S
|
łońce chyliło się ku zachodowi,
zatapiając się w linii horyzontu. Jego jasne, pomarańczowe promienie docierały
do ogromnego Oka Boga, barwiąc taflę wody na malownicze odcienie oranżu.
Odległa Wyspa Twarzy, owiana legendami o zielonych ludziach i ich magicznych
właściwościach, przyciągała wzrok Lyanny Stark, która siedziała na kamieniu,
tuż przy linii wody. W ręku trzymała ogromny miecz turniejowy, który nie
należał jednak do niej. Lubiła ostrzyć broń, choć wiedziała, że sama nigdy nie
będzie miała możliwości z niej skorzystać – reguły panujące w Westeros
zabraniały tego damie, a czy tego chciała czy nie, musiała ją odgrywać. Uniosła
wzrok, mrużąc oczy i ujrzała, że taflę zmarszczki na przejrzystej wodzie. Może
to ludzie z wyspy twarzy przeprawiają się łodziami przez jezioro. Stara Niania
niejednokrotnie opowiadała wspaniałe legendy o Wyspie Twarzy, która teraz była
nieomal na wyciągnięcie ręki.
Lyanna oderwała spojrzenie od wysepki i powróciła do ostrzenia miecza.
Lubiła bawić się w ten sposób. Wiedziała, że nie może go naprawdę zaostrzyć, że
to miecz turniejowy i dlatego musi być tępy. A krew i tak popłynie – pomyślała,
marząc o nadchodzącym rozpoczęciu turnieju. Nie chodziło o rany, ale o
umiejętności, a wypadki i tak się zdarzały, zdarzają i zdarzać się będą –
towarzyszyły tym kosztownym przedsięwzięciom od samego początku i tak miało
pozostać już na zawsze.
Do jej uszu dotarły podniesione głosy, obelgi i jęknięcia, wydawane
przez kogoś, kto musiał być bity. Burdy w obozach zdarzały się często i nie
były niczym nowym. Lyanna podeszła do zarośli, z których dochodziły dźwięki i
zobaczyła trzech wyrośniętych giermków, kopiących małego chłopca zwiniętego u
ich stóp. Lyanna chwyciła mocniej miecz i wrzasnęła na giermków:
– Kopiecie człowieka mojego ojca!
Dziewczyna rzuciła się na nich z mieczem turniejowym w dłoni, modląc
się, by uciekli lub poznali ją i obawiali się podnieść na nią rękę. Było ich
trzech, a ona była sama, nie licząc pobitego chłopca, który leżał na ziemi
zwinięty w kłębek. Ma początek zwrócił na nią uwagę giermek z jeżozwierzem
wyszytym na skromnym wamsie. Trącił swego kolegę z widłami na szacie, a ten
krzyknął na trzeciego chłopaka o mysich włosach i łasicowatej twarz z klamrą
ukształtowaną w dwie wieże Przeprawy. Giermek od dwóch wież zaklął pod nosem,
lecz chyba poznał Lyannę, bo odsunął się. Lyanna patrzyła jak umyka w kierunku
głównej części obozu, a jego koledzy podążają za nim. Odetchnęła z ulgą, widząc, że aroganccy
chłopcy odeszli.
Gdy upewniła się, że jest już bezpiecznie, schyliła się do małego
chłopca, ubranego w brązowy, łuskowy kaftan. Na twarzy chłopca tworzyły się już
siniaki, a z kącika ust i rozbitego łuku brwiowego sączyła się czerwona krew,
która kontrastowała z jasną karnacją chłopca. Lyanna uklękła przy nim,
opierając się o miecz i położyła wolą dłoń na jego barku.
– Możesz wstać? – zapytała, a chłopiec
przekręcił się, spoglądając na nią podbitym okiem.
– Mogę – odpowiedział. – Dziękuję – wyszeptał,
spoglądając na nią swymi szaro-zielonymi oczyma. Wydawał się ledwie dzieckiem,
bo był niewysoki, lecz jego rysy zaostrzały się, co wskazywało, że jest starszy
niż mogło się jej wydawać.
Wstała i wyciągnęła dłoń do chłopca, pomagając mu się podnieść z ziemi.
Gdy się wyprostowała zauważyła, że bardzo przypomina Wyspiarzy znad Przesmyku.
Chłopiec otrzepał się nieco z ziemi i spojrzał na nią, zadzierając nieco głowę.
Jak na młodzieńca mógł być mały, lecz Lyanna była kobietą i Wyspiarz niemal
dorównywał jej wzrostem.
– Jestem Howland Reed, pani – przedstawił się,
a Lyanna uśmiechnęła się do niego promienne, spoglądając na jego niezdarny
ukłon.
– Lyanna Stark, miło mi cię poznać Howlandzie.
Mogę ci mówić po imieniu, prawda? – zawahała się.
– Tak, pani.
– Nie musisz tak się do mnie zwracać – mruknęła Lyanna, marszcząc
czoło. – wystarczy Lyanna. Przynajmniej wtedy, gdy nie ma mojego ojca. On mógłby
mieć, co do tego obiekcje.
Lyanna odwróciła się i zobaczyła, że kilka kroków dalej leży trójząb. Z
opowieści Starej Niani i tego, co mówił im ojciec wynikało, że była to broń
Wyspiarzy. Podeszła więc do przedmiotu, chwyciła w dłonie i rzuciła w kierunku
Reeda, który zręcznie złapał broń w locie.
– Czy to twoje?
– Tak, pa… Lyanno – poprawił się w ostatnim
momencie, a Lyanna ponownie obdarzyła go uśmiechem.
– Chodź, zabiorę cię do naszego namiotu.
Chcieli nam wlepić komnaty na zamku, lecz ojciec zrezygnował z nich nad ranem,
twierdząc, że boli go krzyż od tych przeklętych dech, z których zbudowano
łóżka.
Lyanna wyciągnęła dłoń, zagarniając chłopca, a ten nie sprawiał
trudności i dreptał u jej boku. Gdy wyszli zza lesistych gąszczy ich oczom
ukazał się największy obóz jaki Howland kiedykolwiek widział. Feeria barw
przyciągała spojrzenie, swą różnorodnością i niepowtarzalnością. Zdawało się,
że ogromne miasteczko namiotowe, jakie wyrosło u podnóża Harrenhal jest morzem
zabarwionym kolorami tęczy. Widział więc słońce przebite włócznią, pyszną różę,
nietoperze, trytony, żołędzie, flamingi, niedźwiedzie, widział wielkiego wilka
i górującego nad wszystkim czerwonego smoka o trzech głowach. Sam mieszkał nad
Przesmykiem i w całym swoim życiu, nie miał okazji ujrzeć choć ułamka tego, co
oglądał teraz. Uśmiechnął się, widząc zakutych w zbroje rycerzy, lecz uśmiech
został starty z jego ust, gdy zobaczył, że inni giermkowie patrzą na niego z tą
samą pogardą, co trzej, którzy go pobili. Na jego barku znalazła się dłoń, a
chłopiec wystraszył się, wzdragając się.
– Spokojnie, Wyspiarzu – uspokoiła go
Lyanna. – Popatrz na północo-wschodni
kraniec. – Wskazała dłonią właściwy kierunek, a Howland podążył za nią
wzrokiem. Ujrzał szarego wilkora Starków z północy na tle niczym lód. – Musimy się pośpieszyć, by zdążyć przed
zmrokiem, bo moi bracia mogą się zaniepokoić moją nieobecnością. Jeśli już tego
nie zrobili – dodała w myślach.
Dalsza droga nie sprawiła im trudności. Howland zauważył, że mijani
mężczyźni, patrzą na Lyannę z szacunkiem i robią jej przejście, co tylko
utwierdziło go w przekonaniu, że dziewczyna nie pierwszy raz oddala się od
namiotu. Miała w sobie niezwykle dużo charyzmy, a w jej oczach tkwiła jakaś
nieokiełznana natura, co Wyspiarz zauważył bez problemu.
Gdy stanęli przed właściwym namiotem, Lyanna zatrzymała się i odwróciła
do Reeda.
– Możesz spotkać tam mego pana ojca, a wtedy
musisz się odpowiednio zachować – pouczyła chłopca, który kiwnął głową. – Nie
martw się, jeśli na początku będzie niezadowolony. Czasami potrzebuje nieco
więcej czasu, by się do kogoś przekonać. Pamiętaj jednak: nie wolno ci okazać
słabości, nawet przed namiestnikiem północy. To się nie godzi człowiekowi z
twoim urodzeniem.
Lyanna uniosła poły namiotu, a strażnicy nie robili jej problemu, nawet
gdy zobaczyli, że nie idzie sama. Wnętrze namiotu było dość rozległe, znacznie
większe niż niejedna sala, jaką widział i znacznie bogaciej zdobione. Ściany
namiotu były białe i rozdzielały pomieszczenie na kilka mniejszych. W dalszej
części widać było parę oddzielnych izdebek, które były jednak ukryte za
zasłonami. Na ścianie namiotu, którą wszedł wyszyto szarego wilkora, który
szczerzył zęby. Na samym środku namiotu stał wielki piecyk, w którym palono
podczas chłodnych, wiosennych nocy.
Młody Wyspiarz wszedł do wnętrza, lekko obawiając się spotkać
właściciela tego ogromnego miejsca. Zawsze czuł pewien respekt przed ludźmi
pochodzącymi z terenów położonych blisko Muru. Lyanna popchnęła go lekko, by
dodać mu otuchy.
– Chodź, Howland, zaraz opatrzymy twe rany.
Reed patrzył na wielkie pomieszczenie, zadzierając głowę. Szczyt namiotu
zdawał się być bardzo odległy, ciemny i przerażający. Nigdy wcześniej nie
zapuszczał się za Przesmyk, a poprzednie zdarzenie nauczyło go, że ludziom z
południa nie można ufać. Wydawali mu się być wielcy, niedostępni i niehonorowi.
W końcu kto we trzech biłby jednego? Wiedział, że o Wyspiarzach krążą różne
legendy i ich zatrute strzałki są uważane za broń tchórzów, lecz byli
niewysokim ludem i trudno im było stawiać czoło okutym w stal rycerzom, dlatego
też wykorzystali naturę i opracowali własny sposób na oparcie najeźdźców. Czy
to takie złe, chcieć bronić własnego domu?
Patrzył, jak Lyanna nalewa wody do garnka i wiesza go nad niewielkim
paleniskiem. Potem wyjęła kilka zwojów czystego, białego płótna i kiwnęła na
niego głową pokazując krzesło przy stole. Howland posłusznie zajął wskazane
miejsce. Lyanna na początku przeczyściła rany zimną wodą, a potem delikatnie
przetarła szmatką umoczoną we wrzątku. W głębsze rany wtarła jakieś śmierdzące
zioła, a potem nałożyła inną maść pod jego spuchnięte oko, a Reed poczuł
przyjemne zimno.
– Gotowe – stwierdziła i odwróciła się od
niego, by umyć ręce.
– Jako syn lorda Szarej Strażnicy masz prawo
uczestniczyć w uczcie. Jesteś wysoko urodzony i możesz zażądać, by ukarano
giermków.
– Jakich giermków?
Oboje odwrócili się i spostrzegli młodzieńca, który z rysów bardzo
przypominał Lyannę. Jego oczy były jednak spokojne i oczekujące, tak inne niż
oczy jego siostry. Dziewczyna wytarła mokre dłonie, spoglądając na Howlanda.
– To Howland Reed, Ned. Widziałam jak pobiło
go trzech giermków. Jeden z nich służy Freyom.
– Ojciec wie, że go tu zaprosiłaś? – zapytał,
patrząc na Wyspiarza.
Lyanna zacisnęła usta w wąską linię i unikała wzroku Neda. Młody Stark
westchnął.
– Czy umiesz władać bronią, Howlandzie? Czy
dobrze jeździsz konno lub potrafisz walczyć z wieloma przeciwnikami naraz? –
Chłopak pokręcił przecząco głową. – A może dobrze strzelasz z łuku przy huku
publiczności, gdy obserwuje cię wiele par oczu?
– Nie. Gdyby pozwolono mi strzelać z ukrycia
trafiłbym bez problemu, lecz nie sądzę, by mi się udało przy takim gwarze.
– Nie? Lya, nie buntuj go. Jeżeli chcesz pomóc
mu wywrzeć zemstę, lepiej sama wystąp za niego – zwrócił się do siostry. –
Wybacz mi, lecz zanim wystartujesz w jakimkolwiek turnieju, powinieneś nauczyć
się choć jednej z tych czynności. Inaczej… inaczej nie masz co próbować.
– Ned! – krzyknęła na niego Lyanna. – Jak
możesz mu tego odmawiać? To, że jest niewysoki i nie umie tego wszystkiego, nie
znaczy, że mu się nie uda.
– Nie
ma przygotowania, nigdy nie widział nawet potyczki, jest w naszym wieku,
pochodzi z miejsca, gdzie ludzie walczą z zasadzki. To wszystko uniemożliwia mu
wygranie, a nie warto, by stanął do walki, gdzie czeka go tylko klęska. Chcąc
zemsty, lepiej się do niej przygotować, Lya. Ale masz rację, powinien pojawić
się na uczcie.
Eddard oddalił się, znikając za zasłoną jednej z wewnętrznych sypialni.
Lyanna położyła dłoń na ramieniu Wyspiarza.
– Nie martw się, jeżeli ty nie możesz zrobić
tego, co być chciał, zawsze pozostaje nadzieja, że ktoś inny wymierzy
sprawiedliwość. Nawet jeśli, a może szczególnie wtedy, gdy wydaje się to
niemożliwe.
Wieczorem wszyscy zdążali na ucztę inaugurującą rozpoczęcie turnieju.
Król postanowił już nie czekać na spóźnialskich, a lord Whent z radością podjął
się organizacji posiłku, zabaw i tańców, które miały uświetnić uroczystość.
Powiadano, że muzyków sprowadzono zza Wąskiego Morza, choć niewielu dawało temu
wiarę. Po obozie rozeszła się wieść, że król odesłał swego młodszego syna, a co
bardziej zgryźliwi mówili, że to wynik jego kolejnego szaleństwa – obawy, że
następca tronu zaplanował zamach na własną rodzinę. Lyanna, słysząc takie oszczerstwa, jedynie
prychała pod nosem. Nie sądziła, by
cokolwiek z tego, prócz odesłania Viserysa Targaryena, było prawdą.
Lord Rickard zgodził się, by zabrali ze
sobą młodego dziedzica Szarej Strażnicy, uprzedzając wcześniej gospodarza o
nieplanowanym gościu. Lord Whent nie wydawał sie zachwycony, lecz nie
pozostawało mu nic innego, jak pokiwać głową i upchać kolejne paniątko przy
stole biesiadnym. Lyanna słyszała jak jej pan ojciec wypytywał Reeda o
położenie Szarej Strażnicy, jednak chłopak nie puścił pary z ust, zbywając
Starka półsłówkami i niedokładnymi danymi. To wyraźnie rozeźliło Rickarda,
jednak starał się ukryć swe niepowodzenie, przywdziewając na twarz sztuczny
uśmiech.
Panie i panny musiały założyć na siebie zdobne suknie, by dobrze się
zaprezentować w towarzystwie i nie ominęło to także Lyanny. Z północy
przywieziono pięknie wyszywane suknie, zdobne w perły i drogie kamienie ledwie
wczoraj, a już dziś Lyanna musiała włożyć je i udać się na ucztę. Do tego
kurnika, pełnego puszących się kogutów i
pyszniących się kur. Jakby to było najważniejsze w całym turnieju. Mimo tego,
że nie nigdy lubiła brać udziału w balach, pan ojciec wyraził się jasno,
mówiąc, że jeśli nie na tym przyjęciu, to na następnym, ale zjawi się, czy tego
chce, czy nie.
Gdy przekroczyli wrota do sali głównej Harrena Czarnego, ich oczom
ukazał się niezwykle długi stół zastawiony tacami, półmiskami i dzbanami
wypełnionymi pożywieniem. Dach komnaty pokrywały zwały jemioły, która jako
jedyna zazieleniła się na tyle, by być ozdobą na jakiejkolwiek uczcie. Wspaniałe
girlandy stworzone z myrijskich koronek zwieszały się między kamiennymi,
masywnymi kolumnami, które dzieliły salę na kilka części. Toporne okna
przysłoniono czerwonym materiałem, by nadać miejscu odpowiedni klimat, co
nieprzyjemnie kojarzyło się Lyannie z burdelem.
Zapowiadani przez służącego, goście wchodzili parami, by znaleźć się na
odpowiednim miejscu przy stole. Zawsze mężczyzna z kobietą, jednak
przyporządkowani według domów. U boku Lyanny stał jej ojciec, a jej bracia tuż
za nimi wraz z nieznanymi jej jejmościami. Na podwyższeniu zasiadał już
gospodarz w otoczeniu swych czterech synów, krewniaka w białym płaszczu Gwardii
Królewskiej oraz rodzina królewska. Lyanna zauważyła, że król marszczy brwi i
niespokojnie spogląda w stronę swego pierworodnego, natomiast Rhaegar wydawał
się być zniesmaczony i nieco gniewny, co zdziwiło Lyannę. Tuż koło księcia
siedziała smukła kobieta o ciemnej karnacji, przybrana w złoto-czerwoną suknię,
w której zdawała się tonąć. Była bardzo szczupła, wręcz chuda i wydawało się,
że nie cieszy się najlepszym zdrowiem. Kobieta zakasłała, jakby na
potwierdzenie myśli Lyanny. Elia Martell ze słonecznego Dorne najwyraźniej
kiepsko znosi zimy. Tuż koło księżnej miejsce zajmowała bardzo ją
przypominająca mała dziewczynka, która miała najwyżej pięć lat. W niczym nie
była podobna do ojca ani dziadka, zupełnie jakby nie była z nimi spokrewniona.
Rickard Stark wprowadził ją na salę powolnym, dumnym krokiem. Skłonił
się królowi, odsunął krzesło Lyanny i zajął własne miejsce. Tuż po nich zjawili
się Brandon, który uśmiechał się od ucha do ucha, nieco skwaszony i zagubiony
Ned i zadzierający głowę, rządny przygód Benjen. Wszyscy wystrojeni we
wspaniałe, bogato zdobione wamsy. Lyanna widziała jak kilku mężczyzn śledziło
ją wzrokiem i niezwykle ją to irytowało. Zupełnie jakbym była kąskiem do
schrupania – pomyślała. Czas więc zacząć tę komedię, zrobić dobrą minę do złej
gry.
"Chcieli nam wlepić komnaty na zamku, lecz ojciec zrezygnował z nich nad ranem, twierdząc, że boli go krzyż od tych przeklętych dech, z których zbudowano łóżka"
OdpowiedzUsuń:))
Howland Reed, tatuś moich ulubionych "żabek". Fajnie. Nawet zapomniałam, że był na turnieju. Muszę odświeżyć sobie całą sagę.
Ned nieświadomie podsunął siostrze pomysł wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę. Wcale się nie zdziwię jak spryciara coś wymyśli.