czwartek, 2 sierpnia 2012

3 Wezwanie


E
ddard Stark nienawidził szlajania się po burdelach. W Winterfell, gdzie się wychował, nikt nie aprobował takiego zachowania. Jego ojciec zawsze powtarzał mu, że mężczyzna, który musi płacić kobiecie za przyjemność, nie jest prawdziwym mężczyzną. W dodatku wartości, jakie zostały mu wpojone jeszcze jako małemu chłopcu, pozostały mu w pamięci na zawsze. Niestety jego przyjaciel, Robert Baratheon, nie miał okazji odebrać podobnych wzorców. Albo nigdy mu na tym nie zależało…  – pomyślał Ned. Jedno było pewne tym razem miał mu do przekazania coś ważnego. Nie ciągnąłby go tu w środku nocy, w najwyższej tajemnicy, gdyby nie chodziło o coś istotnego. Przynajmniej taką nadzieję żywił młody Stark mijając jeden z kolejnych budynków. Robert uparł się by pochwalić mu się czymś, lecz zawzięcie milczał, gdy tylko Ned zapytał cóż to tak niezwykłego, że nie może poczekać do rana.  Gdy więc stanęli przed jednym z burdeli, Ned skrzywił się znacząco i spojrzał z naganą na przyjaciela.
 – Gdy mówiłeś, że chcesz mi cos pokazać, sądziłem, że masz na myśli coś innego niż dziwki.
   Robert przewrócił oczyma, ciągnąc Neda za ramię.
 – Och, nie bądź uparty. To nie to co myślisz…
 – Mam nadzieję.
   Eddard wszedł za Robertem do obskurnej izby. W pokoju było duszno i parno. Okna były przysłonięte czerwonym materiałem, a przy drewnianych ścianach stało kilka dość starych foteli i kanap. Zaraz po lewej stronie mieściła się kasa, za którą stała stara kobieta w mocno podniszczonej, brązowej sukni. Patrzyła na niego podejrzliwie, ale gdy zobaczyła twarz Roberta wyglądającą spod kaptura, uśmiechnęła się promiennie. Miała ledwie cztery żeby. Dwa u góry i dwa u dołu, a w dodatku połowa z nich była czarna.
 – Miło mi widzieć szlachetnego panicza – zwróciła się do Roberta.
 – Przyszedłem do Janei – szepnął tylko konspiracyjnie, a kobieta kiwnęła ze zrozumieniem głową.
   Właścicielka burdelu poprowadziła obu mężczyzn na piętro. Obskurne pomieszczenie wydawało się być tu nieco wysprzątane i wymyte w przeciwieństwie do dolnych części lokalu. Gdy kobieta zamknęła drzwi za sobą, zapadła ciemność. Dopiero, gdy oczy Starka przyzwyczaiły się nieco do mroku, spostrzegł, palącą się migotliwym blaskiem, świecę. Zauważył też, że płomień znajduje się zaraz koło łóżka. Było to niewielkie, raczej niewygodne posłanie, jednak pościel wydawała się czysta. Może nie była biała, a szara, lecz przynajmniej pachniała raczej krochmalem niż potem. Ned podszedł nieco do światła i zobaczył, że Robert pochyla się nad łóżkiem. Gdy stanął za Baratheonem, ujrzał lezącą na łożu kobietę. Była bardzo młoda, miała ciemne włosy, drobne rysy i wydawał się całkiem ładną, a może to nikłe światło dodawało jej tyle uroku? Ned tego nie wiedział.
 – Spójrz, Ned – zwrócił się do niego Robert – to moja córeczka. Czyż nie jest śliczna?
   Eddard Stark dopiero teraz zauważył, że Robert trzyma w ramionach tobołek z zawiniątkiem. W jego masywnych rękach dziecko wydawało się jeszcze mniejsze niż w rzeczywistości. Robert był wysokim i postawnym mężczyzną, którego ulubioną bronią był młot. Pokonanie kogoś takiego stanowiło poważny problem, zważywszy jeszcze na to, że Robert był całkiem zwinny jak na swoje rozmiary. Dziecko miało wiele ze swego ojca. Ned nie mógł temu za przeczyć. Główkę dziewczynki pokrywał ciemny meszek, a całkiem sporem jasne oczy wpatrywały się w niego nieco zaspanym wzrokiem. Bękart – jęknął w myślach. Robert doskonale wiedział jak traktuje się bękarty w Westeros, a mimo to nie przeszkadzało mu to w odwiedzaniu burdeli. Może gdyby jego ojciec nie zginął wtedy na morzu? Gdyby nie ten piekielny sztorm… Może wtedy byłby inny? – zastanawiał się przez chwilę. Eddard przyjrzał się twarzy przyjaciela. Robert cieszył się jak dziecko, któremu podarowano prezent. Zapomniał, że za dzieci należy ponosić odpowiedzialność.
 – Robercie, możemy porozmawiać? – zapytał.
 – Weź ją na ręce. Jest taka maleńka, a taka śliczna – szeptał do niego, a Ned nie umiał mu odmówić.
   Niezdarnie ułożył ręce w kołyskę, a Robert powierzył mu dziecko. Dziewczyna rzeczywiście była urocza, ale Neda bardziej martwiło jej podobieństwo do Roberta. Nigdy nie będzie mógł się jej wyprzeć, czy choćby znaleźć jej matce męża, który nie odszukałby tego podobieństwa. Poza tym kto chciałby poślubić kurwę? Oddał dziecko matce i pociągnął Roberta na słówko.
 – Wiesz, co oznacza bycie bękartem? – zapytał bez ogródek.
 – Ned… – zaczął Robert.
 – Przestań. Powinieneś był uważać. Gdy już wiedziałeś, że dziewczyna jest w ciąży, powinieneś był dać jej herbaty z rutą, a nie pogłaskać po głowie. Teraz jest już za późno. Nie poślubisz jej matki, nie zwrócisz jej honoru…
 – Daj spokój. To kurwa. Myślisz, że przede mną nie miała nikogo? O jakim honorze ty mówisz?
   Ned przeszył przyjaciela spojrzeniem swych jasnych szarych oczu. Robert odwrócił wzrok i spuścił głowę. Nigdy nie potrafił znieść tego niezłomnego spojrzenia przyjaciela, w którym wyczuwał naganę. Jego milczenie było gorsze niż krzyk.
 – Co więc powinienem zrobić? – zapytał pokornie Robert.
 – Powiedz Jonowi. Może on znajdzie dla obu jakieś miejsce. Jest zwierzchnikiem Doliny Arrynów i kimś, kto wychowywał nas obu. Powinieneś był o tym pamiętać, zanim poszedłeś do łóżka z kurwą.
   Ned nie zamierzał spędzać tu więcej czasu. Wiedział, że Robert zrobi to, co słuszne. Ale jak długo będę przy nim, by wskazać mu drogę? – zapytał sam siebie. Mogli być przyjaciółmi, ale nie znaczyło to, że zostali wychowani na tych samych zasadach. Winterfell i Koniec Burzy dzieliły od siebie setki mil, a zima przychodziła tam późno, podczas gdy na północy trwała już w najlepsze. Ned nigdy nie winił o nic Roberta, wiedział, że czasem należy mu się nagana, by wiedział, że popełnił błąd.  Jon Arryn traktował ich obu jak synów i zdarzało mu się zapomnieć, że chłopcy nie są już dziećmi, a powoli wkraczają w wiek męski. Bywało, że pobłażał im, choć nigdy też nie zrobili nic, co wymagałoby jakiejś znaczącej kary. Ot, czasami zdarzało im się ukraść coś z kuchni, czy wymknąć się tam, gdzie nie powinni. To Robert kradł, ja stałem na czatach – wspomniał Ned. Obaj potrzebowali jednak tego dreszczyku emocji.
   Ned ruszył powrotem stromą ścieżką. Nie mogli mieszkać na samym szczycie góry. Teraz Eyrie wciąż było niedostępne. Musieli czekać na prawdziwe wiosenne roztopy, bo to, co otrzymali do tej pory było ledwie jednym marnym tchnieniem. Po drodze spotkał kilku strażników, którzy spojrzeli na niego dziwnie. Zazwyczaj to Robert wracał o tej porze, nie Eddard Stark. Miał jednak szczęście, że Jonowi Arrynowi nie przyszło na myśl sprawdzić jak to się mają jego podopieczni.
   Rankiem, gdy Ned się zbudził Roberta jeszcze nie było. Możliwe było jednak też, że zniknął zanim Ned się obudził. Często gdy się sprzeczali Robert znikał na jakiś czas, pozostawiając przyjaciela w niepewności. Nigdy jednak taka zwłoka przed rozmową nie pomogła mu na nic. Starkowie pamiętali wszystkie urazy, całą swoją długą przeszłość. Nie lubili jednak trzymać w sobie nienawiści, czy niezadowolenia. Od razu przelewali swe uczucia na wrogów, bez zwłoki ale też i bez pośpiechu. Ich dewiza była najprostsza z pośród zawołań innych rodów. Nadchodzi zima. Proste, lecz ile grozy tak naprawdę w sobie kryje? Zima w Westeros była straszliwa, długa i śmiertelna. Każdy obawiał się jej nadejścia i oczekiwał jej końca z utęsknieniem. Teraz, gdy wreszcie pojawiło się marzenie wiosny, większość zaczynała zapominać o chłodzie, który witał ich każdego dnia. Powoli oczekiwano zwołania turnieju, który miał uczcić kres zimy.
   Gdy tylko Ned się ubrał, udał się do sali jadalnej. Był już przeraźliwie głodny i dopiero teraz zaczynał mus się dawać we znaki zeszło nocny brak snu. Przy posiłku tez nie zastał przyjaciela, który widocznie miał zamiar boczyć się jeszcze przez jakiś czas. W końcu i tak musiał przyznać się do własnej lekkomyślności.
   Przy stole zastał starszawego już lorda Jona Arryna, u którego obaj z Robertem przebywali w gościnie. Ojcowie często wysyłali swych synów na wychowanie do innych lordów po to by mogli zapoznać się z innymi ludźmi, wyuczyć rycerskiego rzemiosła i zdobyć nieco nowych doświadczeń. Jon Arryn od lat był lordem protektorem Doliny, w której rządził bez żadnych problemów. Odcięta Górami Księżycowymi, Dolina była dobrze chroniona przed wrogami, a Orle Gniazdo było niezwykle trudne do zdobycia. Ned nie miał żadnych pomysłów na to jak można by pokonać wszystkie trzy zamki jeden po drugim, idąc po ten nagiej sale i będą nieosłoniętym przed strzałami wroga. Jedyny sposób jaki wziąłby pod uwagę, gdyby prowadził oblężenie, to wziąć zamek głodem, choć  to wydawało się dość kiepskim pomysłem, wiedząc o ilościach zapasów jakie były tu przetrzymywane.
 – Czy widziałeś może Roberta? – zapytał Ned, gdy obaj skończyli posiłek.
 – Czyżbyś zgubił swego przyjaciela? Młody Baratheon jest całkiem pokaźnych rozmiarów, więc nie sądzę, byś go przeoczył w tłumie. Zapewniam cię, że wystarczy się nieco rozejrzeć.
 – Czy Robert ci coś mówił?
 – A czy powinien?
 – Nie, tak tylko zapytałem.
  Ned odwrócił się i ruszył do wyjścia. Miał wrażenie, że Jon chciał powiedzieć mu coś jeszcze, lecz go nie zatrzymał.  Eddard postanowił udać się na ich skarpę jak zwykli nazywać jedną ze skarp, odkrytych podczas polowania. Było to miejsce niemal na wysokości Nieba, lecz dotarcie tam było prostsze. Wiodła tam ścieżka wydeptana przez kozice, które kiedyś często tam się pasły.
   Na samym brzegu przepaści rzeczywiście spotkał Roberta. Ubrał się dość ciepło, choć i tego dnia powinien był założyć coś grubszego. Chłopak siedział i patrzył gdzieś daleko przed siebie. Podchodząc do niego, Ned nadepnął na jakąś gałąź, która złamała się z trzaskiem. Robert odwrócił się. Nie wyglądał na zagniewanego, wręcz przeciwnie. Gdzieś uleciała jego niedawna radość, a zastąpił ją smutek.
 – Znalazłeś mnie – powiedział, parząc jak Ned siada koło niego.
 – Wiesz, że tak trzeba. Poza tym wydaje mi się, że Jon o tym wie. On czeka aż sam mu o tym powiesz.
 – Powiedz mi, Ned, jak ty to robisz? – Robert spojrzał na przyjaciela, oczekując odpowiedzi, a widząc jego zdziwienie, dodał – Jak udaje ci się oprzeć wdziękom tylu kobiet? Nie opowiadaj tylko głupot! Wiem, że sam miałeś ochotna kilka dziewek. Widziałem jak na nie patrzyłeś! – Robert uderzył Neda przyjacielsko w ramię.
 – Tu nie chodzi o to czego ja chcę, pożądam czy pragnę. Liczą się zasady. Gdyby nie to, kim byśmy byli? Zwierzęta podążają za swymi instynktami. Jeżeli nimi nie jesteśmy, powinniśmy dawać z siebie więcej, prawda?
   Robert roześmiał się i klepnął przyjaciela w ramię. Patrząc na niego, jak potrafił rozpromienić się w ciągu zaledwie kilku minut, Ned nie potrafił się nie uśmiechnąć.
 – Nigdy tego nie zrozumiem. Przepraszam cię, Ned, ale ja chyba nie mam takiej siły jak ty. Po prostu czasem muszę trochę… no wiesz. Tobie też by się przydało.
   Ned uśmiechnął się tylko, zastanawiając się tylko ile razy jeszcze będą się sprzeczać o nieślubne dzieci. Wtedy nie spodziewał się, że dzieci są w stanie tak bardzo zmienić życie. Wtedy wszystko było czystą kartą, a oni mieli ledwie piętnaście lat.
   Niebo przeciął ciemny kształt, a oni kątem oka spostrzegli ptaka, który wyraźnie kierował się do zamku. Kruk zakręcił i wleciał przez jedno z okien.
 – Przyleciał z południa – stwierdził Ned.
 – Jest z Królewskiej Przystani.
 – Skąd wiesz? Może być też z Końca Burzy od…
 – Och, daj spokój! Rusz się, a sami się przekonamy!
   Obaj podnieśli się ze skalistego podłoża i rzucili pędem w kierunku zamku. Choć chcieli być uznawani za dorosłych mężczyzn, to wciąż bardziej przypominali bardziej duże dzieci. Przepychali się na wąskiej ścieżce, aż w końcu po zdobyciu kilku siniaków na drodze i przewróceniu kobiety, która obrzuciła ich stertą obelg, dotarli do Kamienia. Przebiegli przez bramę, ignorując krzyk strażnika i dostali się równo do wysokich, dębowych wrót ze wspaniałych rzeźbionym orłem rodu Arrynów. Razem popchnęli drzwi, które powoli otworzyły się, a ich oczom ukazał się smukły, siwiejący lord Jon Arryn z listem w ręku. Mężczyzna zawzięcie studiował pismo, które przyniósł kruk, a niedaleko niego stał maester, oczekując na odpowiedź swego lorda. Gdy Jon usłyszał, jak obaj wchodzą do środka, podniósł na nich spojrzenie jasnych oczu. Jego ojcowski wzrok zawsze dawał im poczucie, że znajdują się w domu, tak jak teraz.
 – Widzieliście kruka – stwierdził, przypatrując się obu chłopcom.
 – Skąd przyleciał? – dopytywał Robert, który zawsze był w gorącej wodzie kąpany.
   Jon odwrócił wzrok w kierunku okna. Najwyraźniej nie chciał z nim o tym mówić albo liczył, że otrzyma nieco więcej czasu – tak się jednak nie stało. Na jego czole pojawiła się podłużna zmarszczka, która gościła tam zawsze gdy się nad czymś poważnie zastanawiał.
 – Król zwołał turniej – odpowiedział wreszcie. – Wzywa wszystkich swych lordów by się stawili, wzięli udział i byli świadkami pasowania Jamie’ego Lannistera na rycerza Gwardii Królewskiej.
   Twarz Roberta rozjaśniła się. Od zawsze czekał na okazję do ruszenia w szranki w prawdziwych zawodach rycerzy, a teraz nadarzyła się wyśmienita okazja. Turniej, który zwiastował początek wiosny od zawsze był czymś niezwykłym i  to na niego wojownicy z całego kraju czekali z największą niecierpliwością.
 – Gdzie się odbędzie? – zapytał podekscytowany Robert. – Obiecałeś, że będę mógł wystąpić w tym roku. Nie zmieniłeś zdania, prawa? – zaniepokoił się.
 – Oczywiście, że nie. Jesteście już w odpowiednim wieku, by wystartować, lecz wolałbym aby stało się to jak najdalej od dworu królewskiego. Harrenhal nie jest daleko, ale i tak niedługo musimy wyruszyć, by móc się rozgościć i…
 – Harrenhal? – przerwał Ned, przypatrując się twarzy Jona z zaciekawieniem. – Największy zamek w Westeros, którego kamienie zostały stopione przez smoki?
   Jon Arryn pokiwał głową z bladym uśmiechem na twarzy. Ned Stark i Robert Baratheon byli jeszcze chłopcami, nawet jeżeli sami nie przyznaliby się do tego. Widział ich rządne przygód spojrzenia, słuchał podekscytowanych pytań, lecz miał dość odwagi by powiedzieć im to, czego sam tak bardzo się obawiał. Zwołanie turnieju to czas na nie tylko triumfy, pot i łzy walecznych rycerzy. Najpotężniejszy człowiek w Westeros miał przyjechać, a tak się składało, że wieści ze stolicy z łatwością rozprzestrzeniały się po całym kraju. Aerys popadał w obłęd i z każdym dniem było coraz gorzej. Teraz Jon wolał trzymać się od niego z daleka. W dodatku syn Namiestnika miał przywdziać biały płaszcz i na zawsze zrezygnować ze swego dziedzictwa. Wszystko to oznaczało początek czegoś, co trudno było przewidzieć. Być może zaczął się czas roztopów, czas zmieniania rzeczywistości, czas szaleństw, miłości, śmierci i… obalania królów. Wystarczyła tylko iskra.

1 komentarz:

  1. "(...) uśmiechnęła się promiennie. Miała ledwie cztery zęby. Dwa u góry i dwa u dołu, a w dodatku połowa z nich była czarna".

    O losie! To mnie szczerze rozbawiło. Co za kontrast - promienny uśmiech z czterema zębami... :)))

    "Liczą się zasady. Gdyby nie to, kim byśmy byli? Zwierzęta podążają za swymi instynktami. Jeżeli nimi nie jesteśmy, powinniśmy dawać z siebie więcej, prawda?"

    Prawdziwy Stark. Obowiązek i honor ponad wszystko. Zawsze jednak przychodzi moment, że łamią honor, choć co prawda pozostają wciąż niesamowicie obowiązkowi.

    A ta bękarcia dziewczynka to jak mniemam Mya Stone?

    Bardzo dobrze oddajesz charakter Neda i Roberta. W duchu Martina, czyli tak, jak należy.
    Wiesz na czym się przyłapuję? Że pomimo tego, iż opisujesz młodych chłopaków, to przed oczami wciąż mam Seana Beana i Marka Ady'ego.

    OdpowiedzUsuń