czwartek, 2 sierpnia 2012

4 Harrenhal

C
zarne skrzydła, czarne wieści – pomyślała Lyanna, spoglądając jak do Winterfell zbliża się czarny punkcik. Od polowania minął już tydzień, a lord Rickard wciąż zachowywał przy niej pełne żalu milczenie. Nigdy nie krzyczał, nie podnosił głosu, on po prostu czekał aż winowajca przemyśli swoje postępowanie i wyciągnie wnioski. Tak było i teraz, a Lyanna żałowała, że jej pan ojciec jest tak nieugiętym człowiekiem. Nikt nie dowiedział się, gdzie była podczas polowania, lecz lord Stark wciąż trwał nieugięty w swym cichym gniewie. Nie zlecił nikomu, by jej pilnowano – to miała być jej kara i sama miała się powstrzymywać, bez niczyjej pomocy. Przestrzeganie prawa, zasad moralnych i honoru były wartościami, których podważania Rickard Stark nie uznawał pod żadnym pozorem. Lecz co by zrobił, gdyby coś stało się komuś z rodziny? – zastanawiała się czasami Lyanna. Na to pytanie nie chciała jednak poznać odpowiedzi.
   Benjen walczył na dziedzińcu z kilkoma innymi chłopcami, a Lyanna przyglądała się jak jej brat stara się pokonać dwa razy większego przeciwnika. Chłopiec zamachnął się drewnianym mieczykiem i spróbował trafić rywala w brzuch, lecz w ostatniej chwili zmienił taktykę i sztych broni uderzył w krocze napastnika, który zgiął się w pół. Dziedziniec przeszył gromki śmiech, a Lyanna z dumą uśmiechnęła się do brata, który jednak jej nie zauważył.
 – Więc to tu się ukrywasz.
   Do jej pokoju wszedł młody maester Luwin. Metalowe koła jego łańcucha wbijały się w szyję mężczyzny, lecz jego pogodny, pełen wiedzy uśmiech dodawał otuchy.
   Dziecko, powinnaś przeprosić ojca.
 – On wiedział jak postąpię, a moje przeprosiny nic nie dadzą. Na wszystko trzeba sobie zapracować, jak mawia. To dotyczy także zaufania.
 – Czasami nie wszystko jest takim, jakim nam się wydaje być, a pobudki kierujące ludźmi są zupełnie inne niż myśleliśmy. Zastanów się, czy warto trwać w tym uporze.
   Lyanna odwróciła się w kierunku maestera, lecz on już udał się do wyjścia. Zjawiał się i znikał. Jak dobry duch, który przychodzi, gdy jest potrzebny. Wstała i wyszła z pokoju. Była córą północy i powinna była wiedzieć, że oznacza to nie tylko niepokorność, lecz i umiejętność przyznania się do winy. Północ nie była liczna, jej potęga leżała w ludziach, którzy ją zamieszkiwali – w ich niezłomnych charakterach kształtowanych przez wiatry zimy, które nadciągały zza Muru i siały lodowate spustoszenie. 
   Gdy zeszła po schodach, skierowała się do sali głównej, gdzie spodziewała się zastać pana ojca. I rzeczywiście lord Rickard stał przy stole w komnacie i czytał list, który dopiero co został dostarczony przez kruka. Jego brwi spięły się mocno, a na czole gościł wyraz zaniepokojenia. Cokolwiek znajdowało się w piśmie, wzbudziło niepokój w dumnym namiestniku północy. Usłyszawszy cichy szelest sukni Lyanny, Rickard podniósł na nią spojrzenie swych szarych, zimnych oczu. Nie zapomniał. Nigdy nie zapominał.
 – Tato, chciałam przeprosić.
 – Wiesz, że nie o to tu chodzi. Słowa są jak wiatr, musisz odczuwać skruchę i być gotową obiecać mi, że zmienisz swoje postępowanie, że wypełnisz swoje obowiązki.
   Lyanna przeszyła ojca wzrokiem. To zabrzmiało jak próba wywarcia przysięgi. Zbliżyła się do pana ojca, schyliła głowę i ledwo słyszalnie, szepnęła:
 – Przysięgam, że zrobię wszystko, o co mnie poprosisz. Zrobię co w mojej mocy, by być córką jakiej pragnąłeś.
   Rickard Stark uśmiechnął się jednak i przytulił Lyannę do siebie w ojcowskim geście.
 – Ty jesteś córką jakiej zawsze chciałem. Myślisz, że zamieniłbym cię na jakąś uległą dziewuchę z południa? Jesteś moja, Lyanno, płynie w tobie wilcza krew i jestem z tego dumny, ale czasem chciałbym, byś była nieco bardziej damą.
 – Czemu tak długo kazałeś mi czekać?
 – Dzieci potrzebują czasu, by zrozumieć własne błędy. Zrozumiesz gdy sama będziesz je miała. Na pewno będą równie urocze, co ich mama. Czasami współczuję temu, kto cię poślubi. 
   Rickard Stark wypuścił córkę z ramion i znów spojrzał na pismo, które położył wcześniej na stole. Cienkie, pochyłe, czarne litery kontrastowały z jasnym tłem papieru. Było w nich jednak coś, co wyprowadziło lorda północy z równowagi.
 – Co jest napisane w tym liście? – zapytała Lyanna, zaglądając przez ramię pana ojca.
 – Król organizuje turniej z okazji nadejścia wiosny. Uprzejmie zaprasza na nią wszystkich swych lordów, by móc ich ujrzeć i wychylić kielich.
 – Obłąkany Król chce turnieju? Możemy zostać. Wymówić się daleką drogą.
 – To ma być Harrenhal. To centrum południa, które znajduje się stosunkowo blisko północy. Nie możemy się nie stawić, bo mógłby uznać to za zdradę. Przygotowania do podróży rozpoczną się jeszcze dzisiaj.
 – Czy to oznacza…?
 – Tak, Lyanno, ty także z nami pojedziesz. Już dawno powinienem był wprowadzić cię na dwór. Jesteś już niemal dorosłą kobietą.
 – Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. Tato, ja zdaję sobie sprawę, po co tam jedziemy.
  Rickard zacisnął mocno szczękę, jednak Lyanna położyła dłoń na barku pana ojca i ścisnęła lekko. W jej oczach nie było chęci walki, tylko zrozumienie. Zawsze wiedziała, że kiedyś  nadejdzie ten dzień, była przygotowywana na niego od urodzenia nawet jeżeli sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Była córą północy i chciała przyjąć odpowiedzialność z godnością, nawet jeżeli jej dusza buntowała się przeciwko temu. Nie powiedziała już nic więcej, jej wzrok, zachowanie i spokój dały do zrozumienia, że rozumie. Opuściła dłoń i wyszła z komnaty. Chciała przebaczenia ojca, obiecała mu, znała los kobiet, więc postanowiła wykorzystać ostatnie chwile zimy, by nacieszyć się jej chłodem, który lubiła wbrew wszystkim i wszystkiemu. Jej ukochane zimowe róże właśnie zakwitły, kusząc nozdrza swą słodką, a jednocześnie orzeźwiającą wonią.
   W ciągu kilku kolejnych dni całe Winterfell zdawało się przygotowywać do wyjazdu. Krzątająca się po zamku służba, przygotowywanie koni do drogi, sprawdzanie uprzęży i ostatnie uzupełnianie zapasów na długą i uciążliwą drogę oraz szykowanie kufrów z najpotrzebniejszymi rzeczami. Lyanna trzymała się od tego jak najdalej. Przede wszystkim przebywała z braćmi, którzy czasami odciągali jej uwagę od wyjazdu, a w innych wypadkach prześcigali się w cytowaniu opowieści Starej Niani o najwspanialszym zamku w całych Siedmiu Królestwach. Lyanna większość z tych chłopięcych bajań kwitowała śmiechem. Czasami ponosiła ich wyobraźnia. Najmłodszy i najstarszy syn lorda Rickarda byli do siebie bardzo podobni. Brandon miał w sobie jednak więcej przebojowości, śmiałości oraz oczywiście był starszy, natomiast Benjen wciąż bardziej przypominał dziecko niż dorosłego mężczyznę. Był zastanawiającą mieszanką swych starszych braci. Miał w sobie przebojowość Brandona, lecz czasami popadał w dziwną nostalgię i bardziej przypominał Neda, który obecnie przebywał w Orlim Gnieździe, pod okiem Jona Arryna.
   W końcu wszystko było gotowe i nadszedł czas, by wyruszyć. Osiodłano konie, przygotowano wozy, tabory i służbę, która miała z nimi jechać – nadszedł czas, by opuścić dom. Lyanna wsiadła więc na konia i ruszyła w przedniej części kolumny nieopodal swego pana ojca. Była to jej ostatnia podróż bez nadzoru, bowiem Rickard pozwolił jej jechać tam, gdzie chciała. Miała wziąć wdech przed skokiem w głębokie wody dorosłości, choć miała zaledwie czternaście lat. 
   Do Harrenhal udało im się dojechać, gdy świtało. Wszyscy byli zmęczeni ponad miesięczną podróżą, która jednak przebiegła bez komplikacji. Zdążali prosto na miejsce spotkania, nie goszcząc nawet w leżącym na ich drodze Riverrun. Mimo tak wielkiego pośpiechu, przybyli jako jedni z ostatnich. Lyanna miała jednak wrażenie, że jej pan ojciec chce jak najmniej czasu spędzić  w towarzystwie króla, a i z jakimś niesmakiem wspominał o młodych rycerzach, którzy mieli przybyć do zamczyska lorda Whenta. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że niechętnie myśli o poszukiwaniach swego przyszłego zięcia. Gdy jednak ujrzeli z daleka Harrenhal, wszyscy bez wyjątku byli pod wrażeniem. Górujący nad mrocznymi wodami Oka Boga, zdawał się być pomarszczoną ręką jakiegoś zapomnianego herosa, który utracił kończynę w wyniku jakiejś spektakularnej walki. Ogromne wieżyce wznosiły się wysoko, jednak nie były smukłe. Kamienie wydawały się być stopione niewyobrażalnym żarem, który złączył je w nieregularną całość. Przygarbione niczym dogasające świeczki, ciągnęły raczej ku ziemi, trwając jednak w znacznej odległości od niej. Mimo swej brzydoty nie można było odmówić Harrenhal ogromu i potęgi. Największy zamek w całych Siedmiu Królestwach budził respekt i trwogę. Gdyby ktoś dysponował armią, która byłaby w stanie obsadzić na stałe zamczysko, byłby tym, przed którym drżeliby wszyscy inni. Lecz Harrenhal pozostawało z niewielkim garnizonem. Nawet teraz, gdy zwołano turniej inaugurujący przybycie wiosny, dla każdego wciąż pozostawało dość miejsca. A może niektórym nie starczyło odwagi? – zastanowiła się Lyanna.
   Przekroczyli czarną bramę Harrenhal i wjechali na największy dziedziniec  jaki kiedykolwiek widziała Lyanna. Otoczony wielkimi i grubymi murami, wydawał się móc pomieścić wielotysięczną armię, a i wtedy zostałoby prawdopodobnie jeszcze dość miejsca, by każdy żołnierz mógł czuć się komfortowo. Setki ludzi kręciło się po dziedzińcu, chorągwie przybyłych łopotały na wietrze, wystając z okien zamczyska. Rycerz w białej zbroi i takim samym płaszczu wykłócał się z kowalem o coś, żywo  gestykulując. Obaj mężczyźni byli potężnej postawy ciała i żaden nie chciał ustąpić. Wreszcie rycerz wyciągnął zza pasa sakiewkę, wydobył złotego smoka i rzucił pod nogi kowalowi, który pośpiesznie schylił się po pieniądz. Z dolnych partii budowli oknami unosiła się para. Służące ubrane w łachmany wybiegały stamtąd co chwilę, a od czasu do czasu dało się usłyszeć pokrzykiwania szefowej kuchni.
   Gdy ich konie zatrzymały się, podbiegł do nich średniego wzrostu chłopak o brązowych włosach i przytrzymał klacz lorda Starka. Rickard zsiadł z konia, rzucił kilka słów do chłopca stajennego i ruszył do córki, by pomóc jej zsiąść. Dobrze wiesz, że potrafię sama sobie poradzić – jęknęła w duchu Lyanna, lecz pozwoliła panu ojcu odegrać tę szopkę bezradnej panienki.
 – Dziękuję, ojcze – powiedziała, gdy już wylądowała na udeptanej ziemi.
   Brandon zaśmiał się pod nosem, lecz Benjen był zbyt zajęty rozglądaniem się dookoła siebie, by zauważyć cokolwiek innego. Rickard ledwo widocznie uniósł kąciki ust do góry i podał córce ramię. Lyanna widocznie skrzywiła się. Do tej pory liczyła, że uda jej się przekonać ojca, że może sama pozwiedzać Harrenhal, więc ramię rodzica było dla niej ciosem – oznaczało pełną ojcowską opiekę.
 – Czy moglibyśmy rozejrzeć się po zamku, ojcze? Słyszałam tak wiele o wspaniałościach Harrenhal.
 – Wydaje mi się, że jako młoda osoba, nie doceniasz trudów podróży, jakie przebyłaś. Pozwolisz, że na początek, udamy się do komnat, jakie nam przydzielono i zażyjemy nieco odpoczynku?
   Lyanna westchnęła i delikatnie skinęła głową, obserwując jak jej bracia szepczą coś za nimi. Pewnie planują, co będą robić. Synom ojcowie pozwalali na znacznie więcej, niż swym delikatnym córkom. Nigdy nie byłam delikatna. Nawet nie przepadam za towarzystwem kobiet.
   Jakiś przestraszony chłopiec zaprowadził ich do przestronnych, skromnie urządzonych komnat. Jedno, stopione okno, wielkie, drewniane, toporne łoże, niewielki dywanik koło łóżka oraz kilka krzeseł przy małym, kwadratowym stoliku, na którym stał koszyczek z bułeczkami – oto wszystko, co znajdowało się w jej komnacie. Jedynym, co ją zadowalało było bliskie sąsiedztwo ojca i braci. Słyszała przez ścianę tubalny śmiech Brandona, a potem trzask drzwi i ledwo słyszalny szept. Podeszła do ściany pokoju, w którym nocował lord Stark i przyłożyła do niego ucho, starając się usłyszeć cokolwiek przez grube mury.
 – Stawili się wszyscy? – zapytał jej pan ojciec.
 – Nie, lecz Aerys uparł się czekać na przyjazd spóźnialskich. Ten, kto się nie stawi, poniesie bardzo poważne konsekwencje – odpowiedział mu drugi głos.
 – Myślisz, że… – Lyanna jęknęła cicho, bo szept docierający przez ściany komnaty stał się niesłyszany. – Moim zdaniem nigdy nie powinniśmy byli wpuszczać Pająka na dwór. Aerys nie powinien był. Przy kimś takim nie można być spokojnym o… – Lyanna spróbowała przybliżyć się do ściany, lecz nic to nie dało. Szept pozostawał niesłyszalny.
 – Oni są ulepieni z innej gliny niż my. Zima nie dała się im nigdy poznać naprawdę. Ale…
   Potem nie dało się już nic usłyszeć. Nikt już nie podniósł głosu na tyle, by ktokolwiek mógł go usłyszeć przez mury Harrenhal. Lyanna wyjrzała przez okno, próbując ujrzeć z kim rozmawiał jej pan ojciec. Wreszcie z ich wieży wyszedł siwiejący mężczyzna przybrany w kremowo-błękitny wams z wyszytym orłem na plecach. Jon Arryn? Był on starym przyjacielem rodziny i nikt nie mógł mu zarzucić niczego niestosownego – szczególnie, że to właśnie do niego lord Rickard wysłał swego drugiego syna. Ale oni nie mówili o Nedzie. Nagle Lyanna uświadomiła sobie, że skoro Jon Arryn był już w Harrenhal, to Ned musi także tu być.
   Lyanna odeszła od okna i pomaszerowała do pokoju, który wspólnie dzielili jej bracia. Śmiało pociągnęła za klamkę i weszła ośrodka. Nigdy nie pukała, choć pani matka tyle razy zwracała jej na to uwagę. Lyanna zawsze była niepokorna, jednak potrafiła ulec, gdy była świadoma, że ten ktoś ma rację.
   Pokój bardzo przypominał ten, który należał do niej, tylko że w tym były dwa łóżka, a koszyk z bułkami był pokaźniejszy. Na jednym z łóż siedzieli jej bracia, a naprzeciw nich udało jej się dojrzeć ciemną czuprynę. Z rozczarowaniem westchnęła, przykuwając uwagę chłopców.
 – Lya, tyle razy ci mówiliśmy, żebyś się nie skradała – upomniał ją Brandon, który przechylił się w jej stronę, odsłaniając chłopaka o brązowych włosach, szarych oczach i podłużnych rysach oraz nieco smutnym uśmiechu, który nie mógł być nikim innym jak Ned Stark.
   Lyanna podeszła do swych trzech braci, mijając czarnowłosego nieznajomego, który śledził ją wzrokiem i usiadła po wolnej stronie Neda. Chwyciła w ręce dłoń brata i uśmiechnęła się do niego serdecznie.
 – Tak się cieszę, że cię widzę, Ned. Tak długo cię nie było. Stęskniłam się. – Objęła go za szyję i przytuliła się do starszego brata.
 – Ja za wami też tęskniłem, Lya. Ale w Dolinie miałem kogoś, kto skutecznie wypełniał mi dni. – Ned uśmiechnął się do swego towarzysza, a Lyanna uniosła głowę, patrząc na rosłego młodzieńca o kruczoczarnych, kręconych włosach i błękitnych oczach. – Przedstawiam ci Roberta Baratheona, dziedzica Końca Burzy. Rob, to Lyanna, moja siostra.
  Robert wpatrywał się z wyraźną fascynacją w Lyannę. Zupełnie jak nie on milczał i kontemplował urodę dziewczyny. Lyanna skinęła tylko Baratheonowi i zapytała brata, wciąż się uśmiechając:
– Jak było w Dolinie? Mówią, że zimy są tam ciężkie, ale chyba nie tak jak na północy, prawda braciszku? Powiedz, weźmiesz udział w turnieju? Słyszałam, że przyjechało mnóstwo rycerzy z całego Westeros. Widziałam nawet rycerza Gwardii Królewskiej!
   Ned i Brandon wymienili porozumiewawcze spojrzenia i westchnęli przeciągle. Ich kochana, młodsza siostrzyczka pozostawała zawsze taka sama – uwielbiała pojedynki, walkę i ruch. Tymczasem brwi Roberta unosiły się coraz wyżej, a na jego ustach wykwitał uśmiech podziwu. Tylko mały Benjen wydawał się być w równym stopniu co Lyanna zainteresowany odpowiedzią na wszystkie pytania, które zadała dziewczyna.

1 komentarz:

  1. "Czasami współczuję temu, kto cię poślubi"
    Co za szczerość :)

    Hm. Spotkanie Roberta i Lyanny. Fajnie się o tym czyta. Dziwne, że Robert taki małomówny, ale może przytkało go z wrażenia.

    OdpowiedzUsuń