C
|
zarne skrzydła, czarne wieści –
pomyślała Lyanna, spoglądając jak do Winterfell zbliża się czarny punkcik. Od
polowania minął już tydzień, a lord Rickard wciąż zachowywał przy niej pełne
żalu milczenie. Nigdy nie krzyczał, nie podnosił głosu, on po prostu czekał aż
winowajca przemyśli swoje postępowanie i wyciągnie wnioski. Tak było i teraz, a
Lyanna żałowała, że jej pan ojciec jest tak nieugiętym człowiekiem. Nikt nie
dowiedział się, gdzie była podczas polowania, lecz lord Stark wciąż trwał
nieugięty w swym cichym gniewie. Nie zlecił nikomu, by jej pilnowano – to miała
być jej kara i sama miała się powstrzymywać, bez niczyjej pomocy.
Przestrzeganie prawa, zasad moralnych i honoru były wartościami, których
podważania Rickard Stark nie uznawał pod żadnym pozorem. Lecz co by zrobił,
gdyby coś stało się komuś z rodziny? – zastanawiała się czasami Lyanna. Na to
pytanie nie chciała jednak poznać odpowiedzi.
Benjen walczył na dziedzińcu z kilkoma innymi chłopcami, a Lyanna
przyglądała się jak jej brat stara się pokonać dwa razy większego przeciwnika.
Chłopiec zamachnął się drewnianym mieczykiem i spróbował trafić rywala w
brzuch, lecz w ostatniej chwili zmienił taktykę i sztych broni uderzył w krocze
napastnika, który zgiął się w pół. Dziedziniec przeszył gromki śmiech, a Lyanna
z dumą uśmiechnęła się do brata, który jednak jej nie zauważył.
– Więc to tu się ukrywasz.
Do jej pokoju wszedł młody maester Luwin. Metalowe koła jego łańcucha
wbijały się w szyję mężczyzny, lecz jego pogodny, pełen wiedzy uśmiech dodawał
otuchy.
–
Dziecko, powinnaś przeprosić ojca.
– On wiedział jak postąpię, a moje przeprosiny
nic nie dadzą. Na wszystko trzeba sobie zapracować, jak mawia. To dotyczy także
zaufania.
– Czasami nie wszystko jest takim, jakim nam
się wydaje być, a pobudki kierujące ludźmi są zupełnie inne niż myśleliśmy.
Zastanów się, czy warto trwać w tym uporze.
Lyanna odwróciła się w kierunku maestera, lecz on już udał się do
wyjścia. Zjawiał się i znikał. Jak dobry duch, który przychodzi, gdy jest
potrzebny. Wstała i wyszła z pokoju. Była córą północy i powinna była wiedzieć,
że oznacza to nie tylko niepokorność, lecz i umiejętność przyznania się do
winy. Północ nie była liczna, jej potęga leżała w ludziach, którzy ją
zamieszkiwali – w ich niezłomnych charakterach kształtowanych przez wiatry
zimy, które nadciągały zza Muru i siały lodowate spustoszenie.
Gdy zeszła po schodach, skierowała się do sali głównej, gdzie
spodziewała się zastać pana ojca. I rzeczywiście lord Rickard stał przy stole w
komnacie i czytał list, który dopiero co został dostarczony przez kruka. Jego
brwi spięły się mocno, a na czole gościł wyraz zaniepokojenia. Cokolwiek
znajdowało się w piśmie, wzbudziło niepokój w dumnym namiestniku północy.
Usłyszawszy cichy szelest sukni Lyanny, Rickard podniósł na nią spojrzenie
swych szarych, zimnych oczu. Nie zapomniał. Nigdy nie zapominał.
– Tato, chciałam przeprosić.
– Wiesz, że nie o to tu chodzi. Słowa są jak
wiatr, musisz odczuwać skruchę i być gotową obiecać mi, że zmienisz swoje
postępowanie, że wypełnisz swoje obowiązki.
Lyanna przeszyła ojca wzrokiem. To zabrzmiało jak próba wywarcia
przysięgi. Zbliżyła się do pana ojca, schyliła głowę i ledwo słyszalnie,
szepnęła:
– Przysięgam, że zrobię wszystko, o co mnie
poprosisz. Zrobię co w mojej mocy, by być córką jakiej pragnąłeś.
Rickard Stark uśmiechnął się jednak i przytulił Lyannę do siebie w
ojcowskim geście.
– Ty jesteś córką jakiej zawsze chciałem.
Myślisz, że zamieniłbym cię na jakąś uległą dziewuchę z południa? Jesteś moja,
Lyanno, płynie w tobie wilcza krew i jestem z tego dumny, ale czasem chciałbym,
byś była nieco bardziej damą.
– Czemu tak długo kazałeś mi czekać?
– Dzieci potrzebują czasu, by zrozumieć własne
błędy. Zrozumiesz gdy sama będziesz je miała. Na pewno będą równie urocze, co
ich mama. Czasami współczuję temu, kto cię poślubi.
Rickard Stark wypuścił córkę z ramion i znów spojrzał na pismo, które
położył wcześniej na stole. Cienkie, pochyłe, czarne litery kontrastowały z
jasnym tłem papieru. Było w nich jednak coś, co wyprowadziło lorda północy z
równowagi.
– Co jest napisane w tym liście? – zapytała
Lyanna, zaglądając przez ramię pana ojca.
– Król organizuje turniej z okazji nadejścia
wiosny. Uprzejmie zaprasza na nią wszystkich swych lordów, by móc ich ujrzeć i
wychylić kielich.
– Obłąkany Król chce turnieju? Możemy zostać.
Wymówić się daleką drogą.
– To ma być Harrenhal. To centrum południa,
które znajduje się stosunkowo blisko północy. Nie możemy się nie stawić, bo
mógłby uznać to za zdradę. Przygotowania do podróży rozpoczną się jeszcze
dzisiaj.
– Czy to oznacza…?
– Tak, Lyanno, ty także z nami pojedziesz. Już
dawno powinienem był wprowadzić cię na dwór. Jesteś już niemal dorosłą kobietą.
– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. Tato,
ja zdaję sobie sprawę, po co tam jedziemy.
Rickard zacisnął mocno szczękę, jednak Lyanna położyła dłoń na barku
pana ojca i ścisnęła lekko. W jej oczach nie było chęci walki, tylko
zrozumienie. Zawsze wiedziała, że kiedyś
nadejdzie ten dzień, była przygotowywana na niego od urodzenia nawet
jeżeli sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Była córą północy i chciała
przyjąć odpowiedzialność z godnością, nawet jeżeli jej dusza buntowała się
przeciwko temu. Nie powiedziała już nic więcej, jej wzrok, zachowanie i spokój
dały do zrozumienia, że rozumie. Opuściła dłoń i wyszła z komnaty. Chciała
przebaczenia ojca, obiecała mu, znała los kobiet, więc postanowiła wykorzystać
ostatnie chwile zimy, by nacieszyć się jej chłodem, który lubiła wbrew
wszystkim i wszystkiemu. Jej ukochane zimowe róże właśnie zakwitły, kusząc
nozdrza swą słodką, a jednocześnie orzeźwiającą wonią.
W ciągu kilku kolejnych dni całe Winterfell zdawało się przygotowywać do
wyjazdu. Krzątająca się po zamku służba, przygotowywanie koni do drogi,
sprawdzanie uprzęży i ostatnie uzupełnianie zapasów na długą i uciążliwą drogę
oraz szykowanie kufrów z najpotrzebniejszymi rzeczami. Lyanna trzymała się od
tego jak najdalej. Przede wszystkim przebywała z braćmi, którzy czasami
odciągali jej uwagę od wyjazdu, a w innych wypadkach prześcigali się w
cytowaniu opowieści Starej Niani o najwspanialszym zamku w całych Siedmiu
Królestwach. Lyanna większość z tych chłopięcych bajań kwitowała śmiechem.
Czasami ponosiła ich wyobraźnia. Najmłodszy i najstarszy syn lorda Rickarda
byli do siebie bardzo podobni. Brandon miał w sobie jednak więcej
przebojowości, śmiałości oraz oczywiście był starszy, natomiast Benjen wciąż
bardziej przypominał dziecko niż dorosłego mężczyznę. Był zastanawiającą
mieszanką swych starszych braci. Miał w sobie przebojowość Brandona, lecz
czasami popadał w dziwną nostalgię i bardziej przypominał Neda, który obecnie przebywał
w Orlim Gnieździe, pod okiem Jona Arryna.
W końcu wszystko było gotowe i nadszedł czas, by wyruszyć. Osiodłano
konie, przygotowano wozy, tabory i służbę, która miała z nimi jechać – nadszedł
czas, by opuścić dom. Lyanna wsiadła więc na konia i ruszyła w przedniej części
kolumny nieopodal swego pana ojca. Była to jej ostatnia podróż bez nadzoru,
bowiem Rickard pozwolił jej jechać tam, gdzie chciała. Miała wziąć wdech przed
skokiem w głębokie wody dorosłości, choć miała zaledwie czternaście lat.
Do Harrenhal udało im się dojechać, gdy świtało. Wszyscy byli zmęczeni
ponad miesięczną podróżą, która jednak przebiegła bez komplikacji. Zdążali
prosto na miejsce spotkania, nie goszcząc nawet w leżącym na ich drodze
Riverrun. Mimo tak wielkiego pośpiechu, przybyli jako jedni z ostatnich. Lyanna
miała jednak wrażenie, że jej pan ojciec chce jak najmniej czasu spędzić w towarzystwie króla, a i z jakimś niesmakiem
wspominał o młodych rycerzach, którzy mieli przybyć do zamczyska lorda Whenta.
Trudno było oprzeć się wrażeniu, że niechętnie myśli o poszukiwaniach swego
przyszłego zięcia. Gdy jednak ujrzeli z daleka Harrenhal, wszyscy bez wyjątku
byli pod wrażeniem. Górujący nad mrocznymi wodami Oka Boga, zdawał się być
pomarszczoną ręką jakiegoś zapomnianego herosa, który utracił kończynę w wyniku
jakiejś spektakularnej walki. Ogromne wieżyce wznosiły się wysoko, jednak nie
były smukłe. Kamienie wydawały się być stopione niewyobrażalnym żarem, który
złączył je w nieregularną całość. Przygarbione niczym dogasające świeczki,
ciągnęły raczej ku ziemi, trwając jednak w znacznej odległości od niej. Mimo
swej brzydoty nie można było odmówić Harrenhal ogromu i potęgi. Największy
zamek w całych Siedmiu Królestwach budził respekt i trwogę. Gdyby ktoś
dysponował armią, która byłaby w stanie obsadzić na stałe zamczysko, byłby tym,
przed którym drżeliby wszyscy inni. Lecz Harrenhal pozostawało z niewielkim
garnizonem. Nawet teraz, gdy zwołano turniej inaugurujący przybycie wiosny, dla
każdego wciąż pozostawało dość miejsca. A może niektórym nie starczyło odwagi?
– zastanowiła się Lyanna.
Przekroczyli czarną bramę Harrenhal i wjechali na największy
dziedziniec jaki kiedykolwiek widziała
Lyanna. Otoczony wielkimi i grubymi murami, wydawał się móc pomieścić wielotysięczną
armię, a i wtedy zostałoby prawdopodobnie jeszcze dość miejsca, by każdy
żołnierz mógł czuć się komfortowo. Setki ludzi kręciło się po dziedzińcu,
chorągwie przybyłych łopotały na wietrze, wystając z okien zamczyska. Rycerz w
białej zbroi i takim samym płaszczu wykłócał się z kowalem o coś, żywo gestykulując. Obaj mężczyźni byli potężnej
postawy ciała i żaden nie chciał ustąpić. Wreszcie rycerz wyciągnął zza pasa
sakiewkę, wydobył złotego smoka i rzucił pod nogi kowalowi, który pośpiesznie
schylił się po pieniądz. Z dolnych partii budowli oknami unosiła się para.
Służące ubrane w łachmany wybiegały stamtąd co chwilę, a od czasu do czasu dało
się usłyszeć pokrzykiwania szefowej kuchni.
Gdy ich konie zatrzymały się, podbiegł do nich średniego wzrostu chłopak
o brązowych włosach i przytrzymał klacz lorda Starka. Rickard zsiadł z konia,
rzucił kilka słów do chłopca stajennego i ruszył do córki, by pomóc jej zsiąść.
Dobrze wiesz, że potrafię sama sobie poradzić – jęknęła w duchu Lyanna, lecz
pozwoliła panu ojcu odegrać tę szopkę bezradnej panienki.
– Dziękuję, ojcze – powiedziała, gdy już wylądowała
na udeptanej ziemi.
Brandon zaśmiał się pod nosem, lecz Benjen był zbyt zajęty rozglądaniem
się dookoła siebie, by zauważyć cokolwiek innego. Rickard ledwo widocznie
uniósł kąciki ust do góry i podał córce ramię. Lyanna widocznie skrzywiła się.
Do tej pory liczyła, że uda jej się przekonać ojca, że może sama pozwiedzać
Harrenhal, więc ramię rodzica było dla niej ciosem – oznaczało pełną ojcowską
opiekę.
– Czy moglibyśmy rozejrzeć się po zamku,
ojcze? Słyszałam tak wiele o wspaniałościach Harrenhal.
– Wydaje mi się, że jako młoda osoba, nie
doceniasz trudów podróży, jakie przebyłaś. Pozwolisz, że na początek, udamy się
do komnat, jakie nam przydzielono i zażyjemy nieco odpoczynku?
Lyanna westchnęła i delikatnie skinęła głową, obserwując jak jej bracia
szepczą coś za nimi. Pewnie planują, co będą robić. Synom ojcowie pozwalali na
znacznie więcej, niż swym delikatnym córkom. Nigdy nie byłam delikatna. Nawet
nie przepadam za towarzystwem kobiet.
Jakiś przestraszony chłopiec zaprowadził ich do przestronnych, skromnie
urządzonych komnat. Jedno, stopione okno, wielkie, drewniane, toporne łoże,
niewielki dywanik koło łóżka oraz kilka krzeseł przy małym, kwadratowym
stoliku, na którym stał koszyczek z bułeczkami – oto wszystko, co znajdowało
się w jej komnacie. Jedynym, co ją zadowalało było bliskie sąsiedztwo ojca i
braci. Słyszała przez ścianę tubalny śmiech Brandona, a potem trzask drzwi i
ledwo słyszalny szept. Podeszła do ściany pokoju, w którym nocował lord Stark i
przyłożyła do niego ucho, starając się usłyszeć cokolwiek przez grube mury.
– Stawili się wszyscy? – zapytał jej pan
ojciec.
– Nie, lecz Aerys uparł się czekać na przyjazd
spóźnialskich. Ten, kto się nie stawi, poniesie bardzo poważne konsekwencje –
odpowiedział mu drugi głos.
– Myślisz, że… – Lyanna jęknęła cicho, bo
szept docierający przez ściany komnaty stał się niesłyszany. – Moim zdaniem
nigdy nie powinniśmy byli wpuszczać Pająka na dwór. Aerys nie powinien był.
Przy kimś takim nie można być spokojnym o… – Lyanna spróbowała przybliżyć się
do ściany, lecz nic to nie dało. Szept pozostawał niesłyszalny.
– Oni są ulepieni z innej gliny niż my. Zima
nie dała się im nigdy poznać naprawdę. Ale…
Potem nie dało się już nic usłyszeć. Nikt już nie podniósł głosu na
tyle, by ktokolwiek mógł go usłyszeć przez mury Harrenhal. Lyanna wyjrzała
przez okno, próbując ujrzeć z kim rozmawiał jej pan ojciec. Wreszcie z ich
wieży wyszedł siwiejący mężczyzna przybrany w kremowo-błękitny wams z wyszytym
orłem na plecach. Jon Arryn? Był on starym przyjacielem rodziny i nikt nie mógł
mu zarzucić niczego niestosownego – szczególnie, że to właśnie do niego lord
Rickard wysłał swego drugiego syna. Ale oni nie mówili o Nedzie. Nagle Lyanna
uświadomiła sobie, że skoro Jon Arryn był już w Harrenhal, to Ned musi także tu
być.
Lyanna odeszła od okna i pomaszerowała do pokoju, który wspólnie
dzielili jej bracia. Śmiało pociągnęła za klamkę i weszła ośrodka. Nigdy nie
pukała, choć pani matka tyle razy zwracała jej na to uwagę. Lyanna zawsze była
niepokorna, jednak potrafiła ulec, gdy była świadoma, że ten ktoś ma rację.
Pokój bardzo przypominał ten, który należał do niej, tylko że w tym były
dwa łóżka, a koszyk z bułkami był pokaźniejszy. Na jednym z łóż siedzieli jej
bracia, a naprzeciw nich udało jej się dojrzeć ciemną czuprynę. Z
rozczarowaniem westchnęła, przykuwając uwagę chłopców.
– Lya, tyle razy ci mówiliśmy, żebyś się nie
skradała – upomniał ją Brandon, który przechylił się w jej stronę, odsłaniając
chłopaka o brązowych włosach, szarych oczach i podłużnych rysach oraz nieco
smutnym uśmiechu, który nie mógł być nikim innym jak Ned Stark.
Lyanna podeszła do swych trzech braci, mijając czarnowłosego
nieznajomego, który śledził ją wzrokiem i usiadła po wolnej stronie Neda.
Chwyciła w ręce dłoń brata i uśmiechnęła się do niego serdecznie.
– Tak się cieszę, że cię widzę, Ned. Tak długo
cię nie było. Stęskniłam się. – Objęła go za szyję i przytuliła się do
starszego brata.
– Ja za wami też tęskniłem, Lya. Ale w Dolinie
miałem kogoś, kto skutecznie wypełniał mi dni. – Ned uśmiechnął się do swego
towarzysza, a Lyanna uniosła głowę, patrząc na rosłego młodzieńca o
kruczoczarnych, kręconych włosach i błękitnych oczach. – Przedstawiam ci
Roberta Baratheona, dziedzica Końca Burzy. Rob, to Lyanna, moja siostra.
Robert wpatrywał się z wyraźną fascynacją w Lyannę. Zupełnie jak nie on
milczał i kontemplował urodę dziewczyny. Lyanna skinęła tylko Baratheonowi i
zapytała brata, wciąż się uśmiechając:
– Jak było w Dolinie? Mówią, że
zimy są tam ciężkie, ale chyba nie tak jak na północy, prawda braciszku?
Powiedz, weźmiesz udział w turnieju? Słyszałam, że przyjechało mnóstwo rycerzy
z całego Westeros. Widziałam nawet rycerza Gwardii Królewskiej!
Ned i Brandon wymienili porozumiewawcze spojrzenia i westchnęli
przeciągle. Ich kochana, młodsza siostrzyczka pozostawała zawsze taka sama –
uwielbiała pojedynki, walkę i ruch. Tymczasem brwi Roberta unosiły się coraz
wyżej, a na jego ustach wykwitał uśmiech podziwu. Tylko mały Benjen wydawał się
być w równym stopniu co Lyanna zainteresowany odpowiedzią na wszystkie pytania,
które zadała dziewczyna.
"Czasami współczuję temu, kto cię poślubi"
OdpowiedzUsuńCo za szczerość :)
Hm. Spotkanie Roberta i Lyanny. Fajnie się o tym czyta. Dziwne, że Robert taki małomówny, ale może przytkało go z wrażenia.