piątek, 7 grudnia 2012

9 Stopiony lód

T
urnieje słynęły z uczt, bo były prawdziwą wizytówką magnata, pretekstem do okazania swej wyższości nad innymi. Lord Whent wiedział o tym doskonale, dlatego kolejne uczty prezentowały równie suto zastawione stoły, kielichy bez dna i  potrawy płynące nieprzerwanym strumieniem. Ponownie wystąpili minstrele, bardowie,  trupy komedianckie, których jedynym celem było zbłaźnienie się przed tą dystyngowaną publicznością. Smukłe, urocze dziewki pilnowały, by lordowskie kielichy pozostawały pełne i nie miały nic przeciwko, gdy zdarzyło się, że któryś z nich klepnął jedną po tyłku. Lśniące bielą nakrycia  znów miały zostać wyrzucone, bo nikt nie spodziewał się, by po tej uczcie nadawały się jeszcze do użytku. Kolejne posiłki stawały się mniej odświętne, ludzie zaczynali zmieniać miejsca, powoli wszystko ulegało dezorganizacji, jednak nikomu to nie przeszkadzało, póki zachowywano pewne normy.
    Rhaegar sączył wino powoli. Nie zamierzał się upijać, znał umiar i wiedział, że przy Aerysie należy być ostrożnym. Stary król miał bardzo dobrą pamięć. Może to dlatego tak lubił Barristana Selmy’ego, który uratował go z Duskendale. Przeklęci głupcy! Gdyby nie doszło do rebelii, może szaleństwo mojego pana ojca nie osiągnęłoby takiego poziomu. Czasami Rhaegar zastanawiał się, czy nie lepiej, by zginął tamtego dnia.
   Siedząca obok niego Elia promieniała. Miała delikatną, gładką skórę o ciemnym zabarwieniu morskich dornijczyków. Wzdłuż jej smukłych pleców spływały idealnie proste, czarne niczym noc włosy o delikatnym połysku. Złoto-czerwona suknia lekko opinała się na ciele księżnej, która wydawała się nie mieć apetytu. Elia Martell od zawsze była chorowita, a jej twarz szybko poorały zmarszczki. Nigdy też nie mogła się równać z prawdziwymi pięknościami. Rhaegar pamiętał jak kilka lat temu spekulowano o jego ślubie z Cersei Lannister. Tamta dziewczyna była znacznie piękniejsza niż jego żona, jednak była również potwornie dziecinna z marzeniami o luksusach, władzy, zapatrzona we własne odbicie w lustrze. Pamiętał jak wściekły był jej ojciec, gdy po turnieju w Lannisporcie nie doszło do zaręczyn. Jego mocno zaciśnięta szczęka i pełne niezadowolenia spojrzenia mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa. Tywin Lannister chował wszystkie urazy głęboko w sercu, a spoglądając na jego dawnych nieprzyjaciół, Rhaegar spodziewał się, że i Aerysowi przyjdzie zapłacić za swą butę. Elia była dobrą, posłuszną żoną, jednak nie potrafiła zainteresować sobą męża. Zawsze utrzymywał się między małżonkami pewien dystans, a z czasem powoli się oddalali.
    Rhaegar Targaryen spojrzał w kierunku miejsc, zajmowanych przez ludzi z północy. Bez problemu rozpoznał dziewczynę w szarej sukni ozdobionej perłami. Lyanna była zajęta rozmową z postawnym mężczyzną, który siedział koło jej brata. Czasami pytała o coś, a mężczyzna ze złotym jeleniem wyszytym na ramionach odpowiadał jej swym tubalnym głosem. Lyanna roześmiała się, gdy powiedział coś, czego Rhaegar nie usłyszał. Eddard Stark nie uznał tego za zabawne, bo posłał Baratheonowi  bardzo dosadne spojrzenie.    
 – Ned, przestań. Ja się wcale nie gniewam – powiedziała Lyanna spoglądając na brata z szerokim uśmiechem.
 – Robert, naprawdę nie powinieneś opowiadać takich żartów przy damie – skarcił przyjaciela Ned.
    Potem jednak muzycy podjęli żwawszą nutę, a Ned stracił zainteresowanie Robertem Baratheonem. Rhaegar widział jak średni syn Rickarda Starka wodzi tęsknym spojrzeniem za lady Asharą Dayne. Książę obiecał sobie zapytać o to ser Arthura.
    Gdy ponownie zerknął na miejsce wilczej dziewczyny, nie znalazł jej tam. Zobaczył ją na parkiecie w objęciach Roberta Baratheona. Najwyraźniej po wypiciu kilku kieliszków, mężczyzna nabrał pewności siebie i zaprosił Lyannę do tańca. Rhaegar wiedział, że to tylko pląsy, że to nic nie znaczy, a jednak skrzywił się spoglądając na tego mięśniaka. Zirytowało go, że jego łapska błądzą po talii Lyanny, że pozwala mu na to i jeszcze się śmieje. Czemu z nim może znaleźć wspólny język? Co takiego on ma, czego ja nie mam?
 – Coś się stało? – dobiegł go głos zmartwionej Elii. – Wyglądasz na zdenerwowanego.
 – Nie, nic – odpowiedział, lekko zmieszany. – Wydaje ci się, pani.
    Elia obdarzyła go jeszcze jednym niepewnym spojrzeniem, lecz nie drążyła tematu. Zawsze wiedziała, kiedy przestać. Rhaegar podniósł się, stając naprzeciwko pani żony i wyciągnął dłoń, prosząc ją do tańca. Elia uśmiechnęła się niepewnie, ale podała mu swoją drobną rękę. Rhaegar pociągnął księżną na parkiet, gdzie utonęli w wirze innych par.
    Podczas tańca widział kilkakrotnie jak miga mu Lyanna, jednak ona uparcie odwracała się od niego, starając się, by nie znaleźć się zbyt blisko księcia. Elia przeprosiła pana męża po drugim tańcu i wyszła z komnaty. Rhaegar pozostał sam, nie mając ochoty na dłuższe potańcówki, zasiadł za stołem. Elia była w ciąży i musiała na siebie uważać.
   Aerys Targaryen wstał, a siedzący przy stole zwrócili na niego szczególną uwagę. Król wydawał się być lekko pijany, o czym świadczyły zaczerwienione policzki i lekko błądzące spojrzenie.
 – Rycerze, którzy ukrywają swe oblicze mają nieczyste zamiary – król zrobił pauzę, by więcej mężów mogło zauważyć, że przemawia. – Ogłaszam takich rycerzy moimi wrogami i będę niezwykle wdzięczny za pochwycenie każdego takiego mężczyzny.
    Rhaegar uniósł brwi w górę, zastanawiając się czy ktoś potraktuje to poważnie i czy Aerys będzie to jutro pamiętał. Miał nadzieję, że wino wymaże to z pamięci jego pana ojca.
 – Przysięgam, panie, że przywiodę przed twe oblicze tego nikczemnika! – wykrzyknął rycerz z czaszkami wyszytymi na wamsie.
 – A więc będziesz musiał stanąć ze mną w konkury! – butnie stwierdził Baratheon. – Zamierzam pierwszy oddać tego oszusta królewskiej sprawiedliwości.
A więc zaczęło się. Jutrzejszy poranek będzie bardzo pracowity.
    Rhaegar Targaryen postanowił opuścić ucztę. Miał dość spoglądania na wszystkich tych pyszałkowatych lordów, łaknących przygód. Już niedługo zabrzmi pieśń lodu i ognia. Arthur Dayne podążył za swym księciem niczym cień. Strach przemknął przez twarz Lyanny Stark.
    Późnym wieczorem pan ojciec poprosił, a raczej wezwał swego dziedzica przed królewskie oblicze. Jego prowizoryczna sala tronowa nie była tak olśniewająca jak ta pozostawiona setki mil na południe w Królewskiej Przystani. Ot, zwykła, choć dość przestronna komnata z rzeźbionym krzesłem wyłożonym czerwonym aksamitem. Rhaegar nie mógł wymazać z pamięci miny Aerysa, gdy ujrzał swą tymczasową królewską komnatę, choć wyraz twarzy lorda Whenta był równie niezapomniany. Powinien był wiedzieć, że memu panu ojcu trudno jest dogodzić, choć sam byłem pod wrażeniem, gdy ujrzałem jak uprzątnął większość komnat i przygotował te ruiny na przyjęcie tak wykwintnych gości.
    Rhaegar zbliżył się do tronu i przyklęknął przed królem. Od jakiegoś czasu wolał wykazywać nadmierne przestrzeganie zasad niż dawać panu ojcu preteksty do podejrzeń.
 – Synu, nie ma potrzeby byś oddawał mi hołd jak pospolity lord – stwierdził, nieco rozweselony Aerys, jednak coś w jego głosie zaniepokoiło Rhaegara.
    Król wstał, więc i Rhaegar podniósł się z klęczek, choć wciąż nie patrzył na pana ojca. Odnosił wrażenie, że niedługo zostanie poproszony o coś, co mu się nie spodoba. Wiedział, że cokolwiek zażyczy sobie władca Siedmiu Królestw musi być wykonane, nawet jeżeli nie było w tym nic godnego. Rhaegar spojrzał w stronę Aerysa i zobaczył kościstego piromantę, Rossarta. Alchemik był jednym z ulubionych doradców króla, prawdopodobnie dzięki wspólnym upodobaniom do dzikiego ognia. Ogień, którego nie można ugasić, który pochłania wszystko, który pali się na wodzie.  Dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa księcia. Wolałbym, by nigdy się nie spotkali. Rossart był średniego wzrostu, wychudzonym mężczyzną, który bardziej przypominał szkielet niż człowieka. W jego wielkich, czarnych, wyłupiastych oczach zawsze lśniły iskierki, które nieprzyjemnie kojarzyły się z płomieniami. Nawet jego włosy o niezwykłej, kasztanowej barwie zdawały się być niczym języki ognia.
 – Zapewne widziałeś ostatnie walki na turnieju – powiedział Aerys, zbliżając się do okna i stając tyłem do syna.
 – Tak, panie – odpowiedział posłusznie Rhaegar, zastanawiając się co ma na myśli Aerys. Zdążył się już nauczyć, że król nie pyta o nic bez powodu. Czasami były to tylko błahostki, zupełnie jakby chciał sprawdzić czy syn nie okłamuje ojca, lecz niekiedy w jego pytaniach kryła się zawoalowana groźba. To jedno z pytań drugiej kategorii. – Nie lekceważę swych przeciwników, gdyż nie chcę zawieść mego królewskiego pana ojca.
    Odniósł wrażenie, że jego słowa połechtały dumę Aerysa, który zawsze łasy był na pochwały. To dlatego ludzie, którzy używali właściwej tytulatury, cieszyli się względami monarchy.
 – Nie wątpię – Aerys odwrócił się tyłem do okna.
    Słońce wpadało do pomieszczenia szeroką strugą, jednak twarz władcy pozostawała w cieniu zupełnie jakby stał przed nim ktoś z nadprzyrodzonymi mocami. Czy to aby nie zamierzona postawa? Ukrywasz coś przede mną, ojcze?
 – Zapewne więc pamiętasz tajemniczego rycerza, który ledwie się zjawił, a już pokonał dwóch wspaniałych rycerzy?
    A więc to tak. Pająk znów sączy w twe uszy truciznę, a tym razem powiedział ci o zagrożeniu ze strony tego błędnego rycerza. I w dodatku zażądasz ode mnie jego pojmania, a  ja nie będę mógł ci odmówić. Zaiste, jesteś niezwykle łatwowierny, sądząc, że wiecznie będę wypełniał twe rozkazy co do joty. Czyżbyś w dodatku nie wierzył, że ci, którzy wczoraj przysięgali zaciągnąć ów rycerza do twych stóp, podołają zadaniu?
 – Chciałbym abyś przyprowadził go przed me oblicze. Byłbym bardzo zadowolony, mogąc poznać tak utalentowanego wojownika.
 – Uczynię, co w mojej mocy, by ten mężczyzna stanął przed waszą wysokością.
   Aerys uśmiechnął się delikatnie, lecz mrocznie. Jego oczy, w których zawsze tańczyły szaleńcze skry, teraz rozbłysły jaśniej. Przez chwilę Rhaegar ujrzał to, lecz zaraz potem król wrócił na swe wspaniałe siedzisko i można było przypuszczać iż to tylko wzrok płata figle przewrażliwionym obserwatorom.
   Rhaegar skłonił się lekko monarsze, a potem wyszedł z pomieszczenia. Poruszał się szybko jakby chciał jak najszybciej opuścić teren zamczyska. Nie zatrzymał się nawet gdy zawołała za nim żona. Czegokolwiek mogła chcieć Elia, nie mogło to być na tyle ważne, by mu przeszkadzać, a nie chciał powiedzieć jej czegoś, czego później by żałował. Czasami trzeba wybrać mniejsze zło. Gdy dotarł do dziedzińca, zawołał kilku rycerzy informując ich o rychłym wyjeździe.
 – Gdzie wyruszamy, panie – zapytał Mooton, jego dawny giermek.
 – Król nakazał odnaleźć Rycerza Roześmianego Drzewa. Mamy przywieść go do zamku – odpowiedział. – Pośpieszcie się, wyruszamy po jego ostatnim pojedynku.
    Tajemniczy Rycerz nie zawiódł go. Zjawił się na turnieju, pokonał Freya i odjechał. Wreszcie stało się za to jasne, dlaczego w ogóle się pojawił. Zatargi z giermkami? Tego się nie spodziewałem. Wygląda na to, że ten tajemniczy rycerz jest ciekawszy niż większość jemu podobnych. Zazwyczaj chodzi o kobietę lub wykazanie się, a nie o wartości.
    Po pierwszym pojedynku z Harrenhal wyjechała grupa jeźdźców, która podzieliła się, by jak najszybciej wypełnić królewski rozkaz. Rhaegar odjechał w kierunku północnej części obozu. Uśmiechnął się pod nosem, wspominając Lyannę. Nie wybrał tej drogi ze względu na nią, jednak coś ciągnęło go w tę stronę. Minął namiot, nad którym powiewała chorągiew Starków. Na niewielkiej ławeczce siedział postawny mężczyzna o pociągłej twarzy i ostrzył miecz. Usłyszawszy tętent koni, uniósł spojrzenie szarych oczu. Brandon Stark nie przepadał za Rhaegarem Targaryenem i było to widać w jego niechętnym spojrzeniu.
   Książę odjechał w kierunku lasu, spodziewając się, że w to tam mógł skierować się Rycerz Uśmiechniętego Drzewa i rzeczywiście znalazł świeże ślady kopyt. Miał szczęście, że rycerz pojawił się na swej zapewne ostatniej walce mimo wydarzeń minionej nocy. Łatwo jest się skryć wśród tłumu namiotów, a rany można wytłumaczyć przepychankami z innymi mężczyznami, o które nie było trudno. Może sadził, że będzie bezpieczny? Rhaegar wjechał w gęstwinę, zauważywszy niewielką dróżkę leśną. Poruszanie się na koniu stawało się trudne, więc zsiadł z niego i przywiązał go za uzdę do najbliższego drzewa. Ruszył pieszo przed siebie i niemal minął odnogę drożyny, skrytą dobrze wśród krzaków. Utorował sobie przejście, rozgarniając gałęzie na boki. Usłyszał znajomy trzask rozdzieranego materiału. W Królewskiej Przystani słyszał go bardzo często, bo Aerys miał wyjątkowy dar do niszczenia garderoby zadziorami Żelaznego Tronu.
    Przedzieranie się przez tę część lasu było wyjątkowo trudne i Rhaegar zaczął się zastanawiać czy aby na pewno obrał właściwą drogę. Zabawnym wydało mu się gdy pomyślał o tym jak rycerze musieliby szukać następcy tronu w lesie. Ciekawe co wtedy powiedziałby Aerys? Wreszcie drzewa zaczęły rzednieć, a do uszu księcia dobiegały dźwięki wydawane zazwyczaj przez nadwodne ptactwo. Czyżbym przeszedł cały las i znalazł się nad jeziorem? Przy łatwym dostępie wody szybko można było zmyć krew, napoić konia czy wyczyścić zbroję. Ten rycerz jest mądrzejszy niż mi się zdawało.
    Gdy wyszedł zza linii drzew, to, co zobaczył wprawiło go w zaskoczenie. Przed nim stała kobieta, przybrana w niedopasowaną zbroją Rycerza Roześmianego Drzewa. Gdy ściągnęła hełm, fale ciemnych włosów rozsypały się wokół jej twarzy. Niewysoki chłopiec pomagał jej ściągnąć zbroję. Musiał być jednym z tajemniczych Wyspiarzy, o których Rhaegar kiedyś słyszał od Aemona Targaryena.
 – Tu zbroja jest wgnieciona – powiedział chłopak. – Nie wiem czy dam radę ją ściągnąć.
 – Przeklęty Frey! – warknęła dziewczyna, której głos był Rhaegarowi znajomy. – Bydlak w ostatniej chwili zmienił ustawienie kopii i nie mogłam już nic więcej zrobić.
 – Ale go pokonałaś! – powiedział z zachwytem chłopak. – Jestem ci naprawdę wdzięczny.
    Rhaegar chciał zobaczyć twarz tej niezwykłej kobiety i zrobił kilka ostrożnych kroków, jednak jego stopa trafiła na gałąź. Trzask pękającego drewna zwrócił uwagę wyspiarza i wojowniczki na księcia. Rhaegar zmarszczył brwi, wpatrując się w dobrze znaną twarz Lyanny Stark. Kobieta uniosła podróbek i spojrzała na niego z wyższością. Częściowo tylko pozbyła się zbroi, lecz przy jej boku wciąż zwisał miecz, a dłoń znajdowała się niebezpiecznie blisko rękojeści.
 – Howland, odejdź stąd – powiedziała stanowczo, nie spuszczając wzroku z Rhaegara.
 – Ale…
 – Żadnych ale, zmykaj stąd! Umiem o siebie zadbać, a on nic mi nie zrobi.
    Wyspiarz niechętnie posłuchał Lyanny i zniknął w jednej z leśnych dróżek. Przez chwilę stali, milcząc. Pomiędzy nimi zawisła chmura nieufności, żalu i zawodu.
 – Więc zdecydowałeś się wykonać rozkaz pana ojca. – Lyanna nie pytała, a jej głos był zimny jak lód. – Skoro udało ci się mnie znaleźć, możesz zabrać mnie do Obłąkanego Króla?
    Rhaegar po raz pierwszy słyszał, by ktoś używał tego mina jego pana ojca w rozmowie z nim. Większość ludzi obawiała się wypowiadać jakiekolwiek niepochlebne opinie o królu na głos. Lyanna musiała być przekonana, że nie poniesie żadnej kary. Najwyraźniej nawet Północ głośno drwi z władcy Siedmiu Królestw, a podobno tam informacje docierają najpóźniej. Jest gorzej niż sadziłem.
 – Nie… – Rhaegar zawahał się. – Byłem przekonany, że Rycerz Roześmianego Drzewa to mężczyzna. Nic ci nie zrobię, Lya.
 – Nie mów tak do mnie. Nie potrzebuję twojej litości i zapewniam, że nie zapomniałam twojej propozycji, panie – Ostatnie słowo ociekało drwiną.
 – Nie powinienem był, przepraszam, choć wiem, że nic to nie zmieni. Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że gdybym poznał cię wcześniej wszystko potoczyłoby się inaczej. Mogłabyś być…
 – Na miejscu Elii? – Lyanna przerwała mu bezceremonialnie. – Myślisz, że uwierzę, że nie zaproponowałbyś tego innej? Nawet jeśli coś do ciebie czuję, to nie ma to znaczenia. Nie jesteś tym, za kogo cię uważałam, Rhaegarze Targaryenie.
   Rhaegar zbliżył się do Lyanny, jednak ona wyciągnęła miecz z pochwy i wycelowała nim prosto w jego pierś. W jej oczach gorzał płomień, nie żartowała, choć nie chciała go zranić.
 – Nie byłabyś na miejscu Elii. To wszystko wygląda inaczej. Nie widzisz tego? – W oczach Lyanny wciąż był lód. – Ja jej nie kocham, ale jest moją żoną. Mój ojciec to szaleniec, uparł się, bym ją poślubił, więc to zrobiłem. Myślisz, że łatwo mi patrzeć jak bawisz się z Baratheonem? Jak go adorujesz, pozwalasz…
 – Na co? Nie masz do mnie żadnego prawa! Nie wmawiaj mi, że dzielenie łoża z Elią jest dla ciebie torturą, bo nigdy w to nie uwierzę. Urodziła ci córkę, a plotka mówi, że księżna spodziewa się kolejnego dziecka. Nie możesz być o mnie zazdrosny, sam masz żonę i to o nią powinieneś się troszczyć.
 – Masz rację. We wszystkim.  – Rhaegar spuścił wzrok, bura trawa u jej stóp idealnie oddawała jego nastrój. – Chciałbym móc się o ciebie starać, być t w o i m panem mężem…
    Rhaegar zmarszczył czoło, potrząsną srebrną głową i spojrzał na Lyannę jakby znalazł rozwiązanie. W jego fioletowych oczach zabłysła nadzieja.
 – Gdyby istniała szansa dla nas, gdybyś mogła zostać moją żoną, zgodziłabyś się?
    Lyanna zawahała się, opuściła miecz, a jej spojrzenie umknęło gdzieś w bok. Usiadła na pobliskim głazie i zaczęła ciężej oddychać. Spróbowała odchylić zbroję, jednak jej się nie udało. Dłoń osuwała się tylko po zimnym metalu, a jej oddech stawał się coraz bardziej nerwowy. Rhaegar zbliżył się do niej. Zobaczył mocno wgniecioną zbroję. Musi uciskać jej żebra, pewnie co najmniej dwa zostały złamane. Złapał za odstające kawałki metalu i odgiął je lekko. Lyanna zaczerpnęła duży haust powietrza, a potem je wypuściła z wyraźną ulgą. Rhaegar pomógł jej ściągnąć zbroję, a potem delikatnie podwinął jej szarą koszulę. Nie zaprotestowała. Na wysokości żeber rzeczywiście pojawiło się zasinienie i kilka krwawych pręgów. 
 – Masz złamane żebra. Powinnaś się udać do maestera…
    Na swoim policzku poczuł jej zadziwiająco ciepłą dłoń. Spojrzał na nią. Była wyraźnie zmęczona, potargana, osłabiona, a jej oddech wciąż był nieregularny. Na twarzy było kilka brudnych smug, a po czole spływał pot. Mimo to wydała mu się najpiękniejszą kobietą na świecie.
 – Tak – szepnęła.  – Gdybym mogła, gdyby przeszłość potoczyła się inaczej lub gdyby to było możliwe byłabym twoja. Nie pragnę pana męża, ale ciebie przyjęłabym z radością.
 – Poczekasz? Błagam, obiecaj, że poczekasz dwa lata, zanim kogoś poślubisz. Przysięgam, że znajdę sposób, przeczeszę wszystkie kodeksy i odnajdę sposób, byśmy mogli…
    Lyanna położyła palec na jego ustach. Ciepły oddech owiewał jej twarz, a słodki ból przenikał ciało. Ten dzień był dla niej wyjątkowo udany, nie chciała go psuć.
 – Nie wypowiadaj tego na głos, bo stanie się to realne – powiedziała, a blady uśmiech zagościł na jej ustach. – Na razie to tylko mrzonki, nic więcej.
    Lyanna wstała z niewielką pomocą Rhaegara. Podeszła do konia i wskoczyła na niego z drobnym problemem. Wyprostowała się w siodle i jeszcze raz spojrzała na niego.
 – Dwa lata i ani dnia dłużej. Przysięgam.
    Rhaegar spoglądał jak Lyanna odjeżdża na karym koniu, znikając powoli z jego wzroku. Uśmiechnął się sam do siebie. Świat wydał się o wiele piękniejszy niż przed godziną. Książę chwycił tarczę z drzewem-sercem i ruszył w kierunku, z którego przyjechał. Po pniu białego drzewa spływały czerwone niczym krew łzy, a szkarłatny uśmiech zdobił jego mądrą twarz.

1 komentarz:

  1. Miałam skomentować w weekend, ale leżałam przeziębiona w łóżku i pisałam swój fanfik na laptopie bez dostępu do sieci. Ale już nadrabiam.

    No, no. Robi się coraz ciekawiej. W tej części Rhaegar już mnie tak nie drażnił. Lyanna nadal twarda, ale wreszcie zrzuciła maskę chłodu. Jestem ciekawa co będzie dalej. Mogę tylko spekulować, że Rhaegar nie wytrzyma i gdy po turnieju wybierze ją Królową Miłości i Piękna to będzie pozamiatane. Swoją drogą, niezły skandal. Trochę żal Elii.
    Czekam na Brandona :) I na jakąś akcję z Nedem i Asharą.

    OdpowiedzUsuń