piątek, 21 grudnia 2012

10 Fałszywa wiosna

W
ieczór zapadł wyjątkowo szybko, jakby dzień nie chciał dłużej trwać. Rycerze wracali z pustymi rękami do zamku, a ich zacięte, zmęczone miny świadczyły dobitnie o poniesionej klęsce. Kilku z możnych lordów przegnało swych giermków ze złością, a tupot odzianych w stal nóg roznosił się po dziedzińcu. Wszyscy zmierzali na ostatnią ucztę w Harrenhal. Turniej powoli dobiegał końca, jednak pozostał jeszcze jeden pojedynek. Trybuny zapełniły się po brzegi, bo chętnych było zawsze znacznie więcej niż miejsc.
   Dwaj jeźdźcy stanęli po przeciwnych stronach, a migotliwe cienie licznych pochodni dodały całej scenie pewnego mrocznego dreszczyku. Smukli mężowie o zasłoniętych twarzach i pięknych, zdobionych kryzach stanęli w szrankach, by zawalczyć o zwycięstwo i możliwość obdarowania damy. Powszechnie przyjęto, ze decydujący głos w wybraniu królowej miłości i piękna miał zwycięzca walki na kopie.
    Wreszcie pomruki na trybunach cichły, a w powietrzu coraz silniej unosiło się napięcie. Zakłady zostały poczynione, pionki rozstawione. Lyanna Stark zajęła swoje miejsce, które znajdowało się między jej najstarszym bratem, a Robertem Baratheonem. Z jakiegoś powodu Ned postanowił odstąpić swoje siedzisko przyjacielowi, lecz Lyanna nie miała nic przeciwko. Lubiła Roberta, choć często wydawał się jej zbyt nieśmiały, gdy znajdowała się blisko. Po uczcie jego stosunek do niej uległ drobnej zmianie, bo dziedzic Końca Burzy zaczął szukać wymówek, by spędzać z nią więcej czasu. Uwielbiał opowiadać o turniejach, sposobach walki, czy sprośnych żartach, które zasłyszał lub sam zrobił. Na nic zdawały się upominki Neda, bo gdy Robert zauważył, że Lyannę bawią jego dowcipy  nie  mógł się powstrzymać przed opowiedzeniem jej kolejnego.
 – Gdybym to ja wygrał, ty zostałabyś królową miłości i piękna. – Ochrypły szept Roberta dobiegł do uszu Lyanny.
 – Czy uważasz więc, że zależy mi na tym tytule? – Lya uśmiechnęła się, widząc jego zdziwioną minę. – Nikt nie uwiedzie mnie nic nie znaczącymi słowami i obietnicami bez pokrycia.
    Robert poczerwieniał, lecz nie ważył się odpowiedzieć. Wbił nienawistne spojrzenie w czarnego księcia, zasiadającego na równie czarnym ogierze. W jasnych oczach Roberta odbijały się płomienie pochodni.
   Rycerze ruszyli na siebie, kopie powoli przesunęły się na właściwe pozycje. Tętent kopyt mieszał się z krzykiem widowni, która wyrażała swoje poparcie dla stających w szrankach. Ogłuszający trzask pękającego drewna z trudem przedarł się przez tumult. Dwie kopie zostały złamane, lecz żaden z rycerzy nie spadł z konia, więc obaj podjechali na właściwe miejsca, prosząc o kolejne kopie.
   Gdy po raz kolejny ruszyli w bój, tylko jedna kopia trafiła celu. Książę Smoczej Skały zakołysał sie niebezpiecznie w siodle, lecz nie spadł. Ser Barristan Selmy poprosił o kolejną kopię, podczas gdy Rhaegar trzymał już w ręku własną.
    Biały rycerz popędził w stronę czarnego, a przez zapadającą ciemność znów przedarł się huk łamanego drzewca. Tym razem jednak, choć obaj rycerze trafili celu i obaj niemal wypadli z siodła, tylko jeden nie odzyskał równowagi. Barristan Śmiały uderzył w ziemię, a zbroja zachrzęściła z jękiem. Biały brat z trudem wyplątał nogę ze strzemienia, gdy oszalałe zwierzę pędziło na złamanie karku przed siebie, nie zważając na swego jeźdźca. Giermek podbiegł do niego, lecz rycerz zdążył wstać. Biały płaszcz został utytłany w piachu, ale postawa gwardzisty pozostała dumna jak zawsze.
    Rhaegar Targaryen zobaczył, że jego przeciwnik powstał, skłonił się i powoli opuszczał ubitą ziemię. Jakiś wątły chłopak mówił coś o decyzji pozostałych zwycięzców, w dłoniach trzymając błękitny wieniec. Przez krzyki widowni książę nie usłyszał, co giermek ma do powiedzenia, lecz zrozumiał, gdy młodzieniec podszedł i zawiesił na końcu jego połamanej kopii wieniec błękitnych, zimowych róż. Niezwykłe kwiaty, które kwitły tylko zimą były najpiękniejszymi jakie kiedykolwiek Rhaegar widział.  
 – Popatrz teraz pewnie Elia otrzyma laur zwycięzcy – powiedział Robert z drwiną, jednak nikt prócz Lyanny go najwyraźniej nie usłyszał. – Ona na niego nie zasługuje.  
    Lyanna nie mogła mieć wątpliwości, że nie chodziło tu o Elię i Rhaegara, lecz o tytuł królowej miłości i piękna, której symbolem był w tym roku wieniec z zimowych róż.
 – Popatrz, Lya, w naszej szklarni zapewne także teraz kwitną. – Brandon uwielbiał ich zapach tak samo jak Lyanna. Miały w sobie chłód i zimno, które ich oboje tak fascynowało i przerażało jednocześnie. – Gdy wrócimy do domu też wręczę ci taki.
   Brandon uśmiechnął się serdecznie, uważnie obserwując jak książę zbliża się do królewskiego podwyższenia.
   Rhaegar złożył ukłon swemu panu ojcu, mijając swą dornijską żonę, która popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Na chwilę trybuny zamilkły. Dostojnym kłusem czarny rumak przemierzał piaski areny. Damy spoglądały wyczekująco na wieniec znajdujący się na końcu złamanej kopii, gdy książę mijał je bez zatrzymania. Lyanna uniosła dumnie głowę. Nie waż się, nie teraz, bo wciąż wszystko, co mi obiecałeś to tylko słowa. A słowa to wiatr. Nic więcej.
    Czarny rumak zatrzymał się przed miejscami zajmowanymi przez Starków. Lyanna widziała fioletowe oczy Rhaegara połyskujące ze szpar w hełmie. Ledwie dostrzegalnie pokręciła głową, jednak książę skierował czubek kopii, na której wisiał laur prosto w ręce Lyanny. Starkówna, nie mając wyboru, przyjęła dar, Rhaegar ukłonił się jej i odjechał, by przygotować się do uczty. Nie zobaczył jak Robert Baratheon wkłada na głowę Lyanny wianek spleciony z zimowych róż.
    Powoli trybuny zaczęły pustoszeć, lordowie udawali się na ostatnią ucztę. Brandon chwycił ramię siostry i zdecydowanie przyciągnął ją do siebie.
 – Chyba powinniśmy poważnie porozmawiać, siostrzyczko – szepnął ledwie słyszalnie, nachylając się nad jej uchem i udając, że poprawia kosmyk włosów.
 – Nie sądzę. – Lyanna chciała szybko uciąć temat.
 – Masz rację. Po uczcie będzie najlepszy moment.
    Lyanna nie odpowiedziała. Niczym duch podążała u boku brata, a ciekawskie spojrzenia nie odstępowały jej ani na krok. Wianek wydawał się za ciężki, zbyt widoczny, za piękny. Lyanna nienawidziła, gdy spoglądano na nią jak na  śliczną panienkę, bo to odzierało ją z jej prawdziwego usposobienia, było kłamstwem.
    Brandon próbował posadzić siostrę obok siebie, jednak Lyanna delikatnie umknęła z pod jego ramienia i zajęła miejsce między Robertem, a Nedem. Wolała odsunąć od siebie najstarszego brata, który najwyraźniej zauważył więcej, niż powinien był. Nie liczyło się, czy chodziło o zachowanie Rhaegara, czy może o odkrycie kim rzeczywiście był Rycerz Roześmianego Drzewa. Odkąd Rhaegar zjawił się z tarczą z drzewem sercem spekulacje nie miały się ku końcowi. Większość rycerzy szybko domyśliła się, że ów błędny rycerz musiał odnieść dość nieprzyjemne rany i dlatego starali się jak najuważniej przyglądać swym sąsiadom. Problem polegał na tym iż na turnieju wielu mężów zostawało ranionych, a rozpoznanie poszukiwanego rycerza stało się niemal niemożliwe.
    Ponownie podano dziesiątki dań, które zapełniły długie stoły. Lyanna nie miała ochoty na jedzenie, czuła nasilający się ból w klatce piersiowej. Z trudem ukryła zsinienie przed służką, która  zdziwiła się podczas sznurowania sukni, że jej pani krzywi się. Pytała kilkakrotnie czy coś jej nie dolega, lecz Lyanna zaprzeczyła. Nie mogła założyć bandaży, bo byłyby zbyt widoczne, lecz suknia zastępowała je wystarczająco. Po pierwszym daniu, przeprosiła i wyszła z sali, mając nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy pójść za nią. Na początku ból był delikatny, niemal niewyczuwalny, a zanim pojawiło się zsinienie minęło tez kilka godzin. Później jednak ból znacznie się nasilił i zaczęły się problemy z oddychaniem. Lyanna nie wiedziała czy to z powodu za ciasnej sukni, czy turniejowej rany, ale wolała odejść do własnego namiotu jak najszybciej. Kielich wina i ciepłe łoże to wszystko, czego mi trzeba.
 – Lya! – usłyszała czyjeś wołanie. – Lya, zaczekaj!
    Robert Baratheon gnał mrocznym korytarzem. Potrącił smukłego młodzieńca ze słonecznego Dorne. Chłopak odwrócił się, a jego czarne, żmijowe oczy zwęziły się, gdy spoglądał na Roberta.
 – Uważaj jak chodzisz – warknął i poszedł dalej. Lyanna zauważyła jednak, że obrócił się jeszcze kilka razy, przyglądając się jej jakby nagle sobie o czymś przypomniał. Nie podszedł jednak już do nich, udając się z powrotem do wielkiej sali.
 – Durny Martell – mruknął pod nosem Robert, patrząc na światło padające od wejścia do komnat jadalnych. – Myśli sobie pewnie, że jest kimś ważnym tylko dlatego, że jego siostra pieprzy się z synalkiem króla.
    Lyanna miała wrażenie, że cały świat zawirował. Oparła się plecami o ścianę, dłoń przyłożyła do piersi i spróbowała złapać oddech. Nic to jednak nie dało, więc spróbowała sięgnąć drugą ręką do sznurków sukni, lecz nie mogła ich odnaleźć.
 – Lya, zrobiłaś się strasznie blada – usłyszała dobiegający z oddali głos Roberta. – Co się…
 – Suknia… pomóż mi…
    Lyanna poczuła jak jej nogi słabną. Pochodnie zawirowały, gdy mężczyzna o białych włosach zbliżał się do nich, pytając o coś. Nie, są srebrne. Lyanna miała wrażenie, że usłyszała własne imię, jednak wszystko spowiła ciemność.
    Gdy się ocknęła wciąż było ciemno. Do jej uszu docierały odgłosy puszczy. Sowa, która przypominała o swojej obecności, świergot chrząszczy, zbudzonych z zimowego snu i pojedynczy ryk jelenia pozwolił jej sądzić, że Harrenhal znajdowało się daleko za nimi. Lyanna podniosła się, lecz coś spoczęło na jej ramionach i przybiło ją z powrotem do łóżka.
 – Leż spokojnie. Maester wspominał coś o złamanych żebrach… chyba. – Brandon wydawał się być rozkojarzony. – W każdym razie musisz dużo wypoczywać i prawdopodobnie przez najbliższy miesiąc lub więcej nie wolno ci się przemęczać.
 – Przemęczać? – powtórzyła zdziwiona. – Ja nigdy się nie przemęczam, powiedz mi lepiej gdzie jesteśmy.
 – Jakieś dwa dni drogi od Bliźniaków. Tym razem cię przypilnuję, przysięgam. – Nawet w ciemności Lyanna zauważyła zatroskany błysk winy w oczach brata.
 – To nie twoja wina…
 – Nie moja? Inni mogą uwierzyć w bajeczkę Baratheona o wypadku na schodach ale ja widziałem Rycerza Roześmianego Drzewa z bliska, a zbroja, którą ci dałem za bardzo ją przypominała.
    Brandon cofnął ręce i przechylił się na oparcie krzesła, na którym siedział. Oczy Lyanny przyzwyczaiły się już do ciemności i zauważyła, że jej brat krzyżuje ręce na piersi. Zawsze tak robi, gdy jest zdenerwowany. To pomaga mu trzymać nerwy na wodzy.
 – Nawet nie zaprzeczasz – stwierdził chłodno.
    Lyanna przekręciła się na łożu. Wolała ponownie zasnąć, by obudzić się, gdy jej bratu przejdzie trochę złość na nią. Ból w klatce piersiowej wciąż dawał o sobie znać, gdy tylko brała głębszy oddech.
     Lyanna zbudziła się ponownie późnym popołudniem. Znajdowała się w niewielkiej karecie, którą Rickard wziął dla swej córki, by mogła podróżować jak na damę przystało. Nie sądził jednak, że dopiero wypadek zmusi jego niepokorną latorośl do podróży w karocy. Każda wyrwa w drodze, każdy kamień, po którym toczyła się kareta sprawiał Lyannie ból, bo przy ciągłych podskokach i zmianie położenia silniej odczuwała złamane żebra. Dziewczyna, która miała się nią opiekować wręczyła jej zwitek papieru, który Lyanna przyjęła i schowała. Na pytanie od kogo dostała wiadomość, dziewczyna odpowiedziała, że wręczył jej ją jakiś giermek, którego nie znała. Liścik był od Rhaegara, który obiecywał, że spotkają się tak szybko jak to możliwe i wspominał coś o ich pieśni. Gdy zapytała ojca o Neda odpowiedział, że odjechał wraz z Robertem do Doliny Arrynów. Rickard Stark wyrażał się w samych superlatywach o Robercie, dlatego Lyanna postanowiła zapytać brata, skąd taki zachwyt Baratheonem. Brandon, który wciąż miał Lyannie za złe turniej, niechętnie zdradził jej, że to Robert przyniósł ją do namiotu.
 – Trzymał cię jak lalkę, twarz miał równie bladą co ty, choć widać było, że zdążył już skosztować win Whenta. – Uśmiechnął się do siostry. – Musi być naprawdę zakochany, bo nie zawahał się ani na chwilę, gdy maester pytał skąd taki siniec u damy. To był maester króla, wiesz? Nie wiem skąd wziął się tam ten Targaryen, ale był strasznie uparty. – Brandon spojrzał na siostrę lekko poirytowany. – Ten buc ciągle się koło ciebie kręci, chociaż ma żonę i dzieciaka. To nimi powinien się zająć.
   Lyanna nic nie odpowiedziała. Brandon jej nie rozumiał. Był mężczyzną i mógł zabawiać się do woli bez żadnych konsekwencji, a w dodatku kobiety traktował bardzo przedmiotowo. Tak jak Robert. W Harrenhal między kobietami na dworze powszechnie mówiono o mężczyznach i ich miłostkach. Natomiast Robert podobno miał już w Dolinie córkę, której uroda była niezwykle podobna do aparycji dziedzica Końca Burzy.
    Do Winterfell dotarli w niecały tydzień razem ze śniegiem, który spadł tamtego dnia ponownie. Zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i, choć wielu nie chciało przyjąć tego do wiadomości, wiosna jeszcze nie nadeszła. Im więcej czasu mijało, tym więcej śniegu przybywało pod zamkowymi murami, a ludzie, którzy wrócili do domów, zmuszeni byli powrócić do Winterfell, gdzie wysokie mury chroniły przed mroźnym tchnieniem zimy. Coraz powszechniej mówiło się o „roku fałszywej wiosny”.
   Zima na dobre zagościła na północy i powoli wyciągała mroźne ramiona ku południu. Na początku Lyannie nie przeszkadzał kolejny podmuch mrozów, bo Brandon rzeczywiście pilnował, by jak najrzadziej wychodziła z zamku. Gdy minął jednak miesiąc od powrotu, a Brandon zaczął wypuszczać się na coraz dłuższe wypady do Barrowtown, Lyannie  doskwierała nuda. Rickard nie był jednak tak obcesowy jak jego syn, a w dodatku coraz więcej czasu spędzał w bibliotece z maestrem Walysem. Kruki nieustannie przylatywały i wylatywały na południe. Zdarzały się dni, gdy Lyanna wypuszczała się na całodzienne wycieczki.
   Podczas jednej z takich eskapad spotkała szczelnie opatulonego jeźdźca, który zdawał się chcieć z nią ścigać. Dziewczyna przyjęła wyzwanie i popędziła konia jak mogła najszybciej, lecz nie była w stanie dogonić tajemniczego jeźdźca. Mężczyzna zatrzymał się wreszcie, a Lyanna dostrzegła różowego człowieka na jego płaszczu. Domeric Bolton podjechał do Lyanny.
 – Przepraszam – powiedział, a Lyanna prychnęła.  – Nie chciałem by twój ojciec się dowiedział o twoim wyjściu i przysięgam, że to nie ja mu o tym doniosłem.
 – Nie kłam. Wiem, że byłeś pijany i możesz nie pamiętać, co mówiłeś…
 – To ten stajenny. Poleciał do twego pana ojca i wszystko wyśpiewał. Liczył na dodatkową wypłatę, lecz się przeliczył.
    Lyanna spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie była pewna czy jej nie okłamuje. Koń zaczął nerwowo skrobać kopytem w śniegu. Niepowtarzalne śnieżne płatki ginęły po dotknięciu jej rumianych policzków.
 – To ja jestem ci winna przeprosiny – wydusiła z siebie. – Osądziłam cię pochopnie i naprawdę przepraszam.
   Domeric roześmiał się serdecznie.
 – Twoje przeprosiny są naprawdę czymś niezwykłym, Lyanno Stark. – Uśmiech zniknął z jego twarzy. – Podziwiam twoją odwagę, wiem ile kosztowało się przyznanie się do błędu, ale to, co teraz robisz…
   Domeric pokręcił głową. Spojrzał w dal na południe, gdzie na skraju lasu majaczył ciemny kształt jeźdźca.
 – To nie przyniesie ci nic dobrego. Zasługujesz na kogoś lepszego.
 – Ten wybór nie zawsze należy do nas. Czasami… – Lyanna westchnęła. – Czasami coś jest silniejsze niż my sami, a wyrzeczenie się tego jest niemożliwe.
 – Miałem cię więc za kogoś twardszego. Słyszałaś przecież pogłoski o Targaryenach. Kruki roznoszą wiele listów, a zmiany są nieuniknione.
    Lyanna zmarszczyła czoło, wpatrując się z zaciekawieniem w Domerica, który powoli zawracał. Przez chwile ich oczy skrzyżowały się,  a Lyanna odniosła wrażenie, że Bolton wie o czymś, czego sama nie zauważyła.
 – Nie martw się, lord Stark nie dowie się gdzie podziewała się jego córka. Żegnaj, Lyanno. Mam nadzieję, że będziesz miała o mnie lepsze zdanie.
   Domeric odjechał na swym siwym koniu, powoli stając się tylko czarną plamką na białym polu. Lyanna usłyszała ostrożne końskie kroki i odwróciła się w stronę jeźdźca. Rhaegar zjawił się zgodnie z umową. Choć z wyglądu nie zmienił się niemal wcale od czasu turnieju, to w jego psychice wyczuwało się pewne odrodzenie.
 – To bękart Boltona? – zapytał, uważnie obserwując mężczyznę.
 – Nie, to Domeric. Jest dziedzicem Rosse’a Boltona, lorda Dreadfort. To mój przyjaciel.
 – Skoro tak mówisz. – Rhaegar spojrzał na Lyannę i blado się uśmiechnął. – Zdążyłem zapomnieć jak jesteś niezwykła.
   Lyanna przekrzywiła głowę, spoglądając na Targaryena. Cokolwiek miało nastąpić, gotowa była stawić temu czoła, bo zabrnęła za daleko, by móc się wycofać. Reprezentuje wszystko, czego pragnie mój ojciec i jest jedynym, którego z chęcią bym poślubiła. Jest jednak również tym, czego pragnąć mi nie wolno. Lyanna nie potrafiła powiedzieć, co sprawiło, że pokochała Rhaegara, sama nie zauważyła kiedy to się stało. Wciąż jednak pozostawała córą północy i, choć było to szaleństwem, wierzyła w zapewnienia Rhaegara o wspólnej przyszłości.
   Ryk jelenia, który rozdarł mroźną ciszę, był donośny i przeszywający. Wilkory nie obawiają się jeleni, a smoki tym bardziej.

6 komentarzy:

  1. O, już kolejna część. Fajnie. Przeczytam jutro jak będę w pracy i skomentuję.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ niekulturalny ten Rhaegar. Podać kobiecie wianek na czubku złamanej kopii :p Wyobrażałam sobie ten moment bardziej uroczyście.
    Wreszcie więcej Barndona, ale podobał mi się też Domeric. Dobrze, że go jeszcze wprowadziłaś choć na chwilę, żeby zamknąć ten drobny wątek z jego osobą.
    Jestem ciekawa co będzie dalej. Pewnie "porwanie", ale wcześniej powinny być jezcze zaręczyny z Robertem. Najbardziej mnie jednak interesuje jak opiszesz wydarzenia w Wieży Radości. No i wciąż pozostaje otwarta kwestia rodziców Jona Snow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem dwa rozdziały do przodu. Z czego nie wiem czy do drugiego czegoś nie dopisać i nie podzielić, bo trochę mi się przeciągnął.
      Niekulturalny? Wiesz jak nie miałam zamiaru robić z tego nie wiadomo jakiej checy, bo to przecież w końcu tylko nic nie znaczący tytuł. Po co robić z tego uroczystość. Surowiej jest chyba lepiej, ale jestem ciekawa jak ty sobie to wyobraziłaś.
      Wcisnęłam Domerica, bo staram sie podomykać co sie da, a to już ostatnia chwila.
      Pierwszy rozdział jest Rhaegara (jak zawsze ciężko mi sie pisało), a drugi Brandona (lubię go, więc szyko i sprawni mi poszedł). Kolejny chyba wypadnie Lyannie, miałam pisać Aerysa, ale on mnie odpycha :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. U, to ostro wyrwałaś do przodu. No i cieszę się, że Brandon będzie miał swój rozdział. Rhaegar też dobrze ci wychodzi, więc się nie przejmuj. Jest ok. Ja też nie przepadam za wszystkimi bohaterami, o których piszę, ale jakoś trzeba się wczuć.
      Co do tytułu Królowej Miłości i Piękna, to wyobrażałam sobie, że jednak znaczył coś więcej. Takie turnieje gdzie zjeżdżali się rycerze z całego królestwa nie były zbyt częste, więc i wśród dam tytuł Królowej był moim zdaniem dużym zaszczytem i czymś znaczącym. Wyobrażałam sobie, że Rhaegar wręczy wieniec Lyannie, a może nawet zejdzie z konia, klęnie przed nią i ucałuje rąbek sukni. No i że odbije się to skandalem wśród wszystkich zgromadzonych. To co zrobił było jednak ewidentnym policzkiem dla własnej żony, także ludzie na pewno by szemrali między sobą. Ale tak jak opisałaś, jest też dobrze, choć podawać wieniec na czubku złamanej kopii to takie trochę prostackie ze strony Rhaegara.

      Ja jeszcze nic nie ruszyłam. Po nowym roku zacznę pisać. Jutro idę na Hobbita, więc teraz jestem myślami daleko od Westeros.

      Usuń
    3. Właśnie wśród dam :) Mężczyźni mieli do tego raczej inne podejscie. A twoje rozwiązanie jest bardzo romantyczne, ale ma jeden poważny problem: gdyby w ten sposób podał jej wieniec musiałby się najpierw przedrzeć przez trybunt, a tam nie byłoby znów miejsca żeby uklęknąć... Zresztą aż taką romantyczką to ja nie jestem i stad ta rhaegarowa prostackość. Zwal to na mnie ;)
      Dzisiaj byłam na Hobbicie. Mam nieco mieszane uczucia. Wiedziałam jak wyglda książka, ale w niektórych momentach trochę Jacksona poniosło z tym humorem i nawiązaniami do naszego świata. Ogólne wrażenie jest dobre, ale to jednak nie jest LOTR. Hobbit to trochę jak powrót do domu po długiej nieobecności.

      Usuń
    4. Ja byłam w sobotę i w sumie mi się podobał, ale miałam okropne warunki do oglądania, więc wyszłam z kina wnerwiona. Miejsce miałam fajne, bo pierwszy rząd na samej górze, tylko towarzystwo fatalne. Jakaś lasia non stop szeleściła papierami, a jej facet gadał. Z prawej strony z kolei babka wciąż kaszlała. Myślałam, że nie wyrobię i albo wyjdę, albo rozedrę na nich japę. Jakoś się powstrzymałam, ale skutecznie utrudnili mi odbiór filmu. Odczekam ze 2 tygodnie i pójdę jeszcze raz, gdy już najgorsze tłumy się przewalą przez kina.
      LoTR mi się bardziej podobał, ale Hobbit też jest udany, o lżejszej formie, z fajnymi bohaterami. Zwłaszcza Thorin bardzo godny.

      Usuń