taka niespodzianka. Ja rozumiem, że rozpacz zaćmiła jej umysł, ale są pewne granice. Niezbyt przekonuje mnie argumentacja, że była zwinna i szybka, zwłaszcza pod koniec ciąży, kiedy zwykle kobiety nie mają sił ruszyć ani ręką ani nogą. Dziwię się Mieczowi Poranka, że zgodził się na coś tak głupiego i do tego walczył z nią nad klifem. Dziewczyna ma dziwne pomysły, ale od niego należałoby oczekiwać większego rozsądku. Przecież mógł się zwyczajnie nie zgodzić na kontynuację ćwiczeń, a ona nie jest jakąś królową której musiał służyć i spełniać jej zachcianki. Miał ją przede wszystkim chronić.
    Nie mniej jednak rozumiem twój zamysł. Jakoś trzeba było uzasadnić ten wyjątkowo krwawy poród. Stawiałam jednak bardziej na jakiś upadek ze schodów lub po prostu komplikacje porodowe, ale nie na osunięcie się z klifu i to jeszcze w takich okolicznościach. Także normalnie szok w trampkach.

    Wylla jest niezła z tym rozstawianiem rycerzy po kątach.

    "Mówiła, że płacz szkodzi dziecku, że to dla niego źle, później może być mazgajem, a synowi księcia nie wypada."
    Tutaj się uśmiechnęłam pod nosem. Jon nie jest płaczliwy, ale ma skłonności do melancholii.

    Podobały mi się wizje Lyanny w malignie, zwłaszcza ta z Rhaegarem trzymającym syna. Oprócz tego troska Lyanny o dziecko i matczyna czułość. To się dobrze czytało. "Moje dzieciątko. Tak mało czasu..." - te proste słowa do mnie trafiły i trochę zatarły nienajlepsze wrażenie z wcześniejszych wydarzeń.

    Brakowało mi w końcówce słów "Obiecaj mi, Ned".

    To teraz czekam w takim razie na epilog. Szkoda, że to już będzie koniec. Przeniosę się wtedy na twój drugi blog, choć żal porzucać Westeros.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na mój gust to wyobrażenie o kobietach, które to nie mogą "ruszyć ręką ani nogą" pod koniec ciąży to tylko wymysł tych czasów :). Przecież w średniowieczu raczej nikt tak sie z nikim nie cackał, a przyrost naturalny był znacznie większy (śmiertelność niemowląt też, ale to już inna sprawa). Kto tam się przejmował chłopką, która miała wyrobić normę na polu? A jakoś dawała radę wydac na świat ośmioro dzieciaków i jeszcze dom ogarnąć. Kiedyś czytałam jakiś artykuł o Catherine Zecie-Jones chyba, która pod koniec ciąży była w stanie zatańczyć jakiś wymagający układ i zaśpiewać na jakiejś gali czy coś. Tak więc nie wydaje mi się, by było to aż tak niewiarygodne...
      A co do jej motywacji - ehh, to Lyanna. Ona nie dałaby rady siedzieć i bezczynnie czekać na rozwój wypadków, zwłaszcza, że wiedziała co się dzieje. To nie jest też byle słabowita kobietka, która nie poradzi sobie z porodem z pomoca akuszerki. Lya robiła to, co uznała za słuszne, by jak najlepiej móc bronić siebie i dzieciaka.
      A Arthur Dayne wiedział, że Lya to nie zwykła damulka. Myślisz, że łatwosprzeciwić sie takiemu uparciuchowi? Przynajmniej tak mógł jej pilnować, a że sie chłop zagapił - bywa.
      Wylla to typowa baba, która ma zadanie i je wykona. Poza tym wyobrażasz sobie minę faceta w takiej chwili? :) Bezcenne
      Bo ten zwrot występuje w prologu, który jest teraz w chronologicznej kolejności. Bez sensu się tak w kółko powtarzać ;)
      A epilog wypadnie akurat, gdy będę zaczynać ferie :)

      Usuń
    2. No dobra, powiedzmy, że miała energię a siedzenie bezczynnie faktycznie nie leży w jej naturze. Jednak czemu akurat walka na miecze? Przecież to jest cholernie ryzykowne, nawet jak miecze są drewniane. Wystarczy że się omsknie komuś ręka i już może być problem. Nawet przy zwykłym treningu w takich przypadkach są siniaki. Dayne musiałby się wyjątkowo starać by dziewczyny nie ugodzić i wymachiwać mieczem w tempie żółwia a to już by wyglądało śmiesznie, jak zabawa małych dzieciaków patykami. Ja tego w każdym razie nie kupuję. Może i chłopki mogły pracować w polu, dźwigać a Zeta-Jones tańczyć, ale naturalnym odruchem kobiety jest chronienie brzucha zwłaszcza w zaawansowanej ciąży, bo o nieszczęście nie trudno. Dayne gdyby chciał to by się jednak mógł sprzeciwić, a przynajmniej suszyć jej głowę, że powinna uważać na dziecko. Nie wiem, po prostu ja mam do takich spraw inne podejście. Będąc w ciąży nie leżałabym plackiem byle się nic nie stało, bo ciąża, to nie choroba, ale też nie narażałabym się w tak głupi sposób jak Lyanna. Dla mnie to jest po prostu niepoważne zachowanie.

      Czyli epilog za tydzień, tak?

      Usuń
    3. Bo ty nie do końca rozumiesz Lyannę z tego rozdziału. Ona nie do końca jest przy zdrowych zmysłach. Straciła już wszystkich bliskich prócz dwóch braci z czego jeden jest po stronie mordercy jej męża, dlatego ciagle myśli o przyszłości, zastanwiając sie jak chronić szieciaka, gdy już podrośnie. Stara sie jak może, bo jest przekonana, że przyjdzie jej uciekać, a rycerze mogą zginąć, albo znacznie sie postarzeją i w końcu nawet oni ich nie obronią. Lya nawet przez chwilę nie bierze pod uwagę mozliwości, że coś mogłoby pójść nie tak podczas porodu - jest na tyle silna, by wierzyć we własne siły. W dodatku Dayne nigdy nie uderzyłby jej w brzuch,nawet nie zamarkowałby takiego ciosu, który mógłby jej zagrozić. W końcu podczas pojedynków przez cały czas można zatrzymać rękę, to nie jest tak, że popada się w amok (w każdym razie nie w tym wypadku). Oni oboje bardzo dobrze znają własne siły, Dayne wie jaki na jaki cios może sobie pozwolić, a jaki byłby za silny. Nie znają się od wczoraj. Fakt, mógłby ją przekonywac, ale by mu się nie udało. A skąd wiesz, że nie próbował ? :)
      Tak ;)

      Usuń
    4. A widzisz, bo ty mi to wyjaśniasz w ramach komentarza, a chodzi oto by pisać rozdziały z punktu widzenia postaci w taki sposób, by były jasne ich motywy i myśli. W przypadku Dayne wystarczyło choćby dorzucić w tekście jedno zdanie: "Wiele razy namawiał ją by oszczędzała siły dla dobra swojego i dziecka, lecz ona wciąż pozostawała uparta". Rozumiesz o co chodzi.
      Oczywiście wszystkich odczuć i myśli nie da się dokładnie opisać, inaczej wyszła by z tego istna analiza psychologiczna a nie powieść. Ja też pewne zachowania Daeny muszę precyzować ci w komentarzach. I tu jest właśnie ten szkopuł by opisywać odczucia postaci dość zwięźle, ale zrozumiale. Czasem to jest trudne, lecz wciąż się uczymy im bardziej wchodzimy w głąb naszych bohaterów.

      Usuń
    5. Pewnie masz rację :) Miałam zamiar to dopisac, ale stwierdziłam, że to zbyt oczywiste i nia ma po co ;) W przyszłosci poztaram się poprawić. Ale nie jestem też za tym, żeby tak skrupulatnie wszystko opiwsywać - czasami lepiej pozostawić w domyśle.

      Usuń
  2. Nieco później niż planowałam, ale wreszcie - na blogu niebieskim-piorem.blogspot.com została opublikowana ocena Twojego bloga. =)

    OdpowiedzUsuń