czwartek, 2 sierpnia 2012

5 Początek końca

H
arrenhal jest rzeczywiście ogromne – pomyślał Rhaegar, gdy był tu po raz pierwszy. Choć mieszkał w Królewskiej Przystani i, jako następca tronu oraz rycerz, uczestniczył w wielu turniejach, to ten zamek naprawdę budził respekt.  Lord Whent wiedział, że urządzenie turnieju w tak wielkim zamku będzie niezwykle kosztowne, lecz i tak podjął się tego. Na razie nie pojawiły się jakieś poważniejsze kłopoty. Co prawda wieczorami zdarzały się bójki i kilku rycerzy jeszcze przed turniejem otrzymała pierwsze rany, lecz nie było to nic nadzwyczajnego.
   Rodzina królewska przybyła tu już przed tygodniem i zdążyli się tu zadomowić. Królowa Rhaella pozostała w Czerwonej Twierdzy, tłumacząc, że nie czuje się na siłach, by odbyć tak długą podróż. Pan ojciec Rhaegara po raz pierwszy od wydarzeń w  Duskendale opuścił Królewską Przystań. Niewielu wiedziało dlaczego postanowił udać się nad Oko Boga, jednak stojący nad jego uchem i sączący weń trucizny Varys nie był dobrym znakiem. Rhaegar obserwował jak Aerys spogląda na niego z dziwnym podejrzeniem wypisanym na twarzy. Zupełnie jakby sądził, że spiskuję, by go obalić – przemknęło mu przez myśl. Absurd. Mimo to niepokoiło go to coraz bardziej.
   Viserys uparł się, że zobaczy jak jego brat wygrywa turniej i nie pozwolił, by matka wyperswadowała ich panu ojcu, że chłopiec jest jeszcze mały i nie powinien uczestniczyć w tej eskapadzie. Aerys roześmiał się tylko i warknął na nią, by nie izolowała jego syna od ludzi. Następnego dnia Rhaella nie pojawiła się na śniadaniu ani na obiedzie. Gdy Rhaegar zjawił się pod jej komnatami, służki powiedziały mu, że królowa źle się czuje, a Rhaegar uszanował prośbę matki i nie niepokoił jej. Tamtego dnia Aerys znów się nad nią znęcał. 
   Teraz jednak to wszystko pozostało w tyle, za nim. Wiedział, że jego pan ojciec kiedyś zrobi coś, czego nie da się wybaczyć, ale łudził się, że wcześniej do jego drzwi zapuka śmierć. Chcieć śmierci własnego rodzica mogło wydawać się okrutne, ale nie dla niego. Obawiał się tego, co mógłby on zrobić innym i wolał, by zapamiętano go gdy był jeszcze w pełni władz umysłowych i fizycznych.
   Rhaegar galopował na karym ogierze, przemierzając lasy okalające Oko Boga. Jezioro prześwitywało przez konary i odbijało jasne, świetliste promienie słońca. Było południe, resztki śniegu topniały, a spod biało-szarej warstwy wyłaniały się pierwsze kwiaty. Pod kopytami konia rozpryskiwało się brązowe błoto, nad głową powolnie płynęły chmury, jednak słońce wygrywało z nimi walkę i nie pozwalało się zasłonić. Rhaegar usłyszał tętent kopyt innego konia i zatrzymał własnego, by lepiej się przysłuchać. Jeźdźcy gnali od Harrenhal prosto przed siebie. Prowadziła kobieta, która jednak nie miała na sobie sukni, a grube szare spodnie, które chroniły przed zimnem. Ciemna wstęga brązowych włosów powiewała za nią, gdy przemknęła koło niego niczym strzała, a tuż za nią kolejny jeździec. Rhaegar spiął konia i pognał za dziewczyną i mężczyzną, który, jak mu się wydawało, ścigał ją. Oboje jednak czuli się zbyt dobrze na koniu, by Rhaegar mógł ich doścignąć. Niczym centaury – przemknęło mu przez głowę.
   Kary koń wbiegł na niewielką polanę w poszukiwaniu pary jeźdźców i niespodziewanie stanął dęba. Rhaegar chwycił za wodze i ledwie wyhamował przed dziewczyną, która znalazła się na jego drodze i przewróciła się tuż pod kopytami zwierzęcia. Rhaegar spróbował cofnąć ogiera, lecz było to dlań bardzo trudne. Kopyta uderzyły w brązową, martwą trawę, muskając tylko ramię dziewczyny, która zdążyła odturlać się na bok.
 – Zwariowałeś?! – warknęła na niego brunetka, która zdążyła się już podnieść z ziemi.
   Była cała ubłocona, a ubranie nadawało się do wyrzucenia. Na jej policzku znajdowała się grudka błota, która spływała na jej szyję, jednak ona nie zwróciła na to uwagi. Jej stalowoszare oczy miotały błyskawice, a brwi marszczyły się w niezadowoleniu. Rhaegar nigdy nie widział, by jakakolwiek kobieta zachowała się tak względem niego. Ta dziewczyna mu zaimponowała. Zobaczył, że lewą dłonią ściska prawe ramię, w miejscu, gdzie końskie kopyto rozdarło jej koszulę i ją skaleczyło. Na palcach miała krew, która broczyła jej zaróżowione dłonie.
   Zza drzew wyskoczył szarooki mężczyzna, który przewrócił dziewczynę. Rhaegar przyglądał się temu z najwyższym zdziwieniem, bo kobieta uderzyła go mocno w brzuch, a tamten się zwinął, kaszląc.
 – Brandon, mógłbyś czasami rozejrzeć się co się dzieje! Zawsze myślisz, że jesteśmy sami! A mówiłam ci, żebyś obejrzał się za siebie i sprawdził, czy to paniątko za nami nie jedzie. – Wskazała na Rhaegara i odtrąciła jego wyciągniętą dłoń, wstając sama.
   Mężczyzna wkrótce podążył w ślad za dziewczyną i wstał. Miał na sobie wams z wilkorem Starków na piersiach. Był bardzo podobny do dziewczyny tylko, że on miał znacznie mniej błota na ubraniu i był wyższy. Takie same podłużne twarze, te same oczy i podobne rysy – musieli być blisko spokrewnieni. Tylko co sprowadziło ich tutaj? To wyglądało jakby on próbował ją obrabować.
 – Gdybym się obejrzał na niego, straciłbym ciebie z oczu. – Warknął mężczyzna w stronę dziewczyny.
 – Może trzeba było tak postąpić? – zapytała, lecz na jej ustach błąkał się uśmiech.
 – A może po prostu nie trzeba było gnać na złamanie karku przez środek lasu? – zapytał Rhaegar zwracając na siebie uwagę obojga. 
   Dziewczyna zmarszczyła brwi, a potem przewrócił oczyma. Tymczasem Brandon zaśmiał się tylko, spoglądając na Rhaegara z politowaniem.
 – Niczego nie rozumiesz – powiedział Brandon. – Myślisz, że czemu jechaliśmy środkiem lasu i to w dodatku mało uczęszczaną drogą? Czasami południowcy są tak mało domyślni – mruknął pod nosem, a dziewczyna pokiwała głową.
 – Jesteście gośćmi z północy – stwierdził, a para wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. – Miło mi was poznać, Brandonie i Lyanno Stark.
   Dziewczyna wypuściła głośno powietrze z płuc i spojrzała na brata, a potem znów na Rhaegara. Wyglądała niczym wojownicza księżniczka nawet teraz będąc cała ubłocona. Miała w sobie niewiarygodną charyzmę i upartość. W jej spojrzeniu nie było kłamstwa, czy uwielbienia, tylko czysta prawda. Lyanna Stark była chodna i nieprzystępna, nie interesowało ją swatanie i podchody. To kobieta-wojownik. Prawdziwa smoczyca – przemknęło mu przez myśl. Ale Lyanna nie była smoczycą, w jej żyłach płynęła krew pierwszych ludzi i ona o tym pamiętała. Tak jak jej ród i cała północ. Smok nie bratał się z pierwszymi ludźmi nigdy, choć nikt nie wiedział dlaczego.
 – Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdybyś to przemilczał – powiedział Brandon, przyglądając się mu uważnie.
   Rhaegar udał, że się zastanawia. Mógł powiedzieć o tym Rickardowi Starkowi, lecz nie był donosicielem. Starkowie mieli w sobie coś, czego nie miał nikt w Królewskiej Przystani. Ich uśmiechy nie kłamały, ich uczynki nie łgały, ich oczy nie oszukiwały. Chciał ich poznać bliżej.
 – Obiecuję – powiedział i z zadowoleniem patrzył na ulgę na ich twarzach – ale pod jednym warunkiem – dodał, a ich uśmiechy zblakły.
 – Czego chcesz? – zapytała wojowniczo Lyanna.
 – Powiedzcie mi tylko dlaczego tu przyjechaliście i dlaczego tak się wam śpieszyło. I dlaczego nie zwracasz na mnie uwagi. Czemu nie działam na ciebie tak jak na inne kobiety?
   Ponownie wymienili spojrzenia. Lyanna usiadła na omszałym pniaku i poklepała miejsce obok siebie. Rhaegar zawahał się przez chwilę.
 – Nie bój się, nie gryzę – powiedziała, spoglądając na niego.
 – Z tym bym uważał – zażartował Brandon, który stał poza zasięgiem rąk Lyanny i tylko dlatego udało mu się uniknąć jej pięści.  – Lya, daj spokój, to szczera prawda. – Tym razem w ramię Brandona uderzyła zbutwiała gałąź.
 – Nie gadaj głupot – warknęła na niego. – Mam nadzieję, że nie upijesz się na uczcie inaugurującej i wszystkiego nie wypaplesz – mruknęła bardziej do siebie niż do niego. – Powiedzmy, że jestem nieco inna niż inne dziewczyny w moim wieku i czasami wolę skrzyżować miecz z bratem, niż szyć koronki. Czy to ci wystarczy?
 – Lya, nie kłam! – wtrącił Brandon. – Ty wcale nie lubisz szydełkować.
   Lyanna obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, a Brandon odpowiedział siostrze uśmiechem. Była tak różna od jego żony. Elia miał ciemną skórę, Lyanna białą. Elia nieustannie chorowała, Lyanna miała zdrowe rumieńce na policzkach. Elia była damą z wszystkimi tego aspektami, Lyanna przypominała raczej niepokorną panią własnego życia. Elii nigdy nie udało mu się pokochać, Lyanna zdobywała jego serce bez najmniejszego wysiłku, samą swoja obecnością zdawała się przekonywać do siebie. Na świecie musiało istnieć wiele pięknych kobiet, ale tylko niewiele z nich nie miała zarówno urody jak i rozumu, a z jakiegoś powodu Rhaegar był pewny, że Lyanna dysponuje i jednym i drugim.
 – Powinnyśmy już wracać – powiedział do Lyanny, która zerknęła na niebo.
   Białe, ciężkie chmury przesuwały się po firmamencie. Po chwili jednak, jakby zapowiedziany, spadł deszcz, obmywając twarze wszystkich. Brandon schował się pod drzewami tak jak Rhaegar, jednak Lyanna stanęła na środku polany i rozłożyła ręce, pozwalając, by strumienie wody z nieba spłukały błoto z jej twarzy. Włosy dziewczyny stały się mokre i ciężkie, tak jak jej ubranie. Lyanna chwyciła drewniany miecz, który leżał na ziemi, a który musiał wcześniej wypaść jej z ręki. Rhaegar zrozumiał po co tu przyjechali. Ta dziewczyna coraz bardziej mnie zadziwia.
   Brandon wstał i podszedł do siostry z podobnym mieczem. Drewno zazgrzytało i sypnęło się kilka wiórów, gdy miecze zetknęły się. Rozpoczął sie taniec wojowników pośród strug deszczu, a Rhaegar przyglądał się wszystkiemu, spoglądając z zaciekawieniem. Brandon miał siłę, jednak Lyanna była szybka i zwinna toteż umykała przed jego ciosami i czasami udawało jej się przełamać obronę brata. Było jednak widać, że Brandon daje dziewczynie pewne fory, choć starał sie to ukryć jak najlepiej. Gdy jednak Lyanna trafiła Brandona w kolano, ten naprawdę zaatakował i musiała cofnąć się do ofensywy. Jednak Brandona poniosły uczucia i chęć pokonania siostry. Jego drewniany mieczyk uderzył w jedno z drzew i roztrzaskał sie na drobne kawałeczki, a chłopak zaklął. Lyanna zjawiła się tuż za nim, przystawiając własną broń do szyi brata. Na jej twarzy malował sie uśmiech. Rhaegar zastanowił sie nad tym kto z kim pogrywał w tej walce.
 – Wgrałam – stwierdziła z niekłamaną dumą. Jej wysoko uniesiony podbródek świadczył o przewadze i determinacji, ale także o odwadze.
 – Dałem ci wygrać – burknął Brandon, przyglądając się resztkom swego oręża. – Nic już z tego nie będzie. – Odrzucił drewniany miecz gdzieś w zarośla.
 – Mam nadzieję, że na start w turnieju nasz lepszy miecz. – Rhaegar uśmiechnął się do Starka i poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
 – Wierz mi, mam – odparł z wesołością. – Zobaczysz go gdy staniemy w szranki.
 – Trzymam za słowo.
 – Och, przestańcie gadać o tym turnieju. To, że wy możecie wziąć w nim udział, nie znaczy, że wszyscy mogą – mruknęła Lyanna z niezadowoleniem i wskoczyła na białą klacz.
   Powrócili razem do Harrenhal. Cali mokrzy, roześmiani i zadowoleni. Rhaegar spoglądał na Lyannę z zazdrością. Gdyby tylko nie miał żony… Nigdy nie życzył źle Elii, z czasem się do niej przyzwyczaił, lecz teraz poczuł jak płonie w nim ogień, którego nie mógł ugasić zdrowy rozsądek. Wiedział jednak, że nie wolno mu pozwolić sobie nad nic więcej niż uśmiech w jej stronę, rozmowa, niż tylko patrzenie. Tego dnia, postanowił wygrać. Dla niej. Choć tyle mogę zrobić, by okazać jej jak wiele dla mnie znaczy. Był następcą tronu, a ona była córką lorda, lecz nawet urodzenie nic nie znaczyło. On był zajęty. Miał Elię. I Rhaenrys. Powrócił myślami do Aemona, na Mur. Ich listy. Pieśń lodu i ognia. Ja jestem ogniem, a ona jest niczym lód. W jego pamięci odżyły dawne marzenia. A jeżeli to nie ja? Jeżeli to dziecko, które może zrodzić się tylko z lodu i ognia? Co jeżeli się pomyliliśmy? I ja i Aemon. Potrząsnął jednak głową, by odegnać te myśli. Nie warto spoglądać zbyt daleko w przyszłość, wszystko w swoim czasie.

1 komentarz:

  1. " (...) jednak stojący nad jego uchem i sączący weń trucizny Varys nie był dobrym znakiem"

    Rhaegar nie znosi Pająka? Jak najbardziej popieram. Też nie trawię tej upudrowanej gnidy.

    "I dlaczego nie zwracasz na mnie uwagi. Czemu nie działam na ciebie tak jak na inne kobiety?"

    Fiu, fiu! Jakie pewne siebie paniątko. No czegoś takiego się nie spodziewałam po nim. Już bardziej Robert pasuje na chwalpiętę i playboya.

    Podoba mi się moment, gdy Lya nie mogąc uderzyć Brandona pięścią, nie rezygnuje i wali go gałęzią. Zresztą w ogóle polubiłam twojego Brandona. Fajny chłopak.

    "Nie warto spoglądać zbyt daleko w przyszłość, wszystko w swoim czasie".

    To zdanie mi się podoba. Ciekawa jestem jaką wersję przyjmiesz - czy Jon będzie synem Lyanny i Rhaegara czy Neda i Ashary.
    To jedna z największych tajemnic dziadzia. Jestem oczywiście za pierwszą opcją, ale wiesz, wydaje mi się, że niekoniecznie może tak być. Jon ma urodę Starków, nie ma w nim nic co by wskazywało na powiązania z Targaryenami. Ani z urody, ani z nadnaturalnych "właściwości". Ogień się go ima więc smokiem nie jest, a wśród Targaryenów nie było zmiennoskórych. Do tego z wizji Melisandre wynika, że bedzie nowym wcieleniem Rhillora... I zdziwiło mnie bardzo, że Duch pozwalał się jej przytulać i głaskać, choć jest stworzeniem północy... Wszystko mi się tu kupy nie trzyma i ciekawe jak to dziadziuś wyjaśni.

    OdpowiedzUsuń