piątek, 23 listopada 2012

8 Rycerz Roześmianego Drzewa

L
yanna Stark podążała ciemnym, wilgotnym korytarzem dawnego zamczyska Harrena Czarnego. Pamiętała jak ojciec opowiadał jej o dumie tego dawnego lorda. Harren pochodził z Żelaznych Wysp, udało mu się podbić Dorzecze i zapragnął wybudować największy i najpotężniejszy zamek jaki mógłby kiedykolwiek powstać. On jednak nie poprzestał na marzeniach. Był człowiekiem czynu i zaprzągł do katorżniczej pracy setki ludzi. Nawet teraz, idąc tym mrocznym korytarzem, miała wrażenie, że słyszy głosy dawno poległych budowniczych. Jednak, gdy budowla została już ukończona po wielu latach wysiłków, do Westeros zawitał Aegon Zdobywca wraz ze swymi dwiema siostrami. Harren nie poddał zamczyska, dzieła swego życia, w końcu był niezwykle upartym człowiekiem. Więc, gdy Aegon nakazał mu poddanie się, siedząc na swym wielkim, czarnym Balerionie, Harren Czarny wyśmiał go. Podobno powiedział, że kamień nie podda się ogniu, lecz to nie była prawda. Czarny Strach, jak nazywano Baleriona rozwarł paszczę i sprawił, że nawet kamienie zaczęły się topić w nieludzkim żarze płynącym z jego ogromnej paszczy. I tak Harren Czarny został zabity wraz z jego wszystkimi synami, a jego scheda ponoć na zawsze została przeklęta. Może więc głosy, które słyszała Lyanna były zawodzeniem Harrena i jego dzieci. Smoki – pomyślała z żalem rozmytym w otusze – wyginęły dziesiątki lat temu i teraz już nikt nie pamięta jak wygląda żywa bestia, która niegdyś była postrachem każdego istnienia.
    Lyanna minęła kolejny zakręt, lecz poczuła jak ktoś łapie ją za rękę. Spróbowała się wyszarpnąć i przewróciła napastnika, wyjmując pośpiesznie nóż z pochwy ukrytej pod suknią, na łydce. Przyłożyła broń do gardła prześladowcy i czekała na jego ruch, łapczywie łapiąc oddech. W blasku pochodni, która musiała wypaść jej z dłoni zobaczyła srebrzysty blask i przyjrzała się mężczyźnie, który próbował ją spokojnie złapać. Ze zdziwieniem zauważyła, że wyciąga ręce w geście poddania, spoglądając z lękiem na sztylet dzierżony przez nią. Rhaegar Targaryen musiał naprawdę się jej wystraszyć, co ją niezwykle rozśmieszyło. Cofnęła ostrze, wstała z niego i wyciągnęła pomocną dłoń w jego kierunku. Rhaegar z rozzłoszczoną miną odrzucił jej rękę i wstał sam. Lyanna schowała sztylet  z powrotem do pochwy i powoli starała się opanować swój nagły wybuch radości. 
 – Naprawdę, nie widzę w tym nic śmiesznego – burknął książę Smoczej Skały.  – Mogłaś mnie zabić!
    Jednak Lyannę ponownie rozbawiły jego słowa. Wreszcie wzięła kilka oddechów i zapytała:
 – Czy mogłabym wtedy zażądać próby siedmiu? W końcu oskarżony ma do niej prawo, a myślę, że znalazłoby się sześciu rycerzy, którzy wsparliby moją sprawę… – podrapała się sugestywnie po podbródku.
  – Chciałbym zobaczyć minę ojca, Wielkiego Septona i kilku innych fanatyków, gdyby kobieta wystąpiła w próbie siedmiu i jeszcze wygrała! – Tym razem także Rhaegar uśmiechnął się do niej.
 – Po co chciałeś się ze mną widzieć tutaj? – zapytała Starkówna, spoglądając na Rhaegara z pod przymrożonych oczu. – Czego ode mnie chcesz, panie? Bo jeżeli liczysz na to, że będę twoją nałożnicą, to się grubo pomyliłeś…
    Rhaegar wydawał się być bardzo speszony. Pocierał dłonie, nie odważył się spojrzeć jej w oczy, wreszcie zaczął próbować jej wytłumaczyć, że nigdy nie poprosiłby damy o coś takiego. Lyanna odniosła wrażenie, że książę wbrew pozorom jest bardzo speszony w towarzystwie kobiet.
 – Powiedz, czego nie mogłeś mi powiedzieć na uczcie, ani w zwykłym miejscu?
 – Ja… przepraszam, ale chyba się pomyliłem. – Rhaegar spróbował się cofnąć, jednak Lyanna zatrzymała go, chwytając za dłoń. – Nie dzisiaj, kiedyś ci powiem, ale muszę być pewny…
    Rhaegar spojrzał na nią tym dziwnym wzrokiem, którym patrzyli na nią inni mężczyźni. Nie lubiła tego spojrzenia i wolałaby go nie widzieć u niego. Wiedział, że to, o co chciał poprosić jest niemożliwe, a jednak gotów był ją  o to prosić. Puściła go i odsunęła się jak  najdalej. Niemal się potknęła, jednak w ostatniej chwili złapała równowagę, chwytając się chropowatej ściany. Rhaegar spróbował podejść do niej, jednak ona wyciągnęła dłoń przed siebie, jasno nakazując mu trzymanie się z daleka. Coś ty sobie myślał? – jęknęła w myślach. – Zapraszasz mnie w mroczne korytarze i chcesz prosić, bym przymknęła oko na to, że masz żonę i dziecko? Chyba mnie pomyliłeś z kimś innym.
    Wyszła z ciemnego korytarza. Niemal na każdym mężczyźnie musiała się zawieźć. Można by pomyśleć, że przyzwyczaiła się do tego, jednak nie potrafiła wyzbyć się wiary w nich. Jakby choćby ta niedawna nauczka z Domerickiem nie miała miejsca. Powinna była wiedzieć, o co ją tam poprosi, powinna była uprzedzić go i powiedzieć jasno i wyraźnie, że to niemożliwe. Powinna, lecz tego nie zrobiła. Wszyscy jej powtarzali, że ma dzikie serce, którego nie da się ujarzmić. Mówili to odkąd sięgała pamięcią, lecz nie potrafiła powiedzieć mu wprost, że ich znajomość dobiegła końca. Pluła sobie w brodę i obiecała, że wszystko, co z nim związane jest już czasem przeszłym, a nawet, że nigdy go nie poznała.
    Gdy weszła do namiotu, już świtało. Najciszej jak umiała przemknęła do swojego łoża, które, ku jej największemu zdziwieniu, nie było puste. Jej starszy brat, Ned, siedział i najwyraźniej na nią czekał. Podniósł głowę w jej stronę, zauważając ją, a jego mina nie zapowiadała nic dobrego. Czy zawsze musisz być tak sztywny, braciszku? Czy kiedykolwiek będziesz w stanie odrzucić swe ideały?
 – Wróciłaś – stwierdził chłodno.
   W namiocie rozległo się głośne pochrapywanie ich ojca. Lyanna spojrzała bratu prosto w oczy.
 – Czy każdy z was myśli tylko o jednym? – wypaliła, odwracając wzrok. – Nie, nie odpowiadaj, braciszku. Nie chcę wiedzieć.
 – Lya – głos Neda złagodniał – co się stało? Czy ktoś…?
 – Nie – westchnęła. – Przecież wiesz, że potrafię się bronić. Pamiętasz jak dawałam wycisk Benjenowi pod drzewem sercem? – Lyanna uśmiechnęła się. – Strasznie się bałam, że nasz pan ojciec się dowie.
 – Lya, powiedz tylko kto, a pożałuje tego, przysięgam.
   Lyanna spojrzała na brata, uśmiechając się smutno. Usiadła koło niego i wtuliła się w jego szeroką pierś. Lubiła swego spokojnego, wyważonego brata, w którym zawsze mogła znaleźć oparcie.
 – Nie jest tego wart – szepnęła, a Ned objął ją ramieniem, przyciągając do siebie.
***
Z
 namiotu pana ojca zniknęła zanim wszyscy się obudzili. Wyślizgnęła się z pod ramiona brata, który usnął, tuląc ją do siebie i w pośpiechu wyciągnęła torbę z pod łóżka. Była dość obszerna i ciężka, przynajmniej dla niej. Powinnam była więcej jeść, albo mniej się ruszać, jak zwykła wypominać jej Stara Niania. Ale ona powtarzała też, że wyglądam na niedokarmioną…     
    Powoli mijała kolejne namioty, klnąc w duchu na Siedmiu, że musiało przyjechać tu tak wielu lordów, a las był tak daleko. Wreszcie udało jej się dotrzeć nad brzeg jeziora, który skrywały już wysokie, powyginane na różne strony drzewa. Lyanna rozejrzała się i zobaczyła swojego małego przyjaciela. Howland Reed stał nieopodal i puszczał kaczki na wodzie. Chlupot wody roznosił się po okolicy, a fale na wodzie na pewno było widać z najbliższych jezioru namiotów.
 – Cicho, głupi! – warknęła, rzucając ekwipunek na ziemię. Torba zachrzęściła obijaną o siebie stalą.   
    Wyspiarz upuścił trzymany w ręku płaski kamień i pośpiesznie zbliżył się do dziewczyny. Z nieufnością spojrzał na pokaźną torbę, z której Lyanna wyciągała właśnie średniej wielkości tarczę. Była trójkątna, bez żadnych zdobień, nawet bez herbu. Potem sięgała kolejne fragmenty zbroi                                                                                               poowijane w materiały.
 – Skąd wzięłaś to wszystko? – zapytał Howland.
    Lyanna uśmiechnęła się tylko pod nosem, pozostawiając to pytanie bez odpowiedzi.
 – Jaki herb powinien mieć rycerz, który broni twego honoru, panie?
    Lyanna patrzyła na niego wyczekująco, a w jej rękach nie wiadomo skąd znalazło się kilka farb.
 – Drzewo serce – opowiedział bez namysłu.
 – A więc będzie drzewo serce.
   Lyanna uśmiechnęła się, otworzyła słoiki z farbą i nałożyła je na bardzo prowizoryczny pędzelek. Howland Reed przyglądał się jak na tarczy pojawia się białe drzewo z czerwonymi liśćmi i charakterystyczną twarzą o krwawym uśmiechu.
***
F
anfary, rozpoczynające turniej, było słychać z daleka, jednak to jeszcze nie był ten czas. Ona czekała do wieczora. Udało jej się wrócić do namiotu w ostatniej chwili. Niewiele brakowało, a opuściłaby rozpoczęcie, a to byłoby w złym guście, jak powtarzał często jej pan ojciec.  Jakby mnie to obchodziło.
Namioty pięciu obrońców nadobnej panny, córki lorda Whenta, której imię Lyanna zapomniała, stały już ustawione, a tarcze przed nimi dumnie skrzyły się w słońcu. Teraz jednak wszystkie oczy zwróciły się na królewskie podwyższenie, na którym zjawił się monarcha. Aerys miał typową dla Targaryenów aparycję. Jego jasne, srebrzyste, długie włosy spływały po wychudzonych ramionach. Lyanna przypomniała sobie o złośliwych plotkach mówiących o tym, że król nie je, bo obawia się otrucia, a w ten sposób minimalizuje szanse. Poprzedniego wieczoru przekonała się także, że Obłąkany Król ma oczy koloru indygo, lecz teraz nie mogła tego stwierdzić ze względu na odległość. Jednak coś w jego osobie przerażało ją, choć nie potrafiła powiedzieć co dokładnie. Może ta jego długa, powłóczysta czerwono-czarna szata?  
    Po chwili na podwyższeniu pojawił się młody chłopak, który nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat. Od góry do dołu ubrany był w biel, a jego jasne, złociste włosy skrzyły się w słońcu. Biały płaszcz był za długi i ciągnął się za nim, a jego koniec był mocno szarawy, wręcz czarny. Chłopak zbliżył się do króla i uklęknął przed nim, a ser Gerold Hightower, Biały Byk, swym głośnym, dudniącym głosem kazał mu powtarzać słowa przysięgi, a na koniec złożył na barkach chłopaka wielki miecz. Jaimie Lannister stał się najmłodszym członkiem Gwardii Królewskiej. Lyanna nie zazdrościła mu służby pod tym królem, choć ona też kiedyś marzyła, że zostanie białym rycerzem.
    Potem zaczęły się pojedynki. Obrońcy nie byli dobrymi rycerzami i wszyscy czterej przegrali swe walki, które, zdaniem Lyanny, nie należały do najtrudniejszych. A mimo to lord Whent nie przejął się klęską swych dzieci, bo uznał, że były to dobre walki. Gdzie on ma oczy? – pytała samą siebie Lyanna.
    Gdy na polu pojawił się Rhaegar powitały go wiwaty, lecz Lyanna odwróciła wzrok. Widziała kątem oka jak się rozgląda. Niech lepiej poszuka żony, nie potencjalnej kochanki. Szybko usłyszała huk łamanej kopii, a potem jeszcze głośniejszy aplauz widowni. Wygrał. Wstała i zaczęła przeciskać się między siedzeniami. Słyszała pomruki lordów, którym nie podobało się, że jakaś dziewucha zakłóca im przedstawienie.
   Już  nie wróciła na trybuny. Zresztą nikt za nią nie wyszedł. Ned pomagał Robertowi Baratheonowi doprowadzić się do porządku. Rickard i Benjen byli zbyt zaabsorbowani turniejem, a Brandon znów gdzieś się zaszył. Lyanna udała się więc znów nad kraniec lasu, poćwiczyć walkę wręcz.
    Późnym wieczorem, gdy pojedynki miały się ku końcowi stało się jasne, że jeden z tych, którym miała dać lekcję szacunku został jednym z obrońców lady Whent. Zawsze wygrany rycerz z pojedynku z mistrzem sam stawał się mistrzem i jednocześnie obrońcą panny, a na koniec mieli rozstrzygnąć, której damie należy się tytuł królowej miłości i piękna.
    Lyanna czuła ciężar zbroi, choć pamiętała jak Brandon mówił, że to najlżejsza jaką mógł wykonać kowal, tak by wciąż była bezpieczna podczas walki. Tylko Brandon wiedział, że Lyanna ma zbroję, w końcu tylko jego udało jej się ubłagać, by ją dla niej zamówił. Przez miesiąc nie dawała mu spokoju, aż wreszcie, marudząc, że do niczego jej się nie przyda, obiecał jej najlepszy rynsztunek, jaki uda mu się dostać. Tyle, że ów "najlepszy rynsztunek" stanowiło  kilka niedopasowanych fragmentów różnych zbroi.  Gdyby mnie teraz widział na pewno pożałowałby swojej decyzji.
    Lyanna wjechała na wielkim, bojowym rumaku, którego skradła ze stajni pana ojca, na pole. Powitał ją tumult, który sprawił, że dłonie zaczęły jej drżeć, jednak tego nikt nie mógł dostrzec. Włosy miała ciasno spięte pod hełmem, co sprawiało, że było jej niemiłosiernie gorąco. Wiedziała jednak co ma zrobić. Po drugiej stronie pola ujrzała tarczę z jeżozwierzem, podjechała do niej i mocno pchnęła w nią kopią.
   Pośpiesznie odjechała na swoje miejsce, a koń zaczął niecierpliwie skrobać ziemię kopytami. Lyanna chwyciła mocniej kopię. Przez szpary w hełmie spostrzegła swego przeciwnika o szerokich barach i zalanym, rubasznym uśmiechu. Najwyraźniej wziął ja za łatwego przeciwnika i już cieszył się z pozyskania jej rynsztunku. Nie docenia przeciwnika. Dla mnie to lepiej.
    Wreszcie rycerz zajął swoja pozycję. Mignęła flaga, rozległ się dźwięk trąb i konie wystartowały z kopyta. Wierzchowiec Lyanny był znacznie szybszy i sprytniejszy. Nie wiedzieć czemu tylko jej i Brandonowi pozwalał się dosiadać. Ustawiła swoją kopię w kierunku przeciwnika, nie pokazując mu jednocześnie, gdzie ma zamiar celować. Rycerz naprzeciwko także przyszykował kopię. Chce mnie trafić prosto w pierś – zauważyła ze śmiechem Lyanna. Wiedziała, że nie ma szans, już wcześniej zauważyła, że nie potrafi wykonać tego manewru porządnie. Gdy zbliżyli się na odległość, z której niemal czuła jego pot, zmieniła ustawienie kopii i lekko przestawiła swój bark.
    Dało się słyszeć potężny huk, a potem zgrzyt stali, która mocno uderzała o ziemię. Koń nie przestał galopować, ciągnąć jeźdźca za sobą. Po widowni przeszedł szmer, a potem setki gardeł wrzasnęło razem, na cześć zwycięzcy. Udało się – pomyślała Lyanna Stark, zjeżdżając pośpiesznie z pola walki.
   Kolejnego ranka, a potem w popołudnie ponownie zjawiła się na polu walki, a herby z widłami i bliźniaczymi widłami zasiliły szeregi przegranych. Frey był jednak bystrzejszy i potrzebowała aż trzech złamanych kopii by go pokonać. Jemu także udało się ją zranić. Lyanna czuła, że będzie miała dużego sińca na lewym barku.
 – Co mamy zrobić, by wynagrodzić ci zwycięstwo? – zapytał jeden z trzech przegranych rycerzy.
   Lyanna uśmiechnęła się pod hełmem.
 – Nauczcie swych giermków, co to honor. To wystarczy. 
    Złożyła kopię przed królem w akcie posłuszeństwa, zawróciła konia i odjechała stamtąd pośpiesznie. Kilka osób na trybunach odniosło wrażenie, że wie kto potrafi galopować w ten niezwykły sposób. Niczym centaur – przemknęło przez myśl Neda Starka.

3 komentarze:

  1. Przeczytałam. Niezła część, choć ja osobiście mam wątpliwości co do tego, że to Lyanna Stark była tym tajemniczym rycerzem. Dziadek nie wyjawił jego tożsamości, ale nie wydaje mi się, by dziewczyna była w stanie powalić mężczyzn podczas starcia na kopie. To jednak wymaga pewnych umiejętności i siły, nie wygrałaby z doświadczonymi rycerzami. No ale to twoja interpretacja. Może i faktycznie dziadek Martin też miał na myśli Lyannę, choć ja takiego wrażenia nie odniosłam.
    Rhaegar taki trochę mięczak w tej historii, ale może to i dobrze, że go odbrązawiasz. Ja raczej postrzegałam go jako prawdziwego wojownika i człowieka z pasją, który z miłości zdecydował się na porwanie Lyanny... przy jej przychylności. Twoja Lyanna traktuje go bardzo chłodno, więc raczej nie ma tu mowy o płomiennej miłości. Zobaczymy więc jak pociągniesz to dalej.

    Szkoda, że nie było Brandona ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym pojednyku w zasadzie o technikę chodziło, a nie o siłę i dlatego Lyanna mogła wygrać. Miałam zamiar buchnąć tam Howlanda ale coś mi się odwidziało i zostawiłam tak :)
      Rozdział, który pojawi się niedługo pisało mi się tak ciężko, bo co nieco pozmieniał między niektórymi bohaterami. Ten chółd to taki rodzaj tarczy, a Rhaegar nie jest zły, po prostu nie jest ideałem. Wojownik nie zawsze zwycięża i wydaje mi się, że w tym jak przegrywa widać jego klasę.
      Brandon pojawi się, nie martw się - tak sie zastanawiam, czy nie zrobić rozdziału z nim w roli głównej.

      Usuń
    2. Jestem jak najbardziej za większym udziałem Brandona :)

      Widzę, że już kolejny rozdział zamieściłaś. Fajnie. Jutro przeczytam i skomentuję.

      Usuń