T
|
rident był spokojny jak nigdy. O
poranku w szerokich wodach rzeki przeglądały się promienie słońca, barwiąc
taflę czerwienią. Tak, tego dnia Trident był zadziwiająco spokojny, niczym
bestia gotująca się do skoku na niczego niespodziewającą się ofiarę. Powolnie
toczył swe wody, nie przejmując się czymkolwiek.
– To w końcu tylko rzeka – mruknął do siebie
Robert Baratheon.
Robert stał na brzegu, spoglądając na obóz
po przeciwnej stronie. Jeszcze tylko kilka minut dzieliło go od spotkania z Rhaegarem.
Z człowiekiem, który odebrał mu szczęście i spokój. Robert nie potrafił
wybaczyć, nie tego, co uczynił książę Smoczej Skały.
Chmura kurzu powoli opadała, ukazując setki tysięcy ludzi, którzy
przybyli tu tylko po to, by przelać krew. Oni nie mieli powodu, to ich
suwerenowie zwołali ich na ten przeklęty brzeg, by walczyli i zginęli za
sprawę, w której nie mogli mieć zdania.
Przed oczami Roberta zjawił się obraz Winterfell i dnia, w którym
przybył do Rickarda Starka, by oficjalnie prosić Lyannę o rękę. Nie był to
największy zamek jaki Robert widział, nie był najpiękniejszy, nie miał w sobie
kunsztu budowlanego, a jednak tamtego dnia podobał mu się bardziej niż
jakakolwiek twierdza. Wówczas lord Rickard przywitał go w swej głównej komnacie
jak syna. Zagarnął wtedy Neda do siebie, zapytawszy czy człowiek, który ubiega
się o prawo do jego pięknej córki jest jej godzien, a Ned odpowiedział
twierdząco. Wtedy stary Stark położył obie dłonie na ramionach Baratheona i
spojrzał na niego z pod swych krzaczastych brwi. Szare oczy zdawały się
świdrować go w poszukiwaniu kłamstwa, lecz ostatecznie Rickard przygarnął
Roberta do piersi. Ned nie słyszał, co jego pan ojciec wyszeptał mu wówczas do
ucha.
– Mogę mieć trzech synów, lecz wiedz, że
kocham tę dziewczynę nad życie. – Robertowi zabrakło tchu pod wpływem żelaznego
uścisku lorda Winterfell. – Jeżeli dowiem się, że jest nieszczęśliwa, że ją
zdradzasz czy hańbisz, razem z moimi trzema synami spadnie na ciebie gniew
całej północy. My pamiętamy. Północ pamięta.
Potem wypuścił go, udali się na przechadzkę. Robert zapytał czy nie
mógłby zobaczyć Lyanny, jednak Rickard powiedział, że jego córka cieszy się
wolnością. Od koniuszego Robert dowiedział się, że lady Lyanna wyjechała na
przejażdżkę, a nigdy nie wiadomo kiedy wróci.
Robert nie mógł opanować zerkania w stronę głównej bramy. Tęsknił za
kobietą, którą poznał na turnieju. Przez ten czas w jego głowie powstała jej
wizja, której nie mógł wymazać z pamięci. Lyanna zawładnęła jego
podświadomością. Robertowi nie podobała się myśl o zrezygnowaniu z, choćby
sporadycznych, skoków w bok. Jednak jeżeli jego panią żoną miała zostać Lyanna
Stark, gotów był poświecić chwilowe wyskoki. Wiedział, że lord Stark nie
żartował. Robert znał Brandona, wiedział jak wszyscy bracia zapatrzeni są w
dziewczynę. Może to dlatego, że jest
jedyną córką Starka? Czy mój pan ojciec też tak kochałby swoją córkę, gdyby
takową posiadał?
Robert miał jednak jedynie braci. Stannis od dziecka miał obsesję na
punkcie przestrzegania praw i etykiety, a Renly… Renly to młodsza wersja mnie. Najmłodszy z Baratheonów wydawał się
być wierną kopią brata już od najmłodszych lat. Był jednak smuklejszy, węższy,
w jego oczach nie było tego ognia, co w oczach dziedzica Końca Burzy. Renly
wydawał się być łagodniejszym wydaniem Roberta, chłopcem, którego wszyscy
kochali. To on trzymał nas razem po
śmierci ojca.
– Nad czym tak rozmyślasz? – zapytał Ned,
wchodzący właśnie do komnat przyjaciela. – Czekasz na Lyannę?
Ned zachichotał cicho, lecz gdy Robert zwrócił na niego spojrzenie
gniewnych oczu, Eddard udał kaszel.
Robert usłyszał jak Ned kładzie coś na stoliku. Mówił coś o kolacji,
jednak gdy zauważył, że do Roberta i tak nic nie dociera, zaniechał prób
dotarcia do niego. Baratheon pozostał
więc przy oknie, wypatrując Lyanny.
Zapadał już zmierzch, gdy dało się słyszeć tętent końskich kopyt. Robert
zobaczył smukłą dziewczynę o ciemnych, rozwianych włosach. Miała na sobie
spodnie i dość cienki, wyraźnie na nią za duży wams. Robert nie czekał już
jednak na nic, wyszedł z pokoju i postanowił udać się wprost do niej. Ze słów
lorda Rickarda wywnioskował, że Lyanna wiedziała o planowanych zaręczynach.
Robert zagrodził jej drogę na schodach, prowadzących na wyższe partie
zamku. Lyanna ściągała grube rękawce i, nie zauważywszy przeszkody, wpadła na
Roberta. Baratheon przytrzymał ją ostrożnie, by nie spadła, bo niebezpiecznie
odchyliła się w tył. Lyanna spojrzała w górę, na jej twarzy malowała się
wówczas irytacja.
– Uważaj, gdzie… – zaczęła, lecz przerwała, gdy rozpoznała
twarz rozmówcy. – Robert? Ojciec mówił, że przyjedziecie z Nedem, ale nie
sądziłam, że dotrzecie tak szybko.
Lyanna wydawała się być zmieszana. Odwróciła się nagle i spojrzała w
kierunku jakiejś wieży, z której wyleciał właśnie kruk. Potem znów spojrzała na
Roberta i spróbowała się uśmiechnąć, lecz zamiast tego na jej ustach pojawił
się tylko grymas.
– Może zaprowadziłabyś mnie do waszego Bożego
Gaju? – zasugerował Robert, puszczając kobietę. – Słyszałem, że na północy
macie naprawdę wspaniałe drzewa serca.
Wtedy Lyanna spojrzała na niego z
ciekawością. Kiwnęła głową i kazała za sobą podążać.
Boży Gaj w Winterfell nie mógł się równać z tymi, które znajdowały się
na południu. Drzewa wrosły w tę ziemię tworząc plątaninę korzeni. Ich pnie
trudno byłoby objąć nawet najpotężniej zbudowanemu mężczyźnie w pojedynkę.
Rozłożyste konary niemal zasłaniały słońce, lecz te promienie, które się
przedarły przez tę majestatyczną zasłonę, czyniły to miejsce magicznym. Tam
Robert miał wrażenie, że biała twarz o krwawych rysach jakby zatopiona w korze
drzewa przygląda mu się uważnie. Tu
bogowie północy naprawdę żyją.
Lyanna pociągnęła go pod największe z drzew serc. Jego czerwone liście
okalały nawet niewielkie jezioro przy którym rosło. Wydawało się być najstarszym
drzewem, jakie Robert kiedykolwiek widział. Miało w sobie coś, co dawało
wrażenie, jakby to starzec przyglądał się swym dzieciom i łkał łzami z żywicy,
bolejąc nad ich losem.
– To drzewo serce, pod którym pobrali się moi
rodzice – powiedziała Lyanna, przysiadając na jednym z potężnych korzeni, który
wystawał z ziemi.
Robert podszedł do Lyanny, lecz nie usiadł. Klęknął na oba kolana,
przypatrując się jej. Gdy Lyanna spostrzegła, co wyrabia jej towarzysz,
podniosła się, spoglądając na niego ze śmiechem.
– Wstawaj, głupi – powiedziała, próbując go
podnieść. – Nie musisz bawić się w poetę przede mną.
Twarz Roberta oblał rumieniec, jednak nie podniósł się. Chciał, by jego
oświadczyny były wyjątkowe. Pragnął, by Lyanna obdarzyła go uczuciem i została
jego panią żoną nie z obowiązku, lecz dlatego, że sama tego chciała. Może będę potrafił się zmienić? Dla niej.
– Chciałbym ci przysiądz – powiedział Robert,
a Lyanna zaprzestała prób przerywania mu. – Chciałbym obiecać – głos przybrał
mu na sile – że się zmienię. Już nigdy nie wezmę jakiejkolwiek innej kobiety,
nigdy żadnej nawet nie pocałuję. Będę bronić twego honoru i czci. Uczynię cię
najszczęśliwszą kobietą na świecie, podaruję wszystko, czego będziesz chciała.
Będę cię kochał do śmieci, zrobię wszystko, by cię chronić i nigdy, przenigdy
nie sprawię ci przykrości.
Lyanna klęknęła wówczas obok niego, objęła
jego szyję ramionami i wtuliła się w niego. W tamtej chwili Robert nie zwrócił
uwagi na łzy, które skapywały z jej policzków. Wówczas myślał, że wszystko
idzie ku nowej, lepszej przyszłości. Lyanna była jego narzeczoną, miała zostać
żoną, a on czuł się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.
Do tej pory pamiętał krótki pocałunek, którym obdarzyła go przed
wyjazdem. Jedynie w policzek, a jednak dla niego znaczył więcej niż jakakolwiek
inna pieszczota, bo był od jego wspaniałej narzeczonej.
Zabrał mi ją. Ukradł mój
największy skarb. Sprowadził na jej rodzinę śmierć i zniszczenie. Nie kochał
jej, nie mógł, bo wtedy zrobiłby wszystko, by była szczęśliwa. Nie musiałby jej
wykradać i wywozić na południe, by tam gwałcić ją wbrew bogom. Rhaegar
Targaryen nie zasługiwał na każdą kolejną minutę istnienia, a jednak, na
przekór sprawiedliwości, oddychał.
Ned zjawił się po jego prawej stronie. To był znak, że są gotowi do tego
ostatniego szturmu. Do walki, która miała zadecydować o przyszłości Westeros. Czas obalić króla. Robert wzniósł w górę
swój wielki, żelazny młot, a jeźdźcy uderzyli konie w boki, przynaglając do
szarży.
Ta wojna nie miałaby jednak nigdy
miejsca, gdyby nie Aerys. Po tym jak Brandon ruszył do Królewskiej
Przystani i rzucił Rhegarowi wyzwanie, Obłąkany Król kazał go zamknąć w
zatęchłym lochu. Potem zażądał przyjazdu Rickarda, a gdy i jego dostał, wbrew
prawu, zabił obu. Tak jak wszystkich, którzy z nimi wyruszyli. Bratanek Jona tam był. Biedny młody chłopak.
Robert pamiętał jak rozeszły się wieści o wydarzeniach w stolicy.
Wówczas Jon Arryn wydawał się starszy niż zazwyczaj. Upadł w sobie, lecz w jego
oczach gorzał ogień walki. Nie ugiął się, gdy monarcha zażądał głów jego
podopiecznych. Wysłał Neda na północ, a Roberta na południe, do Końca Burzy. Wiedział, co to oznacza. Chorągwie musiały
zostać zwołane.
Północ pamięta – chciał
powiedzieć Robert, spoglądając na smocze oddziały. Nie ważył sie jednak
powiedzieć tego na głos. Wciąż miał nadzieję, że uda mu się uratować
przynajmniej ją. Wierzył, że jest dla nich lepsze jutro. A potem wróciły do
niego wspomnienia Bitwy Dzwonów.
Powszechnie rozpowiadano, że nowym namiestnikiem został Jon Connington,
przyjaciel Rhaegara. Robert nie wiedział o nim wiele. Szeptano, że to
obiecujący rycerz z perspektywami, a stołek ręki króla miał być tylko szczeblem
w drodze na szczyt. Robert puszczał te pogłoski mimo uszu. Parł naprzód, bo
każdy dzień zwłoki mógł pociągnąć za sobą przegraną.
Tywin Lannister siedział w Casterly Rock i nie raczył odpowiedzieć na
czyjekolwiek nawoływania. Robert zrozumiał, że lew czeka aż szala zwycięstwa
przechyli się na czyjąś stronę. Nie podobało mu się, że musiał być rozdzielony
z Nedem. Z przyjacielem u boku był zawsze pewien, że ktoś chroni jego tyły.
Teraz jednak musiał być zdany na siebie. Robert wiedział, że wdawanie się w
walną bitwę przy takich dysproporcjach byłoby szaleństwem, dlatego chciał za
wszelką cenę poczekać na Starka. Był ranny po poprzedniej potyczce. Tamtego
dnia śmiał się, że to dlatego iż jego tarcza zbierała siły na północy.
Prawda jednak była taka, że Robert nie miał powodów do śmiechu.
Connington gnał za nim, próbując zagnać w kozi róg, z którego nie można byłoby
uciec. Za wszelką cenę chciał zakończyć bunt. Gdyby mu się udało, nie stałbym tu dziś. Jednak Ned nigdy mnie nie
zawiódł.
Kamienny Sept był tylko
wioską, lecz wystarczył dla nas. Obawialiśmy się, że zostaniemy zaskoczeni, nie
mogłem dowodzić z powodu rany, którą otrzymałem. Kazałem ukryć się części
żołnierzy, reszta miała stawić pozorowany opór i odciągnąć ich od wioski. Ode
mnie. Może i byłem wówczas tchórzem, jednak tylko w ten sposób istniała dla nas
szansa na zwycięstwo. Ned nigdy nie przyjmie królewskiego tytułu, ani Jon. To
muszę być ja. Aerys nie może pozostać u władzy. To wszystko zabrnęło za daleko.
Rhaegar posunął się za daleko.
Zewsząd rozbrzmiały dzwony. Robert nie wiedział czy po to, by wezwać
pomocy, czy by zdezorientować atakujących. Biły tak głośno, że świat zdawał się
trząść w posadach. A może to krew krążyła
tak szaleńczo? Może śmierć zaglądała w oczy? Robert ciągle się
przemieszczał, a na sam koniec, gdy już niemal wszystkie domy były pozajmowane
lub spalone, żołnierze, którzy pomagali mu się skryć, nie wiedzieli co mają
robić.
– Do burdelu – powiedział wtedy Robert, a jego
ludzie spojrzeli na niego z niezrozumieniem.
Widział jak krzywią się, patrząc na
drewniany budynek, który nie mógł mieć dobrej sławy. W ich oczach było widać
jak na dłoni obrzydzenie. Co za człowiek
chowa się za spódnicami nierządnic? Ten, który chce żyć.
– Szybciej, nie słyszałeś?! – krzyknął na
żołnierza, a ten wzdrygnął się.
Ruszyli i tam też przeczekali część bitwy. Robert słyszał jak heroldowie
Conningtona nawołują do wydania „zdrajcy i buntownika” Roberta Baratheona.
Prosił, obiecywał, w końcu groził – nic to nie dało.
Znów rozgorzała bitwa i gdy wydawało się, że wszystko stracone, Robert
wyszedł z burdelu ze swym ogromnym młotem w dłoni. Niemal w tym samym momencie
nadszedł Ned z posiłkami. Zawsze na czas,
przyjacielu.
Teraz jednak Robert znów znalazł się wśród wrogów. Zabijał, wymachując
młotem, nie patrzył na krew, która bryzgała na wszystko. Nawet nie zauważył gdy
posoka pokryła jego twarz. Woda w rzece stała się czerwona niczym wino, lecz i
to umknęło jego uwagi. Słońce niemal zaszło, gdy Robert go zauważył.
Rhaegar Targaryen walczył wciąż na koniu. W swej czarnej zbroi był
ociężały, lecz to ona chroniła go przed ogromną ilością ciosów. Na jego głowie
nie było już hełmu. Robert dostrzegł go na brzegu. Był strzaskany. Rubiny
skrzyły się na zbroi księcia, przyciągając wzrok. Otaczało go trzech wojowników
z północy. Jeden atakował, a pozostałych dwóch usiłowało zrzucić go z konia.
Rhaegarowi wreszcie udało się zabić piechura, jednak niemal w tym samym
momencie pozostali dwaj przecięli rzemień i książę spadł prosto w wodę. Tylko
to uratowało Rhaegara od nadziania na młot Roberta, który znajdował się ledwie
cztery metry od niego, galopując na swym gniadym koniu.
Rhaegar zabił kolejnego piechura, jego
srebrne włosy ociekały wodą, a jednak wciąż był groźny. Robert widywał Rhaegara
na turniejach, jednak zdziwił się, widząc jak zabija klęczącego żołnierza. Była
wojna, a jednak wciąż wielu pamiętało mit księcia. Wreszcie następca tronu
zauważył Roberta. Koń pędził na niego, gnany przez jeźdźca, a Rhaegar stał
niewzruszenie. Dopiero, gdy Robert mógł niemal sięgnąć wroga, Rhaegar schylił
się i ciął konia w brzuch. Zwierzę zawyło z bólu i zwaliło się na ziemię, ryjąc
pyskiem muł. Robert zsiadł z martwego konia.
Dwóch rycerzy stanęło naprzeciw siebie. Obaj zbryzgani krwią, obaj
przekonani o swej wyższości. Obaj kochali tę samą kobietę i to ta miłość zaprowadziła ich na to miejsce. Słońce
już niemal zaszło, Trident zdawał się płonąć.
Ruszyli na siebie z wrzaskiem. To Rhaegar trafił, uniknął ciosu i niemal
zwyciężył. W ostatniej chwili Robert podparł się o swój wielki młot i uniknął
ciosu miecza, który podążał mu na spotkanie. Wziął zamach mimo bólu, jednak
ponowni chybił. Baratheon poczuł na karku chłodny oddech śmieci, lecz wtedy
pomyślał, co Rhaegar robił Lyannie. Porwał
ją i zgwałcił. Tysiąc razy. Te myśli zaszumiały mu w uszach. Zebrał
wszystkie swoje siły, w jego oczach zapłonął nieugaszony gniew. Rzucił młotem,
a ten trafił w sam środek tarczy Rhaegara. Książę nie zasłonił się, nie zdążył.
Przeraźliwy łomot rozległ się po okolicy.
Rhaegar Targaryen klęknął, podtrzymując się mieczem. Z kącika jego ust
wypływała krew. Spojrzał na Roberta, potem jego spojrzenie powędrowało gdzieś
daleko na południe.
– Lyanna – szepnął.
Chciał wstać, rzucić wyzwanie Robertowi.
Spróbować jeszcze zawalczyć. Nie zdołał. Upadł, a rubiny rozsypały się wokół
niego, tworząc mozaikę barw. Nurt rzeki porwał ciało księcia, unosząc je i
pchając do przodu.
Robert Baratheon nie uśmiechnął się, nie triumfował. Z jego ust wydobył
się przeraźliwy ryk, który ściągnął na niego oczy walczących. Wojska Targaryena
zaczęły topnieć, żołnierze zrozumieli, że stracili wodza. Ta bitwa zdecydowała
o losie wojny, ten trup przesądził o wszystkim, co zdarzyło się później. Tego
dnia Robert wciąż żył nadzieją, że Lyanna wróci, by zostać jego panią żoną.
Pokonał swego przeciwnika, cóż mogło się jeszcze zdarzyć? Kto stanie mu
naprzeciw, teraz, gdy u jego stóp legła najpotężniejsza armia Westeros? Czas na
jego prawdziwy triumf, który miał dopiero nadejść. Los niósł sobą jednak coś
zupełnie innego, lecz tego Robert nie wiedział.
Rozdział z perspektywy Roberta. Wypadł bardzo dobrze. Drugoplanowe postacie wychodzą ci o wiele lepiej niż para główna.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się wplecenie zdania "My pamiętamy. Północ pamięta" w wypowiedź Rickarda i konstrukcja: "(...) z moimi trzema synami spadnie na ciebie gniew całej północy".
Oświadczyny Roberta całkiem zgrabne. Jak chce to potrafi. I na szczęście nie przegiął z nadmiernym patosem. Mimo to ja na miejscu Lyanny na pewno bym nie uklęknęła i go nie obejmowała. Rozumiem, że musiałabym się zgodzić na ślub, ale nie byłabym w stanie aż tak udawać. Potraktowałabym Roberta trochę chłodniej, bez żadnych czułości. Jest tak zakochany, że nawet by się nad tym specjalnie nie zastanawiał.
"Porwał ją i zgwałcił. Tysiąc razy". Oj Robercik, Robercik. Moralista się znalazł. Ale tak szczerze, to nawet gdyby Lyanna gardziła Rhaegarem, to bez kitu, po tysiącu razach i tak by przywykła, a nawet by jej się spodobało. Przecież nie porwał jej stary cap tylko przystojny książę, a ciało nie jest z kamienia i nie reagowałoby totalną obojętnością na jego dotyk.
Czyli teraz będzie jeszcze jedna część i potem epilog, tak? Domyślam się co jest w epilogu skoro wspomniałaś, że nie polubię Catelyn :) Opisz ładnie baby Jona :p Niech będzie małym słodkim niemowlakiem.
Ja też już zamieściłam kolejną część, z której nie jestem jakoś mega zadowolona, ale jest jak jest. Zgodnie z tokiem rozumowania Snowa, choć musiałam go w końcu trochę podkręcić, by nie był już taki obojętny i przypomniał sobie, że pragnienie kobiecej bliskości nie odeszło wraz ze śmiercią Rudej.
Dziękuję za nominację. Nie mam zbytno czasu na bawienie się w pytania i odpowiedzi, a skoro nie mogę cię nominować to lipa. Innych blogów w zasadzie nie czytam.
Tak sobie dziś rano dumałam o Tyrellach. Parę pomysłów na fanfik z tym rodem mi się w głowie pojawiło, ale na razie to tylko przebłyski. Mogłabym się wziąć za Margaery, ale nie uczyniłabym jej główną bohaterką, choć niektóre rozdziały mogłyby powstać z jej punktu widzenia. To taka mała sucz. Niepozorny kwiatuszek, a trujący. Fajnie by było się zagłębić w kimś takim. Na razie jednak to tylko wstępny i mglisty pomysł.
Bo to wszystko wina Rhaegara! Nie przepadam za nim ani do końca nie wiedziałam jak go przedstawić, a przez niego kuleje wszystko - a poza tym to nudzi mi się ciągłe pisanie o tych samych osobach, potrzebuję jakiejś odskoczni :)
UsuńAle Lya nie udawała. Podczas tej przejażdżki zdecydowała, co zrobi, co będzie najlepsze dla wszystkich, a Robert nie narzucił jej niczego, wręcz przeciwnie. Lyanna szanowała go za to, że był gotowy czekać i kochac ją w zasadzie za nic. Ale sam uściska był raczej przyjacielski - to raczej ten typ pocieszenia, przynajmniej ze strony Lyanny ;)
Oj nie wiem czy by jej się spodobało ;) A Robert to już jakoś musi przecież wytłumaczyć sobie porwanie Lyanny. Poza tym lubię go za tę naiwność :)
Tak, jeszcze jeden rozdział i epilog, ale nie ma tam Jona-niemowlaka :)
O to zaraz zabieram się za czytanie!
Ja też nie miałam zbytniej chęci, ale dwie osoby olać to już trochę głupio, więc sie przemogłam :)
O rany, ja już lepiej nie powiem, co mi przyszło właśnie do glowy o Tyrellach ;) lepiej nie wiedzieć! Ale za to jestem ciekawa, co tam kombinujesz...
Zdradź mi co tam pomyślałaś o Tyrellach. Może podsuniesz mi jakiś pomysł, bo na razie jestem na bardzo wstępnym etapie szukania inspiracji. Musiałabym też odświeżyć sobie sagę z ich wątkiem, żeby się wczuć.
UsuńA to szkoda. Myślałam, że opiszesz moment jak Ned przyjeżdża do Winterfell i pokazuje Catelyn bobasa Jona.
Nie, bo zaczyna mnie nosić... głupie pomysły dziś przyzgodzą mi do głowy. Powiem tylko tyle, że ma to związek z wielokatami i było to naprawdę półgłówkowate ;)
UsuńA gdzie tam z berbeciem będę się zabawiać :) Poza tym Ned Cate wtedy raczej nie znał i wzajemnie, więc tak średnio emocjonalne to by było - w zasadzie tylko zasady.
Oj dobra tam :p Napisz co wymyśliłaś. Jeśli chodzi ci o jakieś nieprzyzwoite wielokąty, to u Tyrellów to raczej nie byłoby wykluczone. Margaery to niezły gagatek tak w ogóle. Też mam niecne pomysły na wykorzystanie jej postaci, już nie mówiąc o Lorasie. Ale tak jak wspomniałam, to tylko wstępne pomysły. Nawet nie wiem czy ten fanfik kiedykolwiek dojdzie do skutku, bo zwykle mój zapał jest słomiany.
Usuń