E
|
ddard Stark nienawidził szlajania
się po burdelach. W Winterfell, gdzie się wychował, nikt nie aprobował takiego
zachowania. Jego ojciec zawsze powtarzał mu, że mężczyzna, który musi płacić
kobiecie za przyjemność, nie jest prawdziwym mężczyzną. W dodatku wartości,
jakie zostały mu wpojone jeszcze jako małemu chłopcu, pozostały mu w pamięci na
zawsze. Niestety jego przyjaciel, Robert Baratheon, nie miał okazji odebrać
podobnych wzorców. Albo nigdy mu na tym nie zależało… – pomyślał Ned. Jedno było pewne tym razem
miał mu do przekazania coś ważnego. Nie ciągnąłby go tu w środku nocy, w
najwyższej tajemnicy, gdyby nie chodziło o coś istotnego. Przynajmniej taką
nadzieję żywił młody Stark mijając jeden z kolejnych budynków. Robert uparł się
by pochwalić mu się czymś, lecz zawzięcie milczał, gdy tylko Ned zapytał cóż to
tak niezwykłego, że nie może poczekać do rana.
Gdy więc stanęli przed jednym z burdeli, Ned skrzywił się znacząco i
spojrzał z naganą na przyjaciela.
– Gdy mówiłeś, że chcesz mi cos pokazać, sądziłem,
że masz na myśli coś innego niż dziwki.
Robert przewrócił oczyma, ciągnąc Neda za ramię.
– Och, nie bądź uparty. To nie to co myślisz…
– Mam nadzieję.
Eddard wszedł za Robertem do obskurnej izby. W pokoju było duszno i
parno. Okna były przysłonięte czerwonym materiałem, a przy drewnianych ścianach
stało kilka dość starych foteli i kanap. Zaraz po lewej stronie mieściła się
kasa, za którą stała stara kobieta w mocno podniszczonej, brązowej sukni.
Patrzyła na niego podejrzliwie, ale gdy zobaczyła twarz Roberta wyglądającą
spod kaptura, uśmiechnęła się promiennie. Miała ledwie cztery żeby. Dwa u góry
i dwa u dołu, a w dodatku połowa z nich była czarna.
– Miło mi widzieć szlachetnego panicza –
zwróciła się do Roberta.
– Przyszedłem do Janei – szepnął tylko
konspiracyjnie, a kobieta kiwnęła ze zrozumieniem głową.
Właścicielka burdelu poprowadziła obu mężczyzn na piętro. Obskurne
pomieszczenie wydawało się być tu nieco wysprzątane i wymyte w przeciwieństwie
do dolnych części lokalu. Gdy kobieta zamknęła drzwi za sobą, zapadła ciemność.
Dopiero, gdy oczy Starka przyzwyczaiły się nieco do mroku, spostrzegł, palącą
się migotliwym blaskiem, świecę. Zauważył też, że płomień znajduje się zaraz
koło łóżka. Było to niewielkie, raczej niewygodne posłanie, jednak pościel
wydawała się czysta. Może nie była biała, a szara, lecz przynajmniej pachniała
raczej krochmalem niż potem. Ned podszedł nieco do światła i zobaczył, że
Robert pochyla się nad łóżkiem. Gdy stanął za Baratheonem, ujrzał lezącą na
łożu kobietę. Była bardzo młoda, miała ciemne włosy, drobne rysy i wydawał się
całkiem ładną, a może to nikłe światło dodawało jej tyle uroku? Ned tego nie
wiedział.
– Spójrz, Ned – zwrócił się do niego Robert –
to moja córeczka. Czyż nie jest śliczna?
Eddard Stark dopiero teraz zauważył, że Robert trzyma w ramionach
tobołek z zawiniątkiem. W jego masywnych rękach dziecko wydawało się jeszcze
mniejsze niż w rzeczywistości. Robert był wysokim i postawnym mężczyzną,
którego ulubioną bronią był młot. Pokonanie kogoś takiego stanowiło poważny
problem, zważywszy jeszcze na to, że Robert był całkiem zwinny jak na swoje
rozmiary. Dziecko miało wiele ze swego ojca. Ned nie mógł temu za przeczyć.
Główkę dziewczynki pokrywał ciemny meszek, a całkiem sporem jasne oczy
wpatrywały się w niego nieco zaspanym wzrokiem. Bękart – jęknął w myślach.
Robert doskonale wiedział jak traktuje się bękarty w Westeros, a mimo to nie
przeszkadzało mu to w odwiedzaniu burdeli. Może gdyby jego ojciec nie zginął
wtedy na morzu? Gdyby nie ten piekielny sztorm… Może wtedy byłby inny? –
zastanawiał się przez chwilę. Eddard przyjrzał się twarzy przyjaciela. Robert
cieszył się jak dziecko, któremu podarowano prezent. Zapomniał, że za dzieci
należy ponosić odpowiedzialność.
– Robercie, możemy porozmawiać? – zapytał.
– Weź ją na ręce. Jest taka maleńka, a taka
śliczna – szeptał do niego, a Ned nie umiał mu odmówić.
Niezdarnie ułożył ręce w kołyskę, a Robert powierzył mu dziecko.
Dziewczyna rzeczywiście była urocza, ale Neda bardziej martwiło jej
podobieństwo do Roberta. Nigdy nie będzie mógł się jej wyprzeć, czy choćby
znaleźć jej matce męża, który nie odszukałby tego podobieństwa. Poza tym kto
chciałby poślubić kurwę? Oddał dziecko matce i pociągnął Roberta na słówko.
– Wiesz, co oznacza bycie bękartem? – zapytał
bez ogródek.
– Ned… – zaczął Robert.
– Przestań. Powinieneś był uważać. Gdy już
wiedziałeś, że dziewczyna jest w ciąży, powinieneś był dać jej herbaty z rutą,
a nie pogłaskać po głowie. Teraz jest już za późno. Nie poślubisz jej matki,
nie zwrócisz jej honoru…
– Daj spokój. To kurwa. Myślisz, że przede mną
nie miała nikogo? O jakim honorze ty mówisz?
Ned przeszył przyjaciela spojrzeniem swych jasnych szarych oczu. Robert
odwrócił wzrok i spuścił głowę. Nigdy nie potrafił znieść tego niezłomnego
spojrzenia przyjaciela, w którym wyczuwał naganę. Jego milczenie było gorsze
niż krzyk.
– Co więc powinienem zrobić? – zapytał
pokornie Robert.
– Powiedz Jonowi. Może on znajdzie dla obu
jakieś miejsce. Jest zwierzchnikiem Doliny Arrynów i kimś, kto wychowywał nas
obu. Powinieneś był o tym pamiętać, zanim poszedłeś do łóżka z kurwą.
Ned nie zamierzał spędzać tu więcej czasu. Wiedział, że Robert zrobi to,
co słuszne. Ale jak długo będę przy nim, by wskazać mu drogę? – zapytał sam
siebie. Mogli być przyjaciółmi, ale nie znaczyło to, że zostali wychowani na
tych samych zasadach. Winterfell i Koniec Burzy dzieliły od siebie setki mil, a
zima przychodziła tam późno, podczas gdy na północy trwała już w najlepsze. Ned
nigdy nie winił o nic Roberta, wiedział, że czasem należy mu się nagana, by
wiedział, że popełnił błąd. Jon Arryn
traktował ich obu jak synów i zdarzało mu się zapomnieć, że chłopcy nie są już
dziećmi, a powoli wkraczają w wiek męski. Bywało, że pobłażał im, choć nigdy
też nie zrobili nic, co wymagałoby jakiejś znaczącej kary. Ot, czasami zdarzało
im się ukraść coś z kuchni, czy wymknąć się tam, gdzie nie powinni. To Robert
kradł, ja stałem na czatach – wspomniał Ned. Obaj potrzebowali jednak tego
dreszczyku emocji.
Ned ruszył powrotem stromą ścieżką. Nie mogli mieszkać na samym szczycie
góry. Teraz Eyrie wciąż było niedostępne. Musieli czekać na prawdziwe wiosenne
roztopy, bo to, co otrzymali do tej pory było ledwie jednym marnym tchnieniem.
Po drodze spotkał kilku strażników, którzy spojrzeli na niego dziwnie.
Zazwyczaj to Robert wracał o tej porze, nie Eddard Stark. Miał jednak szczęście,
że Jonowi Arrynowi nie przyszło na myśl sprawdzić jak to się mają jego
podopieczni.
Rankiem, gdy Ned się zbudził Roberta jeszcze nie było. Możliwe było
jednak też, że zniknął zanim Ned się obudził. Często gdy się sprzeczali Robert
znikał na jakiś czas, pozostawiając przyjaciela w niepewności. Nigdy jednak
taka zwłoka przed rozmową nie pomogła mu na nic. Starkowie pamiętali wszystkie
urazy, całą swoją długą przeszłość. Nie lubili jednak trzymać w sobie
nienawiści, czy niezadowolenia. Od razu przelewali swe uczucia na wrogów, bez
zwłoki ale też i bez pośpiechu. Ich dewiza była najprostsza z pośród zawołań
innych rodów. Nadchodzi zima. Proste, lecz ile grozy tak naprawdę w sobie
kryje? Zima w Westeros była straszliwa, długa i śmiertelna. Każdy obawiał się
jej nadejścia i oczekiwał jej końca z utęsknieniem. Teraz, gdy wreszcie
pojawiło się marzenie wiosny, większość zaczynała zapominać o chłodzie, który
witał ich każdego dnia. Powoli oczekiwano zwołania turnieju, który miał uczcić
kres zimy.
Gdy tylko Ned się ubrał, udał się do sali jadalnej. Był już przeraźliwie
głodny i dopiero teraz zaczynał mus się dawać we znaki zeszło nocny brak snu.
Przy posiłku tez nie zastał przyjaciela, który widocznie miał zamiar boczyć się
jeszcze przez jakiś czas. W końcu i tak musiał przyznać się do własnej
lekkomyślności.
Przy stole zastał starszawego już lorda Jona Arryna, u którego obaj z
Robertem przebywali w gościnie. Ojcowie często wysyłali swych synów na
wychowanie do innych lordów po to by mogli zapoznać się z innymi ludźmi,
wyuczyć rycerskiego rzemiosła i zdobyć nieco nowych doświadczeń. Jon Arryn od
lat był lordem protektorem Doliny, w której rządził bez żadnych problemów.
Odcięta Górami Księżycowymi, Dolina była dobrze chroniona przed wrogami, a Orle
Gniazdo było niezwykle trudne do zdobycia. Ned nie miał żadnych pomysłów na to
jak można by pokonać wszystkie trzy zamki jeden po drugim, idąc po ten nagiej
sale i będą nieosłoniętym przed strzałami wroga. Jedyny sposób jaki wziąłby pod
uwagę, gdyby prowadził oblężenie, to wziąć zamek głodem, choć to wydawało się dość kiepskim pomysłem,
wiedząc o ilościach zapasów jakie były tu przetrzymywane.
– Czy widziałeś może Roberta? – zapytał Ned,
gdy obaj skończyli posiłek.
– Czyżbyś zgubił swego przyjaciela? Młody
Baratheon jest całkiem pokaźnych rozmiarów, więc nie sądzę, byś go przeoczył w
tłumie. Zapewniam cię, że wystarczy się nieco rozejrzeć.
– Czy Robert ci coś mówił?
– A czy powinien?
– Nie, tak tylko zapytałem.
Ned odwrócił się i ruszył do wyjścia. Miał wrażenie, że Jon chciał
powiedzieć mu coś jeszcze, lecz go nie zatrzymał. Eddard postanowił udać się na ich skarpę jak
zwykli nazywać jedną ze skarp, odkrytych podczas polowania. Było to miejsce
niemal na wysokości Nieba, lecz dotarcie tam było prostsze. Wiodła tam ścieżka
wydeptana przez kozice, które kiedyś często tam się pasły.
Na samym brzegu przepaści rzeczywiście spotkał Roberta. Ubrał się dość
ciepło, choć i tego dnia powinien był założyć coś grubszego. Chłopak siedział i
patrzył gdzieś daleko przed siebie. Podchodząc do niego, Ned nadepnął na jakąś
gałąź, która złamała się z trzaskiem. Robert odwrócił się. Nie wyglądał na
zagniewanego, wręcz przeciwnie. Gdzieś uleciała jego niedawna radość, a zastąpił
ją smutek.
– Znalazłeś mnie – powiedział, parząc jak Ned
siada koło niego.
– Wiesz, że tak trzeba. Poza tym wydaje mi
się, że Jon o tym wie. On czeka aż sam mu o tym powiesz.
– Powiedz mi, Ned, jak ty to robisz? – Robert
spojrzał na przyjaciela, oczekując odpowiedzi, a widząc jego zdziwienie, dodał
– Jak udaje ci się oprzeć wdziękom tylu kobiet? Nie opowiadaj tylko głupot!
Wiem, że sam miałeś ochotna kilka dziewek. Widziałem jak na nie patrzyłeś! –
Robert uderzył Neda przyjacielsko w ramię.
– Tu nie chodzi o to czego ja chcę, pożądam
czy pragnę. Liczą się zasady. Gdyby nie to, kim byśmy byli? Zwierzęta podążają
za swymi instynktami. Jeżeli nimi nie jesteśmy, powinniśmy dawać z siebie
więcej, prawda?
Robert roześmiał się i klepnął przyjaciela w ramię. Patrząc na niego,
jak potrafił rozpromienić się w ciągu zaledwie kilku minut, Ned nie potrafił
się nie uśmiechnąć.
– Nigdy tego nie zrozumiem. Przepraszam cię,
Ned, ale ja chyba nie mam takiej siły jak ty. Po prostu czasem muszę trochę… no
wiesz. Tobie też by się przydało.
Ned uśmiechnął się tylko, zastanawiając się tylko ile razy jeszcze będą
się sprzeczać o nieślubne dzieci. Wtedy nie spodziewał się, że dzieci są w
stanie tak bardzo zmienić życie. Wtedy wszystko było czystą kartą, a oni mieli
ledwie piętnaście lat.
Niebo przeciął ciemny kształt, a oni kątem oka spostrzegli ptaka, który
wyraźnie kierował się do zamku. Kruk zakręcił i wleciał przez jedno z okien.
– Przyleciał z południa – stwierdził Ned.
– Jest z Królewskiej Przystani.
– Skąd wiesz? Może być też z Końca Burzy od…
– Och, daj spokój! Rusz się, a sami się
przekonamy!
Obaj podnieśli się ze skalistego podłoża i rzucili pędem w kierunku
zamku. Choć chcieli być uznawani za dorosłych mężczyzn, to wciąż bardziej
przypominali bardziej duże dzieci. Przepychali się na wąskiej ścieżce, aż w
końcu po zdobyciu kilku siniaków na drodze i przewróceniu kobiety, która
obrzuciła ich stertą obelg, dotarli do Kamienia. Przebiegli przez bramę,
ignorując krzyk strażnika i dostali się równo do wysokich, dębowych wrót ze
wspaniałych rzeźbionym orłem rodu Arrynów. Razem popchnęli drzwi, które powoli
otworzyły się, a ich oczom ukazał się smukły, siwiejący lord Jon Arryn z listem
w ręku. Mężczyzna zawzięcie studiował pismo, które przyniósł kruk, a niedaleko
niego stał maester, oczekując na odpowiedź swego lorda. Gdy Jon usłyszał, jak
obaj wchodzą do środka, podniósł na nich spojrzenie jasnych oczu. Jego ojcowski
wzrok zawsze dawał im poczucie, że znajdują się w domu, tak jak teraz.
– Widzieliście kruka – stwierdził,
przypatrując się obu chłopcom.
– Skąd przyleciał? – dopytywał Robert, który
zawsze był w gorącej wodzie kąpany.
Jon odwrócił wzrok w kierunku okna. Najwyraźniej nie chciał z nim o tym
mówić albo liczył, że otrzyma nieco więcej czasu – tak się jednak nie stało. Na
jego czole pojawiła się podłużna zmarszczka, która gościła tam zawsze gdy się
nad czymś poważnie zastanawiał.
– Król zwołał turniej – odpowiedział wreszcie.
– Wzywa wszystkich swych lordów by się stawili, wzięli udział i byli świadkami
pasowania Jamie’ego Lannistera na rycerza Gwardii Królewskiej.
Twarz Roberta rozjaśniła się. Od zawsze czekał na okazję do ruszenia w
szranki w prawdziwych zawodach rycerzy, a teraz nadarzyła się wyśmienita
okazja. Turniej, który zwiastował początek wiosny od zawsze był czymś
niezwykłym i to na niego wojownicy z
całego kraju czekali z największą niecierpliwością.
– Gdzie się odbędzie? – zapytał podekscytowany
Robert. – Obiecałeś, że będę mógł wystąpić w tym roku. Nie zmieniłeś zdania,
prawa? – zaniepokoił się.
– Oczywiście, że nie. Jesteście już w
odpowiednim wieku, by wystartować, lecz wolałbym aby stało się to jak najdalej
od dworu królewskiego. Harrenhal nie jest daleko, ale i tak niedługo musimy
wyruszyć, by móc się rozgościć i…
– Harrenhal? – przerwał Ned, przypatrując się
twarzy Jona z zaciekawieniem. – Największy zamek w Westeros, którego kamienie
zostały stopione przez smoki?
Jon Arryn pokiwał głową z bladym uśmiechem na twarzy. Ned Stark i Robert
Baratheon byli jeszcze chłopcami, nawet jeżeli sami nie przyznaliby się do
tego. Widział ich rządne przygód spojrzenia, słuchał podekscytowanych pytań,
lecz miał dość odwagi by powiedzieć im to, czego sam tak bardzo się obawiał. Zwołanie
turnieju to czas na nie tylko triumfy, pot i łzy walecznych rycerzy.
Najpotężniejszy człowiek w Westeros miał przyjechać, a tak się składało, że
wieści ze stolicy z łatwością rozprzestrzeniały się po całym kraju. Aerys
popadał w obłęd i z każdym dniem było coraz gorzej. Teraz Jon wolał trzymać się
od niego z daleka. W dodatku syn Namiestnika miał przywdziać biały płaszcz i na
zawsze zrezygnować ze swego dziedzictwa. Wszystko to oznaczało początek czegoś,
co trudno było przewidzieć. Być może zaczął się czas roztopów, czas zmieniania
rzeczywistości, czas szaleństw, miłości, śmierci i… obalania królów.
Wystarczyła tylko iskra.
"(...) uśmiechnęła się promiennie. Miała ledwie cztery zęby. Dwa u góry i dwa u dołu, a w dodatku połowa z nich była czarna".
OdpowiedzUsuńO losie! To mnie szczerze rozbawiło. Co za kontrast - promienny uśmiech z czterema zębami... :)))
"Liczą się zasady. Gdyby nie to, kim byśmy byli? Zwierzęta podążają za swymi instynktami. Jeżeli nimi nie jesteśmy, powinniśmy dawać z siebie więcej, prawda?"
Prawdziwy Stark. Obowiązek i honor ponad wszystko. Zawsze jednak przychodzi moment, że łamią honor, choć co prawda pozostają wciąż niesamowicie obowiązkowi.
A ta bękarcia dziewczynka to jak mniemam Mya Stone?
Bardzo dobrze oddajesz charakter Neda i Roberta. W duchu Martina, czyli tak, jak należy.
Wiesz na czym się przyłapuję? Że pomimo tego, iż opisujesz młodych chłopaków, to przed oczami wciąż mam Seana Beana i Marka Ady'ego.