M
|
ężczyzna o pociągłej twarzy i ciemnych, szarych oczach zamykał w uścisku ciepłe dłonie ciemnowłosej kobiety, która leżała w przestronnym, puchowym łożu. Na jej twarzy gościł spokój, choć na czole perliły się kropelki potu. Wyglądała na wymęczoną przebytą chorobą, a w dodatku łoże, na którym spoczywała, zaplamione było krwią. Kobieta była młoda, a rysy jej twarzy przypominały mężczyznę, który klęczał przy niej. Po jego policzkach spływały słone, gorące łzy żalu.
Znajdowali się w okrągłej komnacie. Okno było na wprost łoża i rzucało światło na blade oblicze kobiety. W pomieszczeniu unosił się zapach zimowych róż. Potłuczony wazon leżał na podłodze, a kałuża wody lśniła w słonecznych promieniach. Kwiaty pogubiły płatki, lecz ich aromat wciąż docierał do jego nozdrzy, pojąc swym pięknem.
Dłoń mężczyzny zacisnęła się mocniej wokół bladej dłoni kobiety. Jej pierś unosiła się powoli. Dźwignęła powieki, spoglądając na niego zamglonymi, szarobłękitnymi oczyma. Ciemny kosmyk opadł na jej uroczą twarz.
Przez chwilę zdawał sie go nie dostrzegać, lecz w końcu w jej wzroku pojawiło się zrozumienie. Omiotła spojrzeniem komnatę, a na jej twarzy zagościł niepokój. Potem znów jednak popatrzyła na mężczyznę z wyrazem bólu i trwogi. Jej słaby oddech przyspieszył. Rozchyliła usta i szepnęła ledwie słyszalnie:
– Obiecaj mi…
Urwała. Zabrakło jej sił.
Mężczyzna wyglądał na zaniepokojonego, walczył z samym sobą. Przyrzecznie, którego od niego żądała, kłóciło się z wszystkim w co wierzył i oznaczało kłamstwa niemal do końca jego dni. W dodatku wszyscy, którzy będą pytać… Nie potrafił kłamać. Widział ból w jej oczach i chciał go ukoić. Wszystko to wydawało się niczym w porównaniu do jej cierpienia. Zapach krwi mieszał się z wonią zimowych róż, jej kwiatów.
– Obiecaj mi, Ned.
Jej cichy, słabnący szept wbijał się niczym nóż w jego serce. Wspomniał Królewską Przystań i ociekające krwią Lannisterskie płaszcze. Może to był jedyny sposób? Może rzeczywiście miała rację? Nagle poczuł się samotny. Wszyscy silni opuszczali go, pozostawiając po sobie pustkę i ból, a on na przekór wszystkiemu, trwał.
– Obiecuję, Lya. Przysięgam na wszystko, co mi drogie.
Jego szept uniósł się echem po pokoju. Mężczyzna podniósł oczy na kobietę. Na jej twarzy zagościł spokój, a wszystkie obawy zniknęły. Uśmiechnęła się po raz ostatni, a potem jej powieki zamknęły się, przysłaniając iskrzące się oczy. Jej klatka piersiowa opadła, a dłoń w jego rękach stała się bezwładna. Mężczyzna jęknął głośno, tuląc do siebie dłoń kobiety. Nie był w stanie jej wypuścić, nie teraz, nie tutaj, nie dzisiaj.
Króciutki prolog, ale jakże znajomy. Drobna uwaga: w pierwszym akapicie wkradł się chochlik zmieniając słowo "łzy" na "mgły" ;)
OdpowiedzUsuńZaraz czytam dalej. Jestem ciekawa jak pogłębiłaś historię Lyanny i Rhaegara. Dziadzio Martin nie uraczył nas szczegółami niestety.