piątek, 11 maja 2012

2 Szepty


K
rólewska Przystań była stolicą Siedmiu Królestw od podboju Aegona. Wzniesiona na trzech wzgórzach, okrążona murami do których przylegały liczne budynki na pewno nie była dobrym miejscem do obrony. Ale to był ostatni bastion.  Królewska Przystań nie miała być atakowana, miała być miejscem, z którego się włada. Inne twierdze służyły do prowadzenia wojen, a królestwo było ogromne. Miasto nie było przykładem czystości i świeżości. Jego odór czuć było z daleka, a wędrowcy wiedzieli kiedy zbliżają się do stolicy. Wspaniała twierdza Maegora pyszniła się jakby była niewielkim miastem w samym środku Królewskiej Przystani. Wysokie, czerwony mury, których pokonanie było niebywale trudne broniły króla i rodziny królewskiej.
   Sala tronowa była wysokim pomieszczeniem, przez którego środek biegł czerwony jak krew dywan, a na samym jego końcu, na niewielkim podwyższeniu, stał żelazny tron. Siedzisko królów stopione z tysiąca mieczy pokonanych wrogów. Nie był wygodny, krył w sobie mnóstwo ostrych krawędzi i niebezpiecznych zrębów. Żelazny tron idealnie obrazował to, co powinien wiedzieć każdy król – władza nie jest tak łatwa, jak by się chciało, by była. Utrzymanie jedności Siedmiu Królestw kosztowało wiele przelanej krwi, jawnie lub podstępem. Przy oknach wisiały ogromne, zwieszające się niemal do samej podłogi sztandary z trójgłowym, czerwonym smokiem na czarnym polu.  Po obu stronach tronu stały czarne czaszki smoków. Ogromne, niczym duchy przeszłości przypominały o dawnej chwale i potędze, a także wzbudzały respekt u każdego, kto stawił się na audiencję. Puste oczodoły zdawały się mimo to skrzyć się resztkami fioletowego ognia, a wciąż ostre zęby lśniły, gdy padały na nie promienie słońca z wielkich, strzelistych okien u szczytu komnaty, tworzących łuki i wypełnionych malowniczymi witrażami. Obok żelaznego tronu ustawiony był drugi, z drewna. Był znacznie mniejszy i raczej przypominał krzesło niż miejsce królowej, a jednak nim był. Teraz jednak siedzisko to było puste. Tak było przez większość czasu, bo królowa Rhaella wolała trzymać się z daleka. Większość czasu spędzała ze swym niepełnoletnim synem, zamykając się na wszystko, co działo się w sali tronowej.
   Na żelaznym tronie zasiadał chudy mężczyzna o srebrzystych, skołtunionych, niemal białych włosach i fioletowych oczach. Był już starszym człowiekiem, a jego ręce, które wystawały spod czarno-czerwonych rękawów szaty było rozorane przez liczne strupy i ranki, z których ciekła krew. Paznokcie króla były znacznie dłuższe niż być powinny, a twarz widocznie zapadała się w sobie. Przed tronem klęczał ciemnowłosy mężczyzna, który nie podnosił wzroku na Aerysa II.
 – Panie, maesterzy mówią, że zbliża się koniec zimy. Według tradycji powinno się zorganizować turniej. – Jego cichy głos niósł się echem wśród wysokich sklepień. Zdawało się, że mężczyzna był zdziwiony, że sam król pofatygował się by go wysłuchać. Sądził pewnie, że spotka się jedynie z namiestnikiem, bo przecież był tylko posłańcem, a w całym Westeros mówiono o tym, kto naprawdę włada Siedmioma Królestwami.
   Gdy zamilkł, zapadła ciężka cisza. Przez chwilę słychać było oddechy kilkorga ludzi, którzy przebywali w pomieszczeniu. Była to ledwie garstka, która odważyła się przyjść. Aerys wciąż jednak milczał, wreszcie potrząsnął głową i oparł się ręką o poręcz żelaznego tronu. Ciche prucie materiału zabrało głos zamiast króla, który jednak nie zwrócił na to uwagi. Krew z ranki na ręce monarchy wsiąknęła w szatę.
 – Turniej – powtórzył w zamyśleniu Aerys. – Tak, to dobry pomysł. Chętnie zobaczę jak mój syn wygrywa. Prawda, Rhaegarze? – Zwrócił się do kogoś, kto stał w cieniu, nieopodal wyjścia.
   Postać w cieniu poruszyła się niespokojnie. Przez chwilę można było zobaczyć jakiś błysk, lecz potem znów nastała ciemność. Z kąta dało się słyszeć dumny, sztywny, nieco wymuszony głos:
 – Tak, ojcze. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
   Aerys zaśmiał się cicho, a potem krzyknął, bo ponownie zranił się o jeden z zadziorów żelaznego tronu, tym razem rana był większa. Król strząsnął sączącą się krew i spróbował ukryć ranę w rękawie szaty, jednak ten był już rozdarty. Starzec, niezadowolony, mruknął coś pod nosem, a później znów spojrzał, w kąt pogrążony w cieniu, na syna. Jego fioletowe oczy zabłysły szaleńczym blaskiem.
 – Mówisz, że mogę na ciebie liczyć. Ile więc wygrałeś turniejów, mój drogi Rhaegarze? Przegrałeś u starego Steffona, przegrałeś u mojego namiestnika. Na Siedmiu! Jesteś moim synem! Krwią smoka! Powinieneś był wygrać. – Aerys zamilkł na chwilę i mocniej oparł plecy o tron. Przez chwilę zastanawiał się nad czymś intensywnie, by wreszcie znów przemówić. – Przepraszam. To nie twoja wina. To ich wina! Oni wszyscy oszukiwali! Głupcy! Natychmiast przynieście mi listę zwycięzców, zaraz zobaczą, co się dzieje, gdy zbudzi się smok! – Król uderzył wściekle o poręcz żelaznego tronu, a z jego dłoni znów zaczęła sączyć się  krew. 
   Nikt jednak nie wykonał żadnego ruchu. Aerys niecierpliwił się coraz bardziej. Wreszcie z cienia wyłoniła się postać mężczyzny. Srebrzysto włosy Rhaegar był wysoki jak każdy z rodu Targaryenów i miał ich charakterystyczne fioletowe oczy, które patrzyły teraz z wyraźnym niesmakiem i czymś jakby smutkiem. Miał na sobie czarny wams z wyszytym czerwonym smokiem o trzech głowach. Liczne rubiny skrzyły się, gdy padało na nie światło.
 – Ojcze. – Rhaegar zwrócił się do Aerysa. – Czy nie lepiej byłoby pokazać twym poddanym na turnieju jak wielki jest nasz gniew? Twoje miłosierdzie na pewno zostanie docenione, dodając więcej blasku twemu wspaniałemu panowaniu.
   Król podparł dłonią brodę, patrząc gdzieś w dal.  Po raz kolejny zapadła niezręczna cisza, a ci, którzy przebywali w sali milczeli jak zaklęci. Gdyby jednak łomotanie serca mogło być słyszalne z odległości metra, sala rozbrzmiewałaby tym hukiem.
 – Dobrze – powiedział wreszcie. – Idź więc się przygotować. Turniej odbędzie się w Harrenhal. 
   Nazwa okrytego złą sławą zamku zawisła przez chwilę w komnacie, sprowadzając grozę na obecnych. Nikt jednak nie śmiał przekonywać króla do niczego. Ledwie kilka tygodni temu Aerys usłyszał jak dowódca straży jego namiestnika, Ilyn Payne po pijaku mówił, że to lord Tywin rządzi Siedmioma Królestwami. Następnego dnia wezwał go z samego rana i kazał wyrwać mu język. Tywin Lannister, choć był namiestnikiem, prawą ręką króla, nie odważył się przeciwstawić decyzji Aerysa.
   Rhaegar wyszedł z komnaty, pozostawiając swego pana ojca samego ze swymi myślami. Już dawno przestał się zastanawiać czy Aerys wciąż zdaje sobie sprawę z tego, kto go otacza. Kiedyś był inny, lecz jego chorobę spotęgowało porwanie i groźba śmierci. Pamiętał jak matka opowiadała mu o tym, pamiętał łzy w jej oczach wtedy, gdy płakała za kimś, kto był już martwy. Wiedział, że to, co się działo, nie powinno mieć miejsca i jeżeli to wszystko zabrnie za daleko, nie będzie już powrotu. Nikt nie mógł wytrzymać szaleństw Aerysa. Jego fascynacja ogniem stawał się coraz większa i Rhaegar był szczerze zdziwiony, że jego pan ojciec zdecydował sie sam przyjąć posłańca od maesterów. Dziwny był sam fakt, że nie wysłali kruka, szczególnie teraz, gdy nie mogli mieć pewności, że goniec wróci. Może chcieli potwierdzić docierające do nich plotki o Królu Strupie, jak zwykli go przezywać za plecami? Rhaegar minął kilka zakrętów, korytarzy i zaułków, chcąc dotrzeć jak najszybciej na plac ćwiczebny. Gdy mijał jedno z przejść, usłyszał cichą rozmowę, dochodzącą jakby ze ściany. Przystawił ucho do czerwonych cegieł i usłyszał szepty dwóch osób.
 – Jeżeli nie uspokoisz smoka, trzeba będzie zrobić coś drastyczniejszego niż rozmowa – mówił jeden z głosów. Był dość niski i lekko świszczący jakby ten ktoś był chory.
 – Co sugerujesz? – zapytał drugi.
 – Wilk jest na północy, ale w razie potrzeby przybędzie na pomoc swym szczeniakom.  Wystarczy by smok nieco wymknął się na pewien czas spod kontroli. Podobno pod skrzydłami orła, jest jeleń i jeden ze szczeniaków. Mówią, że młody Baratheon to urodzony zdobywca. Jeżeli odsuniemy lwa, wszystko samo się ułoży. Nikt nic nie zauważy. Pomyśl, wystarczy iskra, a płomień ogarnie wszystko.
 – Nie igraj z ogniem. Może się okazać, że sam też się poparzysz – pouczył pierwszego z mężczyzn drugi. – Lwa mamy z głowy. Tywina nie ma juz pewnie w mieście. Lwiątko postanowiło zostać  Białym Rycerzem, lecz stary lew nie jest z tego tak dumny, jak mogłoby się wydawać.
 – Nie jest dumny? Traci dziedzica dla ochrony króla, którego trzyma w szachu. Mówią, że jego młodszy syn to potwór. Córka nie poślubi księcia. Żadnego. Na turnieju w Lannisporcie Aerys dał to jasno do zrozumienia. Nawet jeżeli Elia umrze.
 – A co jeżeli córka Dorne skona, a jej teścia także spotka ten los?
 – Byłoby to bardzo niefortunne.
 – Zaiste.
   Głosy przemieściły się wzdłuż korytarza, Rhaegar nie mógł ich dłużej śledzić, bo zniknęły gdzieś w głębi. Sekretne przejście zakręciło, a książę nie wiedział , w którym kierunku.
   Rhaegar wyprostował się, rozglądając dookoła. Nikt jednak nie nadchodził, ani nie oddalał się. W Czerwonej Twierdzy kroki niosły się szerokim echem w ciszy, w jakiej pogrążył się zamek. Rhaegar zszedł po serpentynowych schodach, aż wreszcie dostał się na dziedziniec i poczuł świeże powietrze. Zobaczył ćwiczących nieopodal giermków i kilku rycerzy. Może ojciec ma rację? Może nie jestem typem wojownika? Sam siebie oszukuję. Wśród ćwiczących dostrzegł życzliwą twarz swego przyjaciela. Jon Connington kroczył ku niemu, a gryfy na jego piersi falowały, gdy oddychał. Rhaegar uśmiechnął się, spoglądając na rumianą twarz Jona. Wielu szukało kontaktu z następcą tronu. Chcieli wstawiennictwa teraz lub wsparcia w przyszłości. Rhaegar słyszał szepty o Aerysie. Wiedział jak postrzegają go inni, lecz wcale się temu nie dziwił. Król popadał w coraz to większe szaleństwo, a jednak, na jakiś chory sposób wciąż pamiętał, kto ma zająć jego miejsce. Może zależało mu na najstarszym synu? Może w ten sposób próbował mu okazać swoje przywiązanie do niego? Nikt nie wiedział, co kryje się w głowie Króla Strupa.
 – Nareszcie przyszedłeś. Już myślałem, że opuścisz kolejny trening. Stanowczo spędzasz za wiele czasu w Summerhall.  To tylko ruiny, nie znajdziesz tam odpowiedzi na swoje pytania. – Jon zawsze był dobrym przyjacielem i starał się służyć radą i pomocą. Był także jednym z lepszych wojowników, co lubił czasami podkreślać. – Twój ojciec się niepokoił. Tak jak my wszyscy. – W jego głosie przez chwilę pobrzmiewała obawa. Nawet on, syn jednego z najbardziej szanowanych lordów, obawiał się króla.
 – Zawsze wracam. Czasem potrzebuję więcej czasu, ale jestem z powrotem – powiedział Rhaegar, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. – Chciałbym z tobą porozmawiać. Chodźmy do gaju.
   Jon przez chwilę uważnie przyglądał się twarzy Rhaegara, jakby sadził, że stało się coś złego. Nie dostrzegł jednak niczego podejrzanego, prócz zwykłego smutku, który nie opuszczał jego osoby. Mówiono, że narodziny księcia nie były szczęśliwe. Było to w tym samym czasie, gdy zniszczono Summerhall. Wspaniałe miasto teraz straszyło jedynie pustymi murami, a raczej ich resztkami. Nawet jeśli Aerion Jasny Płomień liczył na powodzenie swego planu, gdy wszystko przybrało zły obrót, musiał być świadomy tego, co się stanie. Potem zapadła długa żałoba, a  radość z przyjścia na świat kolejnego smoczego dziedzica zdawała się być snem w obliczu tragedii. Nikt nie był w stanie zapanować nad dzikim ogniem, niosącym gorącą, zieloną śmierć.
   Obaj mężczyźni ruszyli przez dziedziniec, mijając ćwiczących. Niektórzy spoglądali na nich z trwogę, inni ukrywali uśmieszki, ale większość z nich była zaniepokojona. Gdy znaleźli się pod ogromnym, białym drzewem sercem, Rhaegar zatrzymał się. Czardrzewa były pozostałościami po dawnych czasach, gdy żyły jeszcze dzieci lasu, były wspaniałym cudem natury. Rosły latami, nie zwykły usychać, a ich niepowtarzalne, czerwone niczym krew, liście szumiały jak szept pokoleń, które modliły się do Starych Bogów u potężnych korzeni tych niezwykłych drzew. Obecnie jedynie na dalekiej, zimnej północy wciąż wierzono w Starych Bogów. Jednak tam wszystko było inne, to nie zabawa, gdy mur kładzie się cieniem na każdej twej myśli – myślał często Jon, spoglądając na dumne czardrzewa. Dumni ludzie z północy byli wykonani z twardszej stali niż ci, którzy mieszkali na południu. Wiedział to, choć trudno było mu się do tego przyznać przed samym sobą.
 – Więc? – zapytał Jon. – Co tym razem wymyślił twój pan ojciec?
   Rhaegar spojrzał na niego ze zdziwieniem. Był zamyślony. Wpatrywał się w białą twarz wyrzeźbioną w pniu i kilka kropel krwawej żywicy, które spływały akurat z oczu martwej twarzy. Wykrzywiona w grymasie, zdawała się jednak bacznie wszystko obserwować.
 – Nic takiego – odpowiedział. – To tylko turniej. Nie o to mi zresztą chodzi. Wydaje mi się, że cierpliwość lordów powoli się kończy. Ojciec pozwala sobie na coraz więcej i nikt nie chce mu się przeciwstawić.
 – Dziwisz się? Aerys jest obłąkany.
 – Wiem. Sadziłem… sam nie wiem. Może wydawało mi się, że to wszystko minie, że uda się jakoś to załagodzić? Chyba liczyłem, że zanim zacznie się polowanie, ojciec umrze.
   Rhaegar zamilkł. Gdzieś w gaju zaśpiewał cicho ptak, lecz żaden z mężczyzn nie zwrócił na to uwagi. Każdy z nich wiedział, że cokolwiek ma się wydarzyć w przyszłości, nie będzie łatwe. Jon spuścił głowę, nie chciał spojrzeć przyjacielowi w oczy.
 – Powinniśmy dowiedzieć się kto to – powiedział.
 – Tak… – odparł przeciągle Rhaegar. Słońce przeniknęło przez korony drzew i przez chwilę padły na księcia. Jego włosy rozbłysły, a Jonowi zdawał się wtedy wspaniały. Przyszłość przez chwilę była mniej mroczna, a śmierć zabrała swe długie ręce.  – Pytanie tylko co zrobimy dalej?
 – To chyba oczywiste. Obaj wiemy, że to konieczne.
   Rhaegar nie odpowiedział. Wolał zatrzymać to dla siebie, tak jak wiele spraw wcześniej i zapewne później. Nie mówili sobie wszystkiego, czasami tkwiły miedzy nimi sprawy, które miały pozostać sekretami na wieczność.
   Jon odwrócił się, odchodząc. Wiedział, że to koniec ich rozmowy. Dalej Rhaegar musiał radzić sobie sam ze swymi demonami. Może tu tkwił problem?  Wiedział, że wraz z Elią nie tworzyli szczęśliwej pary. Nikt też tego po nich nie oczekiwał. Celem małżeństw aranżowanych było jedynie zapewnienie dziedzica, który przedłuży linię. Oboje byli tego świadomi, a przecież ich córeczka miał już sześć lat, podczas gdy jej rodzice odsuwali się od siebie coraz bardziej. 
   Rhaegar zwlekał chwilę, spoglądając na bladą twarz drzewaserca. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś go obserwuje, a przecież wiedział, że tu nie zaglądają pająki. W tym miejscu nie zapuszczały swych sieci. Wreszcie odszedł. Poszedł do komnat królowej, będąc pewnym, że nie spotka tam swego pana ojca. Potrzebował rozmowy z matką, a właściwe po prostu jej obecności. Ona wiedziała najlepiej kim jest Aerys, znała go od dzieciństwa, gdy jeszcze bawili się w pokojach swych rodziców. Gdy stanął naprzeciwko komnat Rhaelli, zapukał i odpowiedziało mu ciche proszę.
   Rhaella była smukłą kobietą o liliowych oczach i biało złotych włosach. Siedziała na łóżku, a u jej stup bawił się mały chłopczyk o takich samych oczach i srebrzystych włosach. Patrzyła na dziecko z radością i obawą. Rhaegar wiedział, czego bała się matka. Szaleństwo. Związki między bliskimi krewnymi były ich tradycją i zarazem przekleństwem. Na jej ramieniu dostrzegł kilka długich zadrapań. Aerys – pomyślał. Tylko król mógł skrzywdzić królową.
 – Wróciłeś – powiedziała, podnosząc na niego wzrok i uśmiechając się delikatnie. – Może twój ojciec się uspokoi.
 – Przepraszam – szepnął.
   Rhaella przypatrzyła się uważniej swemu pierworodnemu. Potem znów spojrzała na siedzącego na podłodze Viserysa i pogłaskała głowę chłopczyka.
 – To nie twoja wina – zwróciła się do Rhaegara. – To niczyja wina. Nawet gdyby nie był tym kim jest, to wciąż mogłoby się zdarzyć. Kobiety w Westeros nigdy nie miały łatwego życia.
   Nie odpowiedział. To nie było konieczne. Czasami wystarczyła cisza, tak jak teraz. Przysiadł przy niej, a matka dotknęła jego policzka i obdarzyła go uśmiechem. Nawet jeżeli żałowała małżeństwa z Aerysem, to na pewno nie dała tego odczuć swym dzieciom. Viserys spojrzał na brata, podniósł się, wdrapał na kolana matki i zapytał:
 – Gdzie byłeś, Rhaegarze? – Z jakiegoś powodu bardzo lubił używać tego imienia, bo rzadko mówił do niego po prostu, bracie.
   Rhaegar uśmiechnął się, czochrając czuprynę braciszka. W tych komnatach czuł się dobrze. Tu odzyskiwał wiarę we własną rodzinę.

1 komentarz:

  1. Ten fragment mi się bardzo podobał. Smutny, pełen sekretów i zgryzot, ale końcówka w komnacie matki ujmująca. Uśmiechnęłam się czytając zdanie "Potem znów spojrzała na siedzącego na podłodze Viserysa i pogłaskała głowę chłopczyka". Viserys... mały potworek. Ale lubiłam go na swój sposób, a Harry Lloyd zagrał go w serialu perfekcyjnie.
    Fajnie przedstawiasz Rhaegara. Zastanawiam się tylko, czy on rzeczywiście był takim kiepskim wojownikiem, że przegrywał turnieje? Wiele opisów na jego temat u Martina było niezwykle pochlebnych, choć oczywiście jak to bywa w takich przypadkach połowa sławy wojowników to wymysły bardów, którzy ubarwiają każde zdarzenie. Nie wnikałam w historię Targaryenów więc w sumie niewiele już pamiętam na ich temat.

    OdpowiedzUsuń