poniedziałek, 28 września 2015

Wilcza krew

Za zbetowanie tekstu dziękuję Morrigan
Rok 279 od Podboju
Lyanna gnała przed siebie w szaleńczym pędzie. Zimny wiatr, szarpiąc ciemne włosy z prawdziwą pasją, zdmuchnął jej czapkę z głowy. Na policzkach czuła szczypiący mróz, a pod sobą ciepłe ciało spoconego wierzchowca. Wokół migały wysmukłe drzewa, zwieszające swe ponure konary nisko nad niknącą w śniegu ścieżką. W głębi Wilczego Lasu, gdzie puszcza była starsza od Winterfell, zalegało mało śniegu, jednak Lyanna nie mogła zagłębiać się tak daleko. Wciąż zdarzało się, że dzicy przekraczali Mur i czaili się w głuszy na nieostrożnych wędrowców.
Wokół zrobiło się ciemno, więc Lyanna ściągnęła wodze oraz spojrzała na drogę, którą przyjechała. Nie dostrzegłszy nikogo, uśmiechnęła się, klepiąc szarą klacz po szyi. Koń zarżał cicho, zwalniając, a po chwili posłusznie się zatrzymał, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Lyanna objęła szyję wierzchowca, tuląc do niej zmarznięte policzki i uśmiechnęła się pełna dumy.
Zima trwała już cztery lata i coraz mocniej dawała się we znaki. Letnie zbiory zostały poważnie nadszarpnięte, przez co Rickard Stark, lord Winterfell oraz pan ojciec Lyanny, patrzył coraz mniej chętnie na rozłożone w murach warowni Starków zimowe miasto. Z wyczekiwaniem wypatrywano maesterskich kruków, które zwiastowałyby wreszcie nadejście wiosny. Lyanna nie podzielała ani obaw pana ojca, ani jego pragnienia wiosny – zimą znacznie częściej udawało jej się wymykać na przejażdżki, Winterfell tętniło życiem, a rodzic i Stara Niania woleli przebywać w ciepłych murach zamczyska, niż włóczyć się wśród murów.
– Chyba go zgubiłyśmy, Płotko – powiedziała do klaczy, prostując się w siodle.
Lyanna zawróciła konia oraz, lekko naciskając na boki, zachęciła do powolnego stępa. Patrzyła nieufnie na drogę przed sobą, spodziewając się zasadzki. Już nieraz Brandon udawał, że ją ściga, a później czaił się gdzieś po drodze tylko po to, by wreszcie wystraszyć małą siostrzyczkę. Gdyby chciał, miałby duże szanse, żeby dognać Lyannę, jednak, nie chcąc przegrać, nigdy tego nie robił.
Wtem zza zakrętu wypadł kary rumak, cwałując co sił przed siebie. Lyanna z łatwością dostrzegła na jego grzbiecie męską sylwetkę, ściągnęła wodze, przeciągle zagwizdała i, przylegając do szyi Płotki, pognała za jeźdźcem. Wiatr świstał w uszach, wyjąc przeciągle i smagając twarz niczym lodowaty bicz, a Lyanna szeptała do uszu klaczy, zachęcając ją do szaleńczego galopu.
Wypadła z lasu za jeźdźcem, gnając na złamanie karku. Brandon nigdy wcześniej nie sprawił jej takich problemów, jednak Lyanna nie poddawała się łatwo. Przywarła do zmęczonej Płotki, spinając uda, aż wreszcie poczuła, jakby tworzyła jedność z koniem, jakby zmęczenie Płotki było jej zmęczeniem i wiedziała, że nie może pozwolić bratu wygrać.
Płotka stanowiła dumę Winterfell, nigdy nie mieli śmiglejszej od niej klaczy i Rickard Stark wiązał duże nadzieje na równie wspaniałe źrebięta. Choć Lyanna była ukochanym dzieckiem swego pana ojca, niechętnie pozwalał jej zabierać klaczkę na przejażdżki. Wiedział, że córka uwielbiała się ścigać po zdradliwych ścieżkach Wilczego Lasu i obawiał się o bezpieczeństwo zarówno Lyanny, jak i cennej klaczy.
Wreszcie Lyanna zbliżyła się na tyle, żeby móc zauważyć, że jeździec nie jest jej bratem. Zaniepokoiła się, dostrzegając herb Boltonów, jednak nie potrafiła odpuścić rywalizacji. Gwizdnęła przeciągle na Płotkę, a klacz zarżała radośnie. Bolton obejrzał się za siebie, zauważywszy ze zdumieniem, jak blisko niego znajduje się Lyanna i ponaglił konia. Mknęli po wąskiej ścieżce wydeptanej w śniegu, który zalegał wokół głębokimi zaspami. Im bliżej Winterfell się znajdowali, tym droga robiła się szersza, jednak zima uczyniła ją niebezpiecznie śliską mimo wysypywanego na nią piachu. Lyanna znajdowała się tuż za Boltonem, gdy wypadli na ostatnią prostą i gdyby pozwoliła Płotce dalej gnać przed siebie, wygrałaby.
Przed nimi na drodze majaczył przewrócony w poprzek drogi wóz. Woźnica głośno sprzeczał się z nieznajomym mężczyzną i żaden z nich nie dostrzegł pędzących koni. Furmanka nie była zbyt wielka, a przesadzenie jej nie stanowiłoby problemu w lecie, jednak zimą, gdy droga była tak niepewna, Lyanna obawiała się ryzykować. Chwyciła mocniej wodze, gwiżdżąc przeciągle na Płotkę, a klacz radośnie zarżała, doganiając wałacha.
Ani Lyanna, ani Bolton nie mieli zamiaru wyhamować. W pełnym galopie Płotka złożyła się do skoku i gładko przeleciała nad wozem, lekko lądując kilka metrów dalej. Poślizgnęła się na niepewnym gruncie, przysiadła na zadzie, jednak udało jej się zachować równowagę. Lyanna odetchnęła z ulgą, gdy Płotka szybkim kłusem oddalała się od wozu.
Tymczasem kłócący się przy wozie spostrzegli galopującego Boltona i zaczęli wymachiwać rękoma, chcąc go powstrzymać. Koń spłoszył się, chciał stanąć, jednak jeździec, uparcie pognał go do skoku. Ogier, który wytracił pęd, źle wylądował, ślizgając się na oblodzonej drodze. Desperacko próbował znaleźć punkt podparcia, jednak nie zdołał i zwalił się na ziemię, przygniatając jeźdźca. Krzyk Boltona utonął w przestraszonym wizgu wierzchowca.
Płotka zastrzygła uszami, słysząc tumult za sobą, a Lyanna obróciła się w siodle. Nakazała klaczy zwolnić, pogładziła ją dla uspokojenia po szyi i niepewnie skierowała w kierunku Boltona.
– Poszaleliście! – wrzeszczał jeden z mężczyzn przy powozie.
– Mogliście nas pozabijać, głupie smarki! – wtórował mu drugi.
Wtem na drodze pojawił się kolejny jeździec. Lyanna uśmiechnęła się, widząc nadjeżdżającego Brandona i licząc na to, że brat rozwiąże za nią problem. Z zaniepokojeniem przyjrzała się ogierowi, który zdążył się już podnieść, jednak widocznie kulał na przednią nogę.
– Czemu tak wyprułaś, Lya? – zapytał z pretensją Brandon. – Od kiedy to tak spieszno ci wracać do Winterfell, co?
– Dobry panie – odezwał się woźnica, najwyraźniej zauważywszy herb Starków na rzędzie Brandona – te szalone dzieciaki chciały nas stratować. Nie godzi się, żeby w ten sposób ganiać po trakcie zimą. Łaskawy panie, ukaż ich.
– Jesteś mi winna ogromną przysługę – zaśmiał się Brandon, przypatrując się najpierw przewróconemu wozowi, potem zwijającemu się na ziemi Boltonowi, a na końcu podejrzanie cichej siostrze.
Lyanna wciąż czuła, jak serce kołacze jej w piersi. Wcale nie podobało jej się bycie dłużniczką Brandona i już zaczynała żałować, że nie zrezygnowała z wyścigu. Mimo to poklepała po szyi Płotkę, która dyszała ciężko po biegu, i westchnęła ciężko.
~*~
Przez całą wieczerzę Lyanna starała się nie zwracać na siebie uwagi, umykając wzrokiem przed ojcowskim spojrzeniem. Brandon w jakiś sposób dogadał się zarówno z woźnicą, jak i drugim mężczyzną, i – choć nie powiedział panu ojcu o incydencie – ciągle podśmiewał się z młodszej siostrzyczki i Boltona.
Okazało się, że Domeric Bolton przyjechał do Winterfell z krótką wizytą. Chcąc pierzchnąć spod czujnego wzroku ojca, wpadł wprost na Lyannę i paskudnie zwichnął sobie kostkę. Maester natychmiast opatrzył wykręconą kończynę, jednak nakazał leżeć przez ponad dwa tygodnie, co niespecjalnie urządzało młodego Boltona. Jeszcze mniej uśmiechało mu się pisanie do pana ojca i informowanie o przedłużonym pobycie. Wkrótce zima zaatakowała ze zdwojoną siłą, przez co Domeric Bolton zyskał usprawiedliwienie.
Maester Walys, bękart lady Hightower i arcymaestera z cytadeli, jak zawsze zasiadł do uczty wraz ze Starkami. Walys uwielbiał opowiadać o południu, gdzie słońce gościło na niebie dłużej niż na północy, a wspaniałe ogrody Wysogrodu zapierały dech. Lord Rickard pozostawał pod urokiem historii o bogactwach południa oraz coraz częściej sięgał myślami w tamtym kierunku. Lyanna podsłuchała nawet, jak pan ojciec polecał maesterowi wysłać kruka do Riverrun z sugestią mariażu. Lord Hoster Tully miał dwie córki na wydaniu i młodocianego syna, co uspokajało Lyannę, bo oczywistym było, że w liście nie mogło być mowy o mężu dla niej.
Lyanna wiedziała, że pewnego dnia zgodnie z wolą pana ojca poślubi syna jakiegoś lorda. Przygotowywano ją do tego od najmłodszych lat, jednak wilcza krew w jej żyłach – na którą tak często uskarżał się lord Rickard – nie pozwalała usiedzieć spokojnie w miejscu. Lyanna pragnęła zwiedzić Westeros, zaznać przygód i wreszcie poślubić kogoś z miłości, choć w głębi serca dręczyła ją świadomość, że wszystko to tylko mrzonki dziewczyny. Nieraz Stara Niania opowiadała porywające historie o wielkiej miłości, która łączyła parę kochanków i choć te historie nie zawsze znajdowały szczęśliwy koniec, Lyanna oddałaby wiele, by odnaleźć kogoś, komu potrafiłaby oddać się ciałem i duszą, dla kogo byłaby wszystkim i kto byłby wszystkim dla niej.
Przy długim stole zasiadło kilku pomniejszych lordów, którzy postanowili przezimować w Winterfell oraz Domeric Bolton, obecnie wyraźnie utykający na jedną nogę. Po sali już rozeszły się plotki o tym, jak Lyanna zręcznie przeskoczyła nad przewróconym wozem oraz o tym, jak Domeric chciał podążyć jej śladami, jednak nie potrafił zapanować nad koniem i został przez niego przygwożdżony. Lyanna zastanawiała się, czy pan ojciec faktycznie nie słyszy tych szeptów, czy może tylko z jakiegoś powodu je ignoruje.
– Jak myślisz, Walysie, król wyśle kogoś jeszcze na poszukiwania żony dla księcia? – zapytał lord Rickard, popijając soczysty sarni udziec winem.
– Z ostatnich listów wynika, że po tym, jak okręt lorda Steffona zatonął podczas tamtej piekielnej burzy, miłościwy król Aerys zaniechał tego chybionego pomysłu.
– Steffon był dobrym człowiekiem, szkoda, że zginął w taki sposób. Jego chłopak jest z moim Nedem w Dolinie i wygląda na to, że w przyszłości będzie zdolnym lordem. Tak, Robert Baratheon musi mieć nie lada charyzmę, skoro Ned wyraża się o nim w taki sposób, mało kto umie go przekonać do siebie.
– Podobno książę Rhaegar ma poślubić dornijską księżniczkę – wtrącił się podstarzały lord Dustin. – Bardzo możliwe, że zanim przez śniegi dotrą do nas wieści, książę już od miesięcy będzie poślubiony Martellównie.
– Swoją drogą to dość dziwne, że król odmówił Tywinowi Lannisterowi. Wydawało się, że namiestnik i król są w dobrych stosunkach – dodał lord Ryswell.
– Po Duskendale król nie jest już taki sam – obojętnie stwierdził lord Stark, upiwszy kolejny łyk wina.
Gdy lord Darklyn, pan Duskendale, odmówił zapłacenia podatków, nikt nie spodziewał się rebelii, a już na pewno nie uwięzienia króla. Aerys II Targaryen zgodził się przybyć do miasteczka na przekór radom namiestnika, co doprowadziło do jego uwięzienia. Tywin Lannister zorganizował blokadę morską Duskendale oraz rozłożył się z królewską armią pod osadą, odcinając ją, jednak nie ważył się zaatakować Darklyna ze względu na króla. Dopiero bohaterstwo Barristana Selmy’ego, jednego z siedmiu gwardzistów, rozstrzygnęło o dalszych losach rebelii. Aerys został uwolniony, a na miasteczko spadł monarszy gniew. Wówczas wycięto w pień nie tylko samych Darklynów, ale i ich powinowatych oraz krewnych, oszczędzając jedynie Dontosa Hollarda. A i to na wyraźne życzenie ser Barristana, wybawiciela króla.
– Racja – przytaknął lord Dustin, kiwając głową. – Ostatnio król robi wszystko na przekór radom namiestnika, a to, że wieści o tym docierają nawet do nas, nie świadczy o niczym dobrym.
– Wystarczy rozmów o ważkich sprawach, źle jest zimą wywoływać wilka z lasu – uciął Rickard Stark, pocierając powoli siwiejące sumiaste wąsy.
Więcej nie wspominano o królu ani o sprawach południa, a wkrótce uczta dobiegła końca i Lyanna udała się na spoczynek wraz z Benjenem. Oboje wciąż lubili słuchać opowieści Starej Niani, choć Brandon lubił sobie z tego powodu z nich podkpiwać.
Okno komnaty Lyanny wychodziło na południe, więc zawsze było tam nieco cieplej. Benjen wciąż zakradał się do pokoju siostry, marudząc, że nie lubi przebywać sam w wielkiej, pustej komnacie, gdzie każdy dźwięk wydawał się głośniejszy oraz straszniejszy. Lyanna nigdy nie wyganiała młodszego brata, wiedząc, że prawdopodobnie niedługo ojciec wyśle go do jakiegoś lorda, by przyuczył się na giermka i wówczas wszyscy jej bracia znajdą się poza murami Winterfell. Co prawda zawsze pozostawał Brandon, jednak on zwykł chodzić własnymi ścieżkami i niewiele czasu poświęcał siostrze.
W kominku cicho trzaskał ogień, podczas gdy za oknem szalała zamieć, wściekle uderzając o szyby. Lyanna wraz z Benjenem skuliła się pod grubymi kocami, otaczając opiekuńczym ramieniem brata. Stara Niana przysiadła na skraju łóżka, a kilka jej długich siwych włosów wydostało się z upięcia. Migotliwe światło płomieni uwypuklało zmarszczki na twarzy drobnej staruszki, przez co wydawała się jeszcze starsza. Kiedyś Lyanna zapytała pana ojca, czy Stara Niania zawsze była stara, jednak Rickard skwitował to tylko tubalnym śmiechem.
– Opowiedz coś – zażądał Benjen, uporczywie wpatrując się bystrymi szarymi oczami w opiekunkę.
– Dobrze, wiesz, że nie odmówię mojemu ulubieńcowi – odparła starowinka, uśmiechając się delikatnie. – Jaką opowieść chciałbyś dziś usłyszeć?
Benjen uniósł pucułowatą dłoń do brody i podrapał się w zamyśleniu. Brwi zbiegły się w skupieniu, aż wreszcie twarz chłopca rozpogodziła się, gdy powiedział:
– Opowiedz o lodowym smoku i Adarze.
– Niech będzie – zgodziła się Stara Niania, delikatnie podciągając koc pod brodę Benjena. – Dawno temu, tak dawno, że nikt już nie potrafi powiedzieć, kiedy to się zdarzyło, nad Westeros latały prawdziwe stada smoków. Część z nich podlegała królowi i jego jeźdźcom, natomiast druga pochodziła z odległej krainy, która chciała zawłaszczyć sobie ziemie poddanych dobrego króla. Z czasem narastała wrogość pomiędzy obiema frakcjami, ale wielkimi krokami zbliżała się sroga zima. Właśnie wtedy, gdy siarczysty mróz skuł wszystkie domostwa, wydzierając ciepło ze wszystkich zakamarków, urodziła się Adara. Dziewczynka była mała i lodowata, mówiono, że dotknęła jej zima, bo jej skóra wydawała się chłodniejsza niż pozostałych osób, a jej ulubioną porą roku pozostał czas, w którym przyszła na świat. Matka Adary zmarła w połogu, gdy podstępne chłodne macki skradły jej życie, jednak dziewczynce udało się przeżyć.
– Ona też miała siostrę, prawda? – dopytywał, podekscytowany historią, Benjen. – I brata?
– Tak, niemal tak jak ty, chłopcze.
– I też była najmłodsza, prawda? – zapytała Lyanna, uśmiechając się serdecznie; raz już słyszała tę opowieść.
– Zgadza się, ale więcej już nie podpowiadaj – skarciła Lyannę Stara Niania. – Adara zawsze cieszyła się, gdy nadchodziły pierwsze mrozy. Latem jej chłodna skóra była narażona na prażące słońce, a zimą mogła wreszcie odpocząć. Pewnego razu, gdy Adara budowała zamek z lodu, wielki i wspaniały, niemal tak wspaniały jak Winterfell, w oddali zobaczyła lodowego smoka.
– Ojej – pisnął Benjen i skrył głowę pod kołdrą. – I ją zjadł?
– Nie, nie zjadł jej. – Stara Niania uśmiechnęła się . – Został jej przyjacielem. Zimą Adara znikała na długie godziny, latając na wielkim, lodowym smoku, a każdego lata odliczała dni do spotkania z wiernym towarzyszem. Pamiętasz jeszcze, od czego zaczęła się opowieść?
– Pamiętam – stwierdził dumnie Benjen. – Od wojny króla ze złymi najeźdźcami.
– Dokładnie. Brat pana ojca Adary ostrzegał, żeby przenieśli się na południe, ponieważ niedługo na północy miała zawitać wojna. Smoki króla przegrały kilka bitew i musiały przegrupować siły. Jednak pan ojciec Adary nie chciał opuścić miejsca, w którym od pokoleń żyła jego rodzina, miejsca, gdzie pochował swą słodką panią żonę.
– I zostali?
– I zostali. Było lato, gdy wrogie smoki nadleciały nad domostwo Adary. Wuj dziewczynki próbował bronić domu, jednak nie mógł walczyć przeciwko trzem potwornym bestiom, gdy jego własny smok wciąż pozostawał ranny. Adara uciekła z domu, udając się na poszukiwania swojego zimowego towarzysza.
– Lodowego smoka?
– Zgadza się – Stara Niania ponownie przytaknęła. – Nie bez powodu lodowy smok pojawiał się tylko zimą. Jego błękitne ciało tworzył szczery lód, zupełnie jak Mur, i jaszczur ryzykowałby życiem, pojawiając się, gdy wciąż prażyło letnie słońce.
– Więc opuścił Adarę w potrzebie? – zapytał zmarkotniały Benjen. – Tak nie zachowują się prawdziwi przyjaciele!
– Nie wolno tak szybko kogoś oceniać, najpierw musisz poznać całą prawdę. – Stara Niania pogroziła Benjenowi palcem. – Lodowy Smok wrócił, aby bronić Adary i jej rodziny. Długo walczył z przeważającymi wrogami, jednak ostatecznie udało mu się odnieść zwycięstwo.
– Ale była też cena – wtrąciła smutno Lyanna i niemal natychmiast spotkała karcące spojrzenie opiekunki.
– Masz rację, była. Lodowy Smok miał potwornie poszarpane skrzydło, a jego ciało topiło się w zastraszającym tempie. Adara podbiegła do smoka, jednak nie mogła nic zrobić. Została z nim do końca, a w miejscu, gdzie Lodowy Smok dokonał żywota, powstało jezioro o wiecznie lodowatych wodach.
– Co się później stało z Adarą? – zapytała Lyanna; kiedyś już zastanawiała się, jak skończyła dziewczynka dotknięta przez zimę, lecz nigdy nie miała okazji spytać.
– Jej skóra stała się taka jak wszystkich innych, ręka zimy ją puściła. Poślubiła męża, którego wybrał jej pan ojciec i została matką, choć nigdy nie zapomniała o Lodowym Smoku i jego poświęceniu. Zawsze w rocznicę jego bohaterskiej śmierci zjawiała się nad wodami lodowatego jeziora i składała na nim wieniec suszonych zimowych róż.
– Więc wystarczyło jej bycie żoną i matką? – jęknęła rozczarowana Lyanna. – Nie chciała czegoś więcej? Przecież latała na smoku! To chyba niemożliwe, żeby zadowoliła się tak prostym życiem.
– Czasami lepiej wieść zwykłe, nieskomplikowane życie. Jesteś młoda, Lyanno, ale kiedyś zrozumiesz.
– Ale…
– Wystarczy, czas spać.
Stara Niania ciężko podniosła się z łóżka, trzymając przed sobą kaganek, który oświetlał jej drogę. Nim zamknęła drzwi, Lyanna usłyszała jeszcze, jak opiekunka mruczy z zaniepokojeniem „wilcza krew”. Wtedy nie wiedziała, co Stara Niania miała na myśli.
~*~
Następnego dnia dopiero po południu Lyannie udało się wymknąć spod opieki Starej Niani i pójść do zimowego miasta. Wewnątrz zewnętrznego muru kurtynowego wyrastało miasteczko niepodobne do żadnego innego. Gdy w powietrze wzbijały się białe kruki zapowiadające nadejście zimy, do Winterfell ściągali mieszkańcy niewielkich osad położonych w pobliżu, by przezimować w większej grupie. Wówczas wokół zamku zbijano liczne domy, które łączyły się ze sobą, tworząc tylko wąskie uliczki, których odśnieżanie nastręczało mniej problemów. Przy budynkach często ustawiano potężne wypełnione węglem koksowniki, przy których można było się ogrzać. Zdarzało się, że nawet pomimo mrozów na uliczki zimowego miasta wylegało wielu ludzi, bo tworzył się tam charakterystyczny, nieco cieplejszy mikroklimat.
Lyanna lubiła poznawać nowych ludzi, szczególnie dzieci prostaczków, które nie przejmowały się tym, że powinny się w stosunku do niej odpowiednio zachowywać. Młodzi niejednokrotnie z entuzjazmem rywalizowali między sobą, nie pytając, o to, skąd kto pochodzi i Lyanna w duszy głęboko za to dziękowała.
Co roku z niecierpliwością oczekiwała przybycia szewca Derrena. Jego córka, Maisie, była dobrą znajomą Lyanny, choć czasami brakowało jej odwagi i wolała chować się za plecami Starkówny. Lyanna pośpiesznie przebiegła kilka wąskich uliczek, a czapka się jej przekrzywiła i niemal spadła, gdy dziewczyna poślizgnęła się na zakręcie. Z impetem wpadła na wysokiego, barczystego mężczyznę i natychmiast przeprosiła, próbując biec dalej, jednak podchmielony jegomość chwycił ją za przedramię i mocno przytrzymał.
– Gdzie tak się śpieszysz? – zapytał bełkotliwie.
– Puść – warknęła Lyanna, próbując wyszarpnąć ramię, jednak na nic się to nie zdało.
– Nie będziesz mi rozkazywać, smarkulo. Zaraz dam ci nauczkę.
Nieznajomy uniósł ciężką dłoń i uderzył Lyannę na odlew. Upadła, rozbijając skroń o pobliskie zadaszenie i poczuła, jak po jej czole spływa ciepła krew. Przed oczami zobaczyła czarne plamy i na chwilę ją zamroczyło. Spodziewała się kolejnego ciosu, jednak zamiast tego usłyszała czyjeś nawoływanie. Po chwili krzyki przybrały na sile, a przy Lyannie ktoś uklęknął, ujmując ją pod ramię i pytając, jak się czuje.
– Lya? – zapytał znajomy głos.
Mroczki wreszcie zniknęły i Lyanna spojrzała przed siebie, dostrzegając stojącego przed nią brata Maisie, Carla. Skrzywiła się, widząc wyraźnie malujący się na jego twarzy niepokój.
– Och, nie dobijaj mnie, Carl – jęknęła, podnosząc się. – Tata więcej mnie nie puści, jeżeli wyglądam, aż tak źle.
– Nie powinnaś go prowokować – upomniał Lyannę. – Zajmę się nią, szła do mojej siostry. – Carl zwrócił się do asekurującego Lyę chłopaka.
– Na pewno? Chyba mocno uderzyła się w głowę.
– Nie jestem jajkiem, dam sobie radę – mruknęła Lyanna i wyrwała się z uścisku nieznajomego chłopaka.
Szybko okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, bo zakręciło się jej w głowie i gdyby nie Carl, upadłaby ponownie. Wreszcie brat Maisie zmusił ją, by ponownie usiadła i odpoczęła chwilkę. Zgodziła się dopiero, gdy solennie ją zapewnił, że nie będzie próbował odprowadzić jej do pana ojca. Co prawda nigdy otwarcie nie powiedziała, że jest córką lorda Starka, jednak Darrenowie nie musieli słyszeć tego z jej ust, żeby znać prawdę.
– Napytasz sobie mnóstwo biedy, jeżeli dalej będziesz tak nieostrożna – zaśmiał się Carl, przysiadając koło Lyanny.
– Och, brzmisz, jakbyś miał z czterdzieści lat – odmruknęła, drocząc się. – Ale faktycznie boli mnie głowa – jęknęła, przykładając dłoń do skroni.
– Rozcięcie wygląda na płytkie – stwierdził Carl, po czym dodał, uśmiechając się: – Mówi to czterdziestolatek, więc wie lepiej. Właściwie teraz będziesz musiała liczyć się z moim zdaniem.
– Chciałbyś.
Grupka mężczyzn, która przybyła z pomocą Lyannie, szybko się rozeszła, zabierając ze sobą napastnika. Jeden z nich upewnił się jeszcze, że z poszkodowaną wszystko w porządku, zanim odszedł. Trudno było ukryć, że nie jest się jednym z prostaczków, gdy nawet ubrania świadczyły przeciwko tobie. Wams Lyanny i nieco przydługie spodnie, które wyprosiła od Neda nim wyjechał do Doliny, uszyto z lepszych i grubszych materiałów. Buty nie nosiły zbyt licznych śladów użytkowania, a czapka oraz płaszcz z miękkiego futra jasno świadczyły o tym, że rodzina Lyanny należy do majętnych.
– Może jednak odprowadzę cię z powrotem do zamku? – zapytał Carl, przyglądając się uważniej towarzyszce.
– Nie mówiłam, że tam mieszkam. – Uśmiechnęła się krzywo. – Ale chyba faktycznie lepiej będzie, jeżeli na razie tam wrócę. Ale nie mów Maisie…
– Jasna sprawa, tylko niepotrzebnie by się zdenerwowała.
– Dzięki – odpowiedziała Lyanna z wdzięcznością.
Wsparła się na ramieniu Carla, czując się nieco pewniej i pozwoliła się odprowadzić aż do bramy wyższego poziomu murów. Tam zapewniła znajomego, że dalej sobie poradzi, a następnie udała się w kierunku wejścia na zamek, mając szczerą nadzieję, że nikt jej nie zauważy. Lyanna nie miała większej ochoty tłumaczyć się z zaschniętej krwi, więc mocniej nasunęła czapkę na czoło i spuściła głowę.
Gdy mijała stajnie, usłyszała dobiegające stamtąd szepty. Wydawało się jej, że poznaje jeden z głosów, więc przywarła do ściany tuż koło drzwi. Kobieta i mężczyzna rozmawiali cicho, wymieniając pocałunki, zupełnie jakby znajdowali się we własnym pokoju. Lyanna zajrzała do środka przez szparę między drzwiami a ścianą i ku swojemu zdziwieniu, zobaczyła Brandona i lady Barbrey Ryswell. Dłonie jej brata błądziły pod sukienką Barbrey, której zręczne palce majstrowały przy spodniach Brandona. Lyanna poczuła się zawiedziona, widząc, że nawet ktoś tak jej bliski wykorzystuje naiwność innej dziewczyny i uderzyła w drzwi stajni. Jak na komendę Brandon wyprostował się, stanowczo odsunął od siebie dłonie Barbrey i ruszył w kierunku drzwi, gdzie oczekiwała go Lyanna.
– Co ty wyprawiasz? – naskoczyła na brata, opierając dłonie na biodrach.
– Lya? – sapnął Brandon, wyraźnie się uspokoiwszy. – Ciszej, jeszcze ściągniesz tu kogoś i oboje będziemy musieli się tłumaczyć. Chyba nie masz na to ochoty?
– Nie odwracaj kota ogonem! Widziałam, co robiłeś z Barbrey Ryswell.
– Nic nie widziałaś – warknął twardo Brandon, a w jego szarych oczach pojawił się niebezpieczny błysk. – Poza tym chyba nie miałaś zamiaru na mnie donieść panu ojcu?
Lyanna zacisnęła mocno zęby. Wiedziała, że to, co Brandon robił z Barbrey, nie było właściwe, jednak pozostawała winna bratu przysługę za pomoc we wczorajszym wypadku z Domerikiem Boltonem. Łudziła się, że przynajmniej jej bracia nie dołączą do tych wszystkich mężczyzn, którzy ciągle opowiadali o swoich podbojach, nie licząc się z tym, że mieli już żony i dzieci. Miała nadzieję, że ktoś, kogo znała całe życie, zachowa dość szacunku do kobiet, by nie plamić ich honoru przed ślubem. Zabolało, gdy uświadomiła sobie błąd.
– Jesteś taki sam jak wszyscy – fuknęła ze złością, odwróciła się na pięcie i odeszła, pozostawiając skonsternowanego Brandona za sobą.
Idąc w kierunku zamku, przypomniała sobie, że Stara Niania zwykła mówić, że w żyłach Brandona również płynie wilcza krew. Wcześniej cieszyły ją porównania do brata, ale teraz najchętniej wykrzyczałaby mu w twarz, co o nim myśli; już nie chciała, by przyrównywali ją do Brandona.
~*~
Rok 298 od Podboju
Eddard Stark zbudził się zlany potem. Znów śnił mu się posąg Lyanny łkający krwawymi łzami. Westchnął ciężko, spoglądając na pogrążoną we śnie żonę. Ponownie uderzyła go świadomość, że znajduje się na niewłaściwym miejscu, że to Brandon powinien spać w tym łożu, być mężem Catelyn, ojcem jej dzieci.
Potrząsnął głową. Wspominanie dawno zmarłego brata nic nie dawało. Wiele rzeczy ułożyło się nie tak, jak powinno i pozostało się z tym pogodzić. Ned znów słyszał echo dawnej obietnicy, słowa słodkiej siostry, płacz dziecka. Widział, jak dumny z siebie Robert opowiadał o tym, jak pokonał Rhaegara, jak czerwone rubiny odpadły z czarnej zbroi ostatniego smoka. Eddard pamiętał, że po bitwie miejsce, gdzie skonał srebrny książę, nazwano Rubinowym Brodem i – z bliżej nieokreślonego powodu – czuł niesmak.
Tuż po wojnie, gdy wrócił do Winterfell z maleńkim Jonem na rękach, Stara Niania spojrzała na chłopca i tylko raz zapytała, czy jest jej. Nie musiała precyzować, o kogo chodziło.
– Jak odgadłaś? – zapytał, a dziecko rozpłakało się, więc oddał je Starej Niani.
– Przed chwilą mi powiedziałeś – odparła, kołysząc maleństwo. – Musisz być ostrożniejszy, gdy przyjedzie twoja pani żona. Mogłaby uznać, że jej obowiązkiem jest powiadomić króla.
– Robert nie powinien wiedzieć. Nie może – poprawił się Ned. – Mam tylko jego. Jego i jej kości, chciała spocząć w domu, więc przywiozłem ją z powrotem.
– To dobrze.
Stara Niania odwróciła się, zmierzając z gaworzącym cicho chłopcem do bezpiecznych murów zamku. Nagle Ned przypomniał sobie o czymś, co wiekowa opiekunka powiedziała lata temu. Dawne słowa zaniepokoiły go, po plecach przebiegł zimny dreszcz, lecz wreszcie zapytał:
– Powiedziałaś, że mieli w sobie wilczą krew. Lyanna i Brandon.
– Nie chcąc znać odpowiedzi, nie powinieneś pytać.
I lord Eddard Stark nigdy nie zapytał.
Gdy urodziła się Arya, Ned wiedział. Zbyt podobna była do ciotki, zbyt silna, zbyt niezależna, zbyt wojownicza, więc postanowił, że pozwoli jej na to, czego jego pan ojciec odmówił Lyannie.
Wilcza krew to przekleństwo, pomyślał gorzko, próbując ponownie zasnąć. Wciąż miał w głowie propozycję Roberta i powoli przekonywał się, że przyjaciel naprawdę desperacko potrzebuje jego pomocy. Eddard postanowił, że powie Jonowi, gdy wróci z Królewskiej Przystani, że zasługuje na prawdę, a potem wreszcie usnął. Ponownie widział posąg zmarłej siostry i krwawe łzy.