C
|
hłodny, zimowy wiatr hulał po ogromnych połaciach śniegu,
unosząc go i podrygując w majestatycznym tańcu. Lyanna Stark przyglądała się
zabawie dwóch żywiołów z błyszczącymi oczyma. Jej policzki były czerwone od
zimna, które ją delikatnie szczypało mimo długiej, szarej sukni o potężnych,
sięgających niemal stóp rękawach. Nie przepadała za strojnymi ubraniami i
wyszukaną biżuterią. Uwielbiała szybkość i tajemnice. Nie sposób było przejść
obok niej obojętnie, bo dziewczyna roztaczała wokół siebie niezwykłą aurę. Stojąc na wysokich, masywnych murach
Winterfell, miała wspaniały widok na otaczający miasto Wilczy Las i odleglejsze
tereny. Słyszała jak pan ojciec opowiadał jej młodszemu bratu, że z najwyższej
wieży zamku można ujrzeć odległy mur, jednak ona go nie dostrzegała.
Nagle Lyanna
poczuła jak coś mokrego uderza w jej głowę i wsiąka we włosy. Zauważyła
cień umykającego szkodnika i usłyszała
jego śmiech, gdy pojął, że go goni.
Chwyciła rąbek sukni i pobiegła za napastnikiem. W pośpiechu pokonała
schody, potrącając kogoś po drodze. Słyszała przekleństwa za sobą, lecz
krzyknęła tylko przez ramię przepraszam i pośpieszyła dalej. Mijała liczne
zaułki wewnętrznego zamku, przemykając między jeszcze opustoszałymi
korytarzami, aż wreszcie zbieg znalazł się w zasięgu jej wzroku. Benjen, jej
młodszy braciszek, stał tuż pod otwartą bramą wewnętrzną i szczerzył się do niej bezczelnie. Brązowe
oczy opadały na jego trzynastoletnie czoło, które promieniowało dumą. Lyanna
natychmiast podbiegła do brata, lecz gdy tylko znalazła się pod bramą, spadła
na nią ogromna paczka śniegu. Lya opadła pod zwałami białego puchu, a Benjen
wybuchnął śmiechem, słyszała jak jej straszy brat, Brandon, chichocze nad jej
głową. Zamiast wstać, dziewczyna nie podniosła się ze swego mroźnego więzienia.
Była niezwykle uparta, co często jej zresztą powtarzano.
- Lya, wstawaj! Nie
wygłupiaj się, będziesz chora.
Brandon zszedł z
muru nad bramą, ostrożnie zbliżając się do stosu śniegu, pod który kryła się
jego siostra. Znał ją już zbyt długo, by wiedzieć, że nigdy nie należy jej
lekceważyć. Mimo to nachylił się nad nią, próbując odgrzebać chłodny materiał.
Jego przegub został schwytany przez wyłaniającą się ze śniegu dłoń, a potem
chłopak stracił równowagę i przewrócił się, lądując w zaspie. Brandon wybuchnął
szczerym śmiechem, nie zwykł się boczyć. Lyanna wynurzyła się z pod białej
warstwy i z rozbawieniem pomieszanym z dumą spojrzała na starszego brata.
Brandon był wysoki,
krępy i przystojny. Był Starkiem, co można było bez trudu ujrzeć w całej jego
postawie. Duma dawnych królów północy zakorzeniła się w tym rodzie, a jego
dziedziców uczyniła prawdziwymi ludźmi honoru, czego nie można było powiedzieć
o mieszkańcach ciepłego południa.
Cała trójka
usłyszała zew rogu, który rozniósł się szerokim echem. Głos dochodzi z Wilczego
Lasu. Lyanna spojrzała na braci z niedowierzaniem. Uwielbiała polowania, choć
ojciec nie pozwalał jej w większości uczestniczyć, a tylko sporadycznie wyrażał
swoją zgodę. Gdy galopowała na koniu przez głuszę, poszukując zwierzyny, czuła
się jak drapieżnik – prawdziwie wolna, niezależna. W świecie w jakim żyła nigdy
nie mogła otrzymać ani jednego z tych wspaniałych uczuć, bo była kobietą, a te,
zgodnie z przyjętymi zasadami, nie mogły decydować o sobie, a przynajmniej nie
w takim stopniu jak mężczyźni. Zrozumiała, że ojciec musiał poprosić swych
synów, by zajęli czymś niepokorną córkę. Lord Rickard często mówił, że powinna
uciszyć w sobie wilczą krew, jaka w niej płynęła, bo przydarzy jej się coś
złego. Lyanna nie przywiązywała do tego zbyt wielkiej wagi – uważała, że inni
powinni szanować to, kim była.
Spojrzała na braci
z niezadowoleniem. Nienawidziła, gdy zabierano jej przyjemności.
– Jesteście winni mi
przysługę – powiedziała pewnie, wpatrując się w zarumienione twarze obu braci,
którzy teraz stanęli obok siebie w geście męskiej solidarności. Obaj obrzucili
się niepewnym wzrokiem, a potem Benjen zapytał:
– A co za to
dostaniemy?
– Czy nie chciałbyś
zobaczyć lasu z bliska, zamiast tylko chodzić tam z panem ojcem? Pomyśl,
braciszku.
– Lya, przestań. Nie
kuś go, dobrze wiesz, że nie wolno nam tego zrobić. Szczególnie teraz, gdy trwa
polowanie. – Brandon chwycił brata za ramię, uniemożliwiając mu podejście do
siostry.
– Jesteś przyszłym
lordem Winterfell. Masz zamiar wiecznie pozostawać w mieście? Nie chcesz poznać
własnego kraju?
Brandon rzucił
niepewne spojrzenie w stronę stajni. Owszem, miał wielką ochotę wyruszyć wraz z
siostrą i zniknąć na jakiś czas. W Winterfell czuł się bardzo dobrze, lecz
potrzebował tej nutki niebezpieczeństwa, którą oferowała mu Lyanna. Znów
spojrzał na siostrę, a widząc jej zacięty wyraz twarzy, zapytał, choć nie miał
złudzeń, co do odpowiedzi:
– I tak pojedziesz,
prawda?
Lyanna uśmiechnęła
się najpiękniej jak potrafiła, kiwając głową.
– Skoro i tak
wyruszysz, powinienem chyba być dobrym bratem i wyruszyć wraz z siostrą…
Lyanna uśmiechnęła
się i skierowała w kierunku stajni. Nie chciała tracić czasu i czekać zanim
Brandon zmieni zdanie. Wiedziała, że liczy się każda minuta, bo jej pan ojciec
mógł już teraz powracać, a wtedy, gdy tylko by się dowiedział o jej eskapadzie,
natychmiast kazałby wracać. Ricard Stark był dobrym człowiekiem, lecz czasami
zbyt blisko trzymał swoje dzieci. Wszystko to jednak wynikało z sytuacji jaka
miała miejsce w Królewskiej Przystani i tego jak daleko posuwał się król.
Lyanna osiodłała
siwą klacz, wskoczyła na nią szybko i, nie czekając na braci, wyjechała poza
teren zamku. Siedząc w siodle czuła się w swoim żywiole. Niewielu mężczyzn
mogło jej dorównać w jeździe konnej, a tylko nieliczni mogli ją prześcignąć.
Zwierzęta lubiły jej dotyk, a ona kochała ich dzikość. Pędziła teraz ścieżką,
która prowadziła w las, uwielbiała pęd, śnieg i migające wokół niej krajobrazy.
Ścieżka, którą jechała była błotnista i częściowo wciąż przykrywał ją śnieg.
Drzewa straszyły swymi nagimi gałęziami, a z dala Lyanna spostrzegła kilka
sosen i świerków z nielicznymi czapami śniegu na gałęziach. Spięła klacz, a ta
posłusznie przyspieszyła. Po swojej lewej stronie dostrzegła jak coś mignęło,
lecz stwierdziła, że to tylko przywidzenia i pogalopowała dalej. Nie ujechała
nawet stu metrów, gdy tuż przed nią wypadł kary koń, który zatrzymał się na
środku drogi wraz ze swym jeźdźcem. Lyanna chwyciła wodze tuż przy uszach konia
i ściągnęła je. Klacz stanęła dęba, parskając i młócąc kopytami powietrze tuż
przed twarzą nieznajomego mężczyzny na koniu, który teraz starał się odsunąć
jak najdalej. Lyanna ujęła klacz za szyję, bo poczuła jak zsuwa się z grzbietu
zwierzęcia. Jej palce zacisnęły się
wokół potężnego karku, a paznokcie wbiły w skórę. Lyanna przylgnęła do klaczy
jak najmocniej mogła, próbując uspokoić zwierzę i szeptała uspokajające słowa.
Wreszcie zwierzę opadło z pluskiem na miękką ziemię, a Lyanna mogła wyprostować
się w siodle. Podjechała do nieznajomego, przypatrując się jego wamsowi, który
było widać spod kurtki do polowań. Na ubraniu dostrzegła wyszytego człowieka w
obdartej skórze. Bolton. Popatrzyła na niego wściekle, uniosła głowę wysoko i
naskoczyła na niego:
– Oszalałeś? – Nie
krzyknęła. Nie chciała by polujący ją usłyszeli. - Nie wiesz, że nie wjeżdża się na drogę w
pełnym galopie, że trzeba uważać?
– Las miał być pusty.
Tak mówił lord Stark – stwierdził. – A ciebie nie powinno tu być … lady Lyanno.
Lyanna odwróciła od
niego wzrok, lustrując szybko okolicę. Wie kim jestem. Szara suknia, którą
miała na sobie, nie miała co prawda żadnych zdobień, które świadczyłyby o
pochodzeniu, lecz jej płaszcz spięty był broszą w kształcie wilkora, co chłopak
musiał zauważyć.
– Powinieneś wracać
na polowanie. Zauważą twoją nieobecność. Lord Bolton będzie niezadowolony, że
jego syn traci czas na rozmowy, gdy w lesie czeka na niego zwierzyna.
Domeric Bolton
obrzucił ją taksującym wzrokiem. W jego spojrzeniu było coś, co kazało
przypuszczać, że dziewczyna mu imponuje. Nie zwlekał długo i oddalił się drogą
w kierunku, z którego przybył. O nic nie zapytał, ani niczego nie obiecał.
Lyanna patrzyła chwilę jak chłopak znika za drzewami, a potem zawróciła konia w
kierunku, z którego przybyła, spięła ponownie klacz i popędziła w stronę
Winterfell.
W połowie drogi
napotkała braci, którzy pojechali za nią. Benjen uparcie chciał jechać dalej i
nawet Brandon miał minę, która kazała przypuszczać, że chce dołączyć do ojca,
jednak Lyanna jasno stwierdziła, że wróci do domu z nimi lub bez nich, a lepiej
by było gdyby Benjen wrócił razem z nią.
– Jeżeli chcesz
Brandonie, jedź do ojca. Może dziś będę potrzebowała twojej pomocy.
Brandon zmarszczył brwi, patrząc na siostrę,
ale nic nie powiedział. Ruszył drogą w las, nie oglądając się za siebie. Lyanna
zabrała Benjena i odjechała do Winterfell. Wiedziała, że nikt nie powinien był
jej zauważyć i że tak eskapada mogła się źle skończyć. Upadki z konia często
bywały śmiertelne, jeżeli lądowało się na niepewnym gruncie, a las na pewno nie
zaliczał się do miejsc, gdzie można było
bezpiecznie jeździć konno. Pokonali obie wysokie bramy i potężne mury zamczyska, zsiedli z koni i
oddali je chłopcu stajennemu, Mickowi. Benjen marudził po drodze i próbował
podpuścić siostrę by zmieniła zdanie, lecz nic nie wskórał. Lyanna zniknęła w
swoich komnatach.
Gdyby tylko tamtędy
nie przejeżdżał – jęknęła w myślach. Pan ojciec będzie miał teraz pełne prawo,
by zabronić jej długotrwałych przejażdżek, walk na dziedzińcu i tego
wszystkiego, co robiła, a czego nie powinna, bo była kobietą. Postanowiła
jednak nic nie mówić tak długo jak lord Rickard nie da jej jasno do
zrozumienia, że czas ponieść karę. Przy obcych, na ucztach i w gościnie u
wasalów ojca musiała udawać dobrze ułożoną pannę, która umie haftować, wyszywać
wzorki, zabawiać mężczyzn babskimi rozmówkami i zachwycać się ich wdziękami,
nawet jeżeli wcale ich nie mieli. Nie była dobra w żadnej z tych rzeczy,
dlatego pan ojciec zwykł żartować, że nigdy nie znajdzie jej męża. Jakbym
chciała, byś go szukał…
Polowanie
zakończyło się późnym popołudniem, gdy myśliwi powrócili z truchłem ogromnego
brunatnego niedźwiedzia, który przedwcześnie zbudził się ze snu. Na drugim z wozów leżało kilka saren, które
nie zdążyły umknąć przed swymi oprawcami i jeden dość chudy jeleń. Zaróżowione
i zadowolone twarze mężczyzn jasno dawały do zrozumienia, że polowanie się udało.
Ludzie, którzy otaczali wozy przyoblekli na twarze uśmiechy, widząc jak dużo
jedzenia przywieźli. Zapasy na zimę były duże, bo i zbiory latem się udały, ale
trzeci rok z rzędu zimna mocno naciągnęła ich spiżarnie. Lord Rickard wolał
wyruszyć na polowanie, niż zdać się na łaskawość pogody. Zima co prawda
zaczynała odpuszczać, lody topniały, poziomy
rzek znacząco się podniosły, ale wciąż utrzymywał się północy, chłodny
wiatr, który co jakiś czas przynosił opady śniegu.
Lyanna wyszła by
powitać ojca i brata, który odnalazł myśliwych. Lord Rickard Stark był
stosunkowo wysokim siwiejącym mężczyzną o podłużnej twarzy i półdługich
włosach. Jego twarz, naznaczona licznymi zmarszczkami, przecięła długa, cienka
ranka. Pod ciepłym szarym strojem kryły się mięśnie, kształtowane przez długie
lata życia w ciężkich warunkach. Lord Rickard nigdy nie uchylał się od pracy
ani od obowiązków i tego starał się nauczyć wszystkie swoje dzieci.
– Zajmij się moim
koniem – zwracał się właśnie do jednego ze stajennych. – Tylko nie zapomnij
przykryć go derką, bo złapie kolkę i zdechnie, a wtedy ty poniesiesz
konsekwencje.
Odwrócił się w jej
stronę, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Córka zawsze budziła w nim
radość, bo miał tylko ją jedną na trzech zdrowych synów, których dała mu żona,
zanim bogowie zabrali ją do siebie.
– Zostałaś, Lyanno –
stwierdził ze zdziwieniem. – Nie sądziłem, że oprzesz się pokusie…
– Skąd wiesz, że
byłam w zamku? – zapytała.
– Gdybyś wyjechała,
ktoś by cię zauważył, a nie dotarły do mnie takie wieści.
Lyanna spojrzała na
Domerica, który zsiadał właśnie z konia. Była pewna, że zdradzi ją przed ojcem,
w końcu nie poprosiła go nawet by trzymał to w tajemnicy. Chłopak uśmiechnął
się do niej i kiwnął głową porozumiewawczo. Skinęła mu, dziękując za przysługę.
Ojciec podał jej
ramię i poprowadził do zamku na ucztę, która tradycyjnie miała się odbyć po
polowaniu. Wielka sala Winterfell została przyozdobiona na tę okazję. Na samym
środku stał długi stół, przy którym przygotowano miejsca dla gości. Na niewielkim
podwyższeniu mieli zasiąść honorowi zaproszeni, czyli najważniejsi spośród
wasali jej pana ojca. Do kolumn przypięto zieloną jemiołę, która zwieszała się
także spod sufitów, ozdabiając pomieszczenie. Podłogi wymyto i wyczyszczono,
tak by goście mogli zachwycać się czystością jaka panuje w zamku. Delikatny
obrus, spoczywał na stole jaśniejąc śnieżną bielą. Lord Rickard zajął miejsca u
szczytu stołu na wysokim, lordowskim siedzeniu. Za nimi wchodzili inni
zaproszeniu goście, zajmując przyporządkowane miejsca. Powoli cała komnata
wypełniła się ludźmi, którzy po polowaniu byli głodni i spragnieni. Służba
zaczęła wnosić kolejne potrawy od gołębi, krabów, małży i królików przez
sałatki, surówki i kandyzowane owoce do wielkich palet z oblanymi sosami i doprawionymi
przyprawami dzików, saren, jeleni i kóz. Część ze służby przybywała z garncami
piwa, wina i likierów. Rozochoceni goście uśmiechali się na widok przysmaków, a
ich brzuchy wypełniały się jedzeniem, a coraz większa ilość gości, w miarę jak
upływał czas, stawała się pijanymi bydlętami. Wspaniali lordowie sypali
sprośnymi żartami, muzycy śpiewali pikantne pieśni, a któryś z gości raczej
darł się niż śpiewał „Niedźwiedź i dziewica cud”.
Lyanna poszukała
wzrokiem Domerica. Chciała mu podziękować, bo nie uśmiechała jej się kara za
nieprzestrzeganie rozkazu pana ojca. Znalazła chłopaka całkiem niedaleko
siebie, siedział tuż koło swojego ojca Rosse’a Boltona, którego oczy wprawiały
w zakłopotanie wielu spośród znanych jej ludzi. Lord Bolton był dość szczupłym
mężczyzną, który był raczej wodzem niż wojownikiem. Nie był pijany. Spoglądał
tylko po całym pomieszczeniu, zamieniając od czasu do czasu kilka słów ze
swoimi sąsiadami. Jego jasne, niemal bezbarwne oczy, śledziły ucztujących z
jakąś ukrytą groźbą. Jego syn z wyglądu nie przypominał pana ojca. Był wyższy,
choć chudszy. Lyanna słyszała, że chłopak w dzieciństwie często chorował. Miał
ciemne włosy, ale nie był to ten sam
odcień, co u lorda Boltona. Tylko oczy, które co chwila rozbłyskiwały
upodabniały go do rodziciela. Domeric śmiał się i żartował, tak jak wielu
innych w komnacie, był pijany. Lyanna nie chciała pozostawać na zabawie dłużej,
toteż przeprosiła i odeszła od stołu. Gdy przechodziła, ktoś próbował ją
złapać, lecz wymknęła mu się i wyszła na
zewnątrz.
W holu powietrze
było znacznie czystsze. Nie było tam tego zaduchu, którym wypełniona była
wielka sala. Śpiewy, krzyki i pijackie wrzaski zostawiła za sobą. Nie chciała
napotkać nikogo z ucztujących, więc ruszyła prosto do swego pokoju.
Służki pomogły
Lyannie przyszykować się do snu. Zasłoniły okna, napaliły nieco w kominku i
wyszły, zamykając za sobą drzwi. Lyanna zasnęła w ciepłym, puchowym łóżku,
słysząc szum w murach spowodowany przepływem wbudowanych weń rur z ciepłą wodą
termalną, która ogrzewała zamek i echo głosów z wielkiej komnaty.
Rano zbudziły ją
służki, które poinformowały, że wzywa ją pan ojciec. Lyanna wstała
najśpieszniej jak mogła. Wiedziała, co się wydarzyło. Że też mu zaufałam.
Powinnam wiedzieć, że przy uczcie, po pijaku, mężczyźni wygadają wszystko. Nie
zamierzała jednak się kajać. Lord Rickard wiedział, czego chce, wiedział, że
jest zdolna dopełnienia swoich postanowień. Znał swoją córkę i nie powinien to
być dla niego szok. A jednak, Lyanna w głębi czuła, że oszukała swego pana
ojca. Nie przyznała się gdy wrócił z polowania, zataiła prawdę.
Weszła do pokoju
pana ojca. Była to obszerna komnata z ogromnych łóżkiem i wysokimi oknami
wychodzącymi na Wilczy Las. Lyanna stanęła przed panem ojcem, przyglądając się
jak bardzo gniewa się na nią. Ze zdziwieniem dostrzegła, że lord Rickard wcale
nie marszczy czoła w złości. Był spokojny i czekał tylko na przybycie córki.
Siedział na krześle koło kominka i dokładał właśnie drew do ognia, który
buzował na palenisku.
– Wiesz dlaczego cię
wezwałem, prawda Lyanno? - zapytał.
– Domyślam się. –
Stanęła na wyciągnięcie ręki od ojca i wraz z nim przypatrzyła się płomieniom.
– Czemu pozwoliłaś mi
wierzyć, że pozostałaś tutaj? Czemu nie zaprzeczyłaś mi, gdy wróciłem?
– Sądziłam, że
zakażesz mi wyjazdów i wszystkiego, co mogę robić, gdy nikt u nas nie gości, że
zabierzesz mi swobodę.
Lyanna zamilkła,
patrząc na stroskane czoło ojca. Wiedziała, co teraz będzie musiał zrobić.
Słuchała ze spokojem jak zabraniał jej wychodzić ze swojego pokoju aż do końca
pobytu gości w Winterfell. Nie zaprotestowała, gdy zabronił jej wyjazdów i walk
na dziedzińcu. Znała stawkę i wiedziała, że w razie porażki, która nastąpiła,
będzie musiała ponieść konsekwencje. Nie zdradziła braci oraz ich
udziału w eskapadzie, a lord Rickard nie wspomniał o nich ani słowem.
Miło się czyta coś czego nie było u Martina. Zawsze cieszyło mnie, jak umieszczał w fabule jakieś retrospekcje z życia młodych Starków, zarówno dzieci Neda jak i Rickarda Starka. W "Grze o Tron" jednym zmoich ulubionych fragmentów jest opis jak Jon nastraszył Brana i Rickona w krypcie udając ducha.
OdpowiedzUsuńLyanna i jej wilcza krew... Dobrze, że o tym wspomniałaś i że opisujesz jak ciągnie ją do lasu i jest żądna przygody. Podobał mi się ten fragment:
"(...) musiała udawać dobrze ułożoną pannę, która umie haftować, wyszywać wzorki, zabawiać mężczyzn babskimi rozmówkami i zachwycać się ich wdziękami, nawet jeżeli wcale ich nie mieli. Nie była dobra w żadnej z tych rzeczy, dlatego pan ojciec zwykł żartować, że nigdy nie znajdzie jej męża. Jakbym chciała, byś go szukał... ".
Brzmi jakby znajomo ;) Dogadałaby się z moją pannicą, gdyby żyły w tym samym czasie.
Domeric Bolton... nie spodziewałam się, że go wyciągniesz. Nawet zapomniałam, że stary Bolton miał dwóch synów. No ciekawe, ciekawe.
Wiesz, zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście wyjazd Lyanny z zamku nie zostałby zauważony. Wprawdzie mężczyźni wyruszyli na polowanie, ale Winterfell to potężna twierdza i przy bramie na pewno staliby jacyś wartownicy, którzy zatrzymaliby młodych Starków.
W ostatnim zdaniu tej części musisz nanieść drobne poprawki.
Póki co jest bardzo fajnie.
Jon jako duch to jeden z najlepszych fragmętów w książce.
Usuń