Za zbetowanie tekstu dziękuję Morrigan.
Rok
279 od Podboju
Lyanna
gnała przed siebie w szaleńczym pędzie. Zimny wiatr, szarpiąc
ciemne włosy z prawdziwą pasją, zdmuchnął jej czapkę z głowy.
Na policzkach czuła szczypiący mróz, a pod sobą ciepłe ciało
spoconego wierzchowca. Wokół migały wysmukłe drzewa, zwieszające
swe ponure konary nisko nad niknącą w śniegu ścieżką. W głębi
Wilczego Lasu, gdzie puszcza była starsza od Winterfell, zalegało
mało śniegu, jednak Lyanna nie mogła zagłębiać się tak daleko.
Wciąż zdarzało się, że dzicy przekraczali Mur i czaili się w
głuszy na nieostrożnych wędrowców.
Wokół
zrobiło się ciemno, więc Lyanna ściągnęła wodze oraz spojrzała
na drogę, którą przyjechała. Nie dostrzegłszy nikogo,
uśmiechnęła się, klepiąc szarą klacz po szyi. Koń zarżał
cicho, zwalniając, a po chwili posłusznie się zatrzymał,
niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Lyanna objęła szyję
wierzchowca, tuląc do niej zmarznięte policzki i uśmiechnęła się
pełna dumy.
Zima
trwała już cztery lata i coraz mocniej dawała się we znaki.
Letnie zbiory zostały poważnie nadszarpnięte, przez co Rickard
Stark, lord Winterfell oraz pan ojciec Lyanny, patrzył coraz mniej
chętnie na rozłożone w murach warowni Starków zimowe miasto. Z
wyczekiwaniem wypatrywano maesterskich kruków, które zwiastowałyby
wreszcie nadejście wiosny. Lyanna nie podzielała ani obaw pana
ojca, ani jego pragnienia wiosny – zimą znacznie częściej
udawało jej się wymykać na przejażdżki, Winterfell tętniło
życiem, a rodzic i Stara Niania woleli przebywać w ciepłych murach
zamczyska, niż włóczyć się wśród murów.
–
Chyba go zgubiłyśmy, Płotko – powiedziała do klaczy, prostując
się w siodle.
Lyanna
zawróciła konia oraz, lekko naciskając na boki, zachęciła do
powolnego stępa. Patrzyła nieufnie na drogę przed sobą,
spodziewając się zasadzki. Już nieraz Brandon udawał, że ją
ściga, a później czaił się gdzieś po drodze tylko po to, by
wreszcie wystraszyć małą siostrzyczkę. Gdyby chciał, miałby
duże szanse, żeby dognać Lyannę, jednak, nie chcąc przegrać,
nigdy tego nie robił.
Wtem
zza zakrętu wypadł kary rumak, cwałując co sił przed siebie.
Lyanna z łatwością dostrzegła na jego grzbiecie męską sylwetkę,
ściągnęła wodze, przeciągle zagwizdała i, przylegając do szyi
Płotki, pognała za jeźdźcem. Wiatr świstał w uszach, wyjąc
przeciągle i smagając twarz niczym lodowaty bicz, a Lyanna szeptała
do uszu klaczy, zachęcając ją do szaleńczego galopu.
Wypadła
z lasu za jeźdźcem, gnając na złamanie karku. Brandon nigdy
wcześniej nie sprawił jej takich problemów, jednak Lyanna nie
poddawała się łatwo. Przywarła do zmęczonej Płotki, spinając
uda, aż wreszcie poczuła, jakby tworzyła jedność z koniem, jakby
zmęczenie Płotki było jej zmęczeniem i wiedziała, że nie może
pozwolić bratu wygrać.
Płotka
stanowiła dumę Winterfell, nigdy nie mieli śmiglejszej od niej
klaczy i Rickard Stark wiązał duże nadzieje na równie wspaniałe
źrebięta. Choć Lyanna była ukochanym dzieckiem swego pana ojca,
niechętnie pozwalał jej zabierać klaczkę na przejażdżki.
Wiedział, że córka uwielbiała się ścigać po zdradliwych
ścieżkach Wilczego Lasu i obawiał się o bezpieczeństwo zarówno
Lyanny, jak i cennej klaczy.
Wreszcie
Lyanna zbliżyła się na tyle, żeby móc zauważyć, że jeździec
nie jest jej bratem. Zaniepokoiła się, dostrzegając herb Boltonów,
jednak nie potrafiła odpuścić rywalizacji. Gwizdnęła przeciągle
na Płotkę, a klacz zarżała radośnie. Bolton obejrzał się za
siebie, zauważywszy ze zdumieniem, jak blisko niego znajduje się
Lyanna i ponaglił konia. Mknęli po wąskiej ścieżce wydeptanej w
śniegu, który zalegał wokół głębokimi zaspami. Im bliżej
Winterfell się znajdowali, tym droga robiła się szersza, jednak
zima uczyniła ją niebezpiecznie śliską mimo wysypywanego na nią
piachu. Lyanna znajdowała się tuż za Boltonem, gdy wypadli na
ostatnią prostą i gdyby pozwoliła Płotce dalej gnać przed
siebie, wygrałaby.
Przed
nimi na drodze majaczył przewrócony w poprzek drogi wóz. Woźnica
głośno sprzeczał się z nieznajomym mężczyzną i żaden z nich
nie dostrzegł pędzących koni. Furmanka nie była zbyt wielka, a
przesadzenie jej nie stanowiłoby problemu w lecie, jednak zimą, gdy
droga była tak niepewna, Lyanna obawiała się ryzykować. Chwyciła
mocniej wodze, gwiżdżąc przeciągle na Płotkę, a klacz radośnie
zarżała, doganiając wałacha.
Ani
Lyanna, ani Bolton nie mieli zamiaru wyhamować. W pełnym galopie
Płotka złożyła się do skoku i gładko przeleciała nad wozem,
lekko lądując kilka metrów dalej. Poślizgnęła się na niepewnym
gruncie, przysiadła na zadzie, jednak udało jej się zachować
równowagę. Lyanna odetchnęła z ulgą, gdy Płotka szybkim kłusem
oddalała się od wozu.
Tymczasem
kłócący się przy wozie spostrzegli galopującego Boltona i
zaczęli wymachiwać rękoma, chcąc go powstrzymać. Koń spłoszył
się, chciał stanąć, jednak jeździec, uparcie pognał go do
skoku. Ogier, który wytracił pęd, źle wylądował, ślizgając
się na oblodzonej drodze. Desperacko próbował znaleźć punkt
podparcia, jednak nie zdołał i zwalił się na ziemię,
przygniatając jeźdźca. Krzyk Boltona utonął w przestraszonym
wizgu wierzchowca.
Płotka
zastrzygła uszami, słysząc tumult za sobą, a Lyanna obróciła
się w siodle. Nakazała klaczy zwolnić, pogładziła ją dla
uspokojenia po szyi i niepewnie skierowała w kierunku Boltona.
–
Poszaleliście! – wrzeszczał jeden z mężczyzn przy powozie.
–
Mogliście nas pozabijać, głupie smarki! – wtórował mu drugi.
Wtem
na drodze pojawił się kolejny jeździec. Lyanna uśmiechnęła się,
widząc nadjeżdżającego Brandona i licząc na to, że brat
rozwiąże za nią problem. Z zaniepokojeniem przyjrzała się
ogierowi, który zdążył się już podnieść, jednak widocznie
kulał na przednią nogę.
–
Czemu tak wyprułaś, Lya? – zapytał z pretensją Brandon. – Od
kiedy to tak spieszno ci wracać do Winterfell, co?
–
Dobry panie – odezwał się woźnica, najwyraźniej zauważywszy
herb Starków na rzędzie Brandona – te szalone dzieciaki chciały
nas stratować. Nie godzi się, żeby w ten sposób ganiać po
trakcie zimą. Łaskawy panie, ukaż ich.
–
Jesteś mi winna ogromną przysługę – zaśmiał się Brandon,
przypatrując się najpierw przewróconemu wozowi, potem zwijającemu
się na ziemi Boltonowi, a na końcu podejrzanie cichej siostrze.
Lyanna
wciąż czuła, jak serce kołacze jej w piersi. Wcale nie podobało
jej się bycie dłużniczką Brandona i już zaczynała żałować,
że nie zrezygnowała z wyścigu. Mimo to poklepała po szyi Płotkę,
która dyszała ciężko po biegu, i westchnęła ciężko.
~*~
Przez
całą wieczerzę Lyanna starała się nie zwracać na siebie uwagi,
umykając wzrokiem przed ojcowskim spojrzeniem. Brandon w jakiś
sposób dogadał się zarówno z woźnicą, jak i drugim mężczyzną,
i – choć nie powiedział panu ojcu o incydencie – ciągle
podśmiewał się z młodszej siostrzyczki i Boltona.
Okazało
się, że Domeric Bolton przyjechał do Winterfell z krótką wizytą.
Chcąc pierzchnąć spod czujnego wzroku ojca, wpadł wprost na
Lyannę i paskudnie zwichnął sobie kostkę. Maester natychmiast
opatrzył wykręconą kończynę, jednak nakazał leżeć przez ponad
dwa tygodnie, co niespecjalnie urządzało młodego Boltona. Jeszcze
mniej uśmiechało mu się pisanie do pana ojca i informowanie o
przedłużonym pobycie. Wkrótce zima zaatakowała ze zdwojoną siłą,
przez co Domeric Bolton zyskał usprawiedliwienie.
Maester
Walys, bękart lady Hightower i arcymaestera z cytadeli, jak zawsze
zasiadł do uczty wraz ze Starkami. Walys uwielbiał opowiadać o
południu, gdzie słońce gościło na niebie dłużej niż na
północy, a wspaniałe ogrody Wysogrodu zapierały dech. Lord
Rickard pozostawał pod urokiem historii o bogactwach południa oraz
coraz częściej sięgał myślami w tamtym kierunku. Lyanna
podsłuchała nawet, jak pan ojciec polecał maesterowi wysłać
kruka do Riverrun z sugestią mariażu. Lord Hoster Tully miał dwie
córki na wydaniu i młodocianego syna, co uspokajało Lyannę, bo
oczywistym było, że w liście nie mogło być mowy o mężu dla
niej.
Lyanna
wiedziała, że pewnego dnia zgodnie z wolą pana ojca poślubi syna
jakiegoś lorda. Przygotowywano ją do tego od najmłodszych lat,
jednak wilcza krew w jej żyłach – na którą tak często uskarżał
się lord Rickard – nie pozwalała usiedzieć spokojnie w miejscu.
Lyanna pragnęła zwiedzić Westeros, zaznać przygód i wreszcie
poślubić kogoś z miłości, choć w głębi serca dręczyła ją
świadomość, że wszystko to tylko mrzonki dziewczyny. Nieraz Stara
Niania opowiadała porywające historie o wielkiej miłości, która
łączyła parę kochanków i choć te historie nie zawsze znajdowały
szczęśliwy koniec, Lyanna oddałaby wiele, by odnaleźć kogoś,
komu potrafiłaby oddać się ciałem i duszą, dla kogo byłaby
wszystkim i kto byłby wszystkim dla niej.
Przy
długim stole zasiadło kilku pomniejszych lordów, którzy
postanowili przezimować w Winterfell oraz Domeric Bolton, obecnie
wyraźnie utykający na jedną nogę. Po sali już rozeszły się
plotki o tym, jak Lyanna zręcznie przeskoczyła nad przewróconym
wozem oraz o tym, jak Domeric chciał podążyć jej śladami, jednak
nie potrafił zapanować nad koniem i został przez niego
przygwożdżony. Lyanna zastanawiała się, czy pan ojciec faktycznie
nie słyszy tych szeptów, czy może tylko z jakiegoś powodu je
ignoruje.
–
Jak myślisz, Walysie, król wyśle kogoś jeszcze na poszukiwania
żony dla księcia? – zapytał lord Rickard, popijając soczysty
sarni udziec winem.
–
Z ostatnich listów wynika, że po tym, jak okręt lorda Steffona
zatonął podczas tamtej piekielnej burzy, miłościwy król Aerys
zaniechał tego chybionego pomysłu.
–
Steffon był dobrym człowiekiem, szkoda, że zginął w taki sposób.
Jego chłopak jest z moim Nedem w Dolinie i wygląda na to, że w
przyszłości będzie zdolnym lordem. Tak, Robert Baratheon musi mieć
nie lada charyzmę, skoro Ned wyraża się o nim w taki sposób, mało
kto umie go przekonać do siebie.
–
Podobno książę Rhaegar ma poślubić dornijską księżniczkę –
wtrącił się podstarzały lord Dustin. – Bardzo możliwe, że
zanim przez śniegi dotrą do nas wieści, książę już od miesięcy
będzie poślubiony Martellównie.
–
Swoją drogą to dość dziwne, że król odmówił Tywinowi
Lannisterowi. Wydawało się, że namiestnik i król są w dobrych
stosunkach – dodał lord Ryswell.
–
Po Duskendale król nie jest już taki sam – obojętnie stwierdził
lord Stark, upiwszy kolejny łyk wina.
Gdy
lord Darklyn, pan Duskendale, odmówił zapłacenia podatków, nikt
nie spodziewał się rebelii, a już na pewno nie uwięzienia króla.
Aerys II Targaryen zgodził się przybyć do miasteczka na przekór
radom namiestnika, co doprowadziło do jego uwięzienia. Tywin
Lannister zorganizował blokadę morską Duskendale oraz rozłożył
się z królewską armią pod osadą, odcinając ją, jednak nie
ważył się zaatakować Darklyna ze względu na króla. Dopiero
bohaterstwo Barristana Selmy’ego, jednego z siedmiu gwardzistów,
rozstrzygnęło o dalszych losach rebelii. Aerys został uwolniony, a
na miasteczko spadł monarszy gniew. Wówczas wycięto w pień nie
tylko samych Darklynów, ale i ich powinowatych oraz krewnych,
oszczędzając jedynie Dontosa Hollarda. A i to na wyraźne życzenie
ser Barristana, wybawiciela króla.
–
Racja – przytaknął lord Dustin, kiwając głową. – Ostatnio
król robi wszystko na przekór radom namiestnika, a to, że wieści
o tym docierają nawet do nas, nie świadczy o niczym dobrym.
–
Wystarczy rozmów o ważkich sprawach, źle jest zimą wywoływać
wilka z lasu – uciął Rickard Stark, pocierając powoli siwiejące
sumiaste wąsy.
Więcej
nie wspominano o królu ani o sprawach południa, a wkrótce uczta
dobiegła końca i Lyanna udała się na spoczynek wraz z Benjenem.
Oboje wciąż lubili słuchać opowieści Starej Niani, choć Brandon
lubił sobie z tego powodu z nich podkpiwać.
Okno
komnaty Lyanny wychodziło na południe, więc zawsze było tam nieco
cieplej. Benjen wciąż zakradał się do pokoju
siostry, marudząc, że nie lubi przebywać sam w
wielkiej, pustej komnacie, gdzie każdy dźwięk wydawał się
głośniejszy oraz straszniejszy. Lyanna nigdy nie wyganiała
młodszego brata, wiedząc, że prawdopodobnie niedługo ojciec wyśle
go do jakiegoś lorda, by przyuczył się na giermka i wówczas
wszyscy jej bracia znajdą się poza murami Winterfell. Co prawda
zawsze pozostawał Brandon, jednak on zwykł chodzić własnymi
ścieżkami i niewiele czasu poświęcał siostrze.
W
kominku cicho trzaskał ogień, podczas gdy za oknem szalała zamieć,
wściekle uderzając o szyby. Lyanna wraz z Benjenem skuliła się
pod grubymi kocami, otaczając opiekuńczym ramieniem brata. Stara
Niana przysiadła na skraju łóżka, a kilka jej długich siwych
włosów wydostało się z upięcia. Migotliwe światło płomieni
uwypuklało zmarszczki na twarzy drobnej staruszki, przez co wydawała
się jeszcze starsza. Kiedyś Lyanna zapytała pana ojca, czy Stara
Niania zawsze była stara, jednak Rickard skwitował to tylko
tubalnym śmiechem.
–
Opowiedz coś – zażądał Benjen, uporczywie wpatrując się
bystrymi szarymi oczami w opiekunkę.
–
Dobrze, wiesz, że nie odmówię mojemu ulubieńcowi – odparła
starowinka, uśmiechając się delikatnie. – Jaką opowieść
chciałbyś dziś usłyszeć?
Benjen
uniósł pucułowatą dłoń do brody i podrapał się w zamyśleniu.
Brwi zbiegły się w skupieniu, aż wreszcie twarz chłopca
rozpogodziła się, gdy powiedział:
–
Opowiedz o lodowym smoku i Adarze.
–
Niech będzie – zgodziła się Stara Niania, delikatnie podciągając
koc pod brodę Benjena. – Dawno temu, tak dawno, że nikt już nie
potrafi powiedzieć, kiedy to się zdarzyło, nad Westeros latały
prawdziwe stada smoków. Część z nich podlegała królowi i jego
jeźdźcom, natomiast druga pochodziła z odległej krainy, która
chciała zawłaszczyć sobie ziemie poddanych dobrego króla. Z
czasem narastała wrogość pomiędzy obiema frakcjami, ale wielkimi
krokami zbliżała się sroga zima. Właśnie wtedy, gdy siarczysty
mróz skuł wszystkie domostwa, wydzierając ciepło ze wszystkich
zakamarków, urodziła się Adara. Dziewczynka była mała i
lodowata, mówiono, że dotknęła jej zima, bo jej skóra wydawała
się chłodniejsza niż pozostałych osób, a jej ulubioną porą
roku pozostał czas, w którym przyszła na świat. Matka Adary
zmarła w połogu, gdy podstępne chłodne macki skradły jej życie,
jednak dziewczynce udało się przeżyć.
–
Ona też miała siostrę, prawda? – dopytywał, podekscytowany
historią, Benjen. – I brata?
–
Tak, niemal tak jak ty, chłopcze.
–
I też była najmłodsza, prawda? – zapytała Lyanna, uśmiechając
się serdecznie; raz już słyszała tę opowieść.
–
Zgadza się, ale więcej już nie podpowiadaj – skarciła Lyannę
Stara Niania. – Adara zawsze cieszyła się, gdy nadchodziły
pierwsze mrozy. Latem jej chłodna skóra była narażona na prażące
słońce, a zimą mogła wreszcie odpocząć. Pewnego razu, gdy Adara
budowała zamek z lodu, wielki i wspaniały, niemal tak wspaniały
jak Winterfell, w oddali zobaczyła lodowego smoka.
–
Ojej – pisnął Benjen i skrył głowę pod kołdrą. – I ją
zjadł?
–
Nie, nie zjadł jej. – Stara Niania uśmiechnęła się . –
Został jej przyjacielem. Zimą Adara znikała na długie godziny,
latając na wielkim, lodowym smoku, a każdego lata odliczała dni do
spotkania z wiernym towarzyszem. Pamiętasz jeszcze, od czego zaczęła
się opowieść?
–
Pamiętam – stwierdził dumnie Benjen. – Od wojny króla ze złymi
najeźdźcami.
–
Dokładnie. Brat pana ojca Adary ostrzegał, żeby przenieśli się
na południe, ponieważ niedługo na północy miała zawitać wojna.
Smoki króla przegrały kilka bitew i musiały przegrupować siły.
Jednak pan ojciec Adary nie chciał opuścić miejsca, w którym od
pokoleń żyła jego rodzina, miejsca, gdzie pochował swą słodką
panią żonę.
–
I zostali?
–
I zostali. Było lato, gdy wrogie smoki nadleciały nad domostwo
Adary. Wuj dziewczynki próbował bronić domu, jednak nie mógł
walczyć przeciwko trzem potwornym bestiom, gdy jego własny smok
wciąż pozostawał ranny. Adara uciekła z domu, udając się na
poszukiwania swojego zimowego towarzysza.
–
Lodowego smoka?
–
Zgadza się – Stara Niania ponownie przytaknęła. – Nie bez
powodu lodowy smok pojawiał się tylko zimą. Jego błękitne ciało
tworzył szczery lód, zupełnie jak Mur, i jaszczur ryzykowałby
życiem, pojawiając się, gdy wciąż prażyło letnie słońce.
–
Więc opuścił Adarę w potrzebie? – zapytał zmarkotniały
Benjen. – Tak nie zachowują się prawdziwi przyjaciele!
–
Nie wolno tak szybko kogoś oceniać, najpierw musisz poznać całą
prawdę. – Stara Niania pogroziła Benjenowi palcem. – Lodowy
Smok wrócił, aby bronić Adary i jej rodziny. Długo walczył z
przeważającymi wrogami, jednak ostatecznie udało mu się odnieść
zwycięstwo.
–
Ale była też cena – wtrąciła smutno Lyanna i niemal natychmiast
spotkała karcące spojrzenie opiekunki.
–
Masz rację, była. Lodowy Smok miał potwornie poszarpane skrzydło,
a jego ciało topiło się w zastraszającym tempie. Adara podbiegła
do smoka, jednak nie mogła nic zrobić. Została z nim do końca, a
w miejscu, gdzie Lodowy Smok dokonał żywota, powstało jezioro o
wiecznie lodowatych wodach.
–
Co się później stało
z Adarą? – zapytała Lyanna; kiedyś już zastanawiała się, jak
skończyła dziewczynka dotknięta przez zimę, lecz nigdy nie miała
okazji spytać.
–
Jej skóra stała się taka jak wszystkich innych, ręka zimy ją
puściła. Poślubiła męża, którego wybrał jej pan ojciec i
została matką, choć nigdy nie zapomniała o Lodowym Smoku i jego
poświęceniu. Zawsze w rocznicę jego bohaterskiej śmierci zjawiała
się nad wodami lodowatego jeziora i składała na nim wieniec
suszonych zimowych róż.
–
Więc wystarczyło jej bycie żoną i matką? – jęknęła
rozczarowana Lyanna. – Nie chciała czegoś więcej? Przecież
latała na smoku! To chyba niemożliwe, żeby zadowoliła się tak
prostym życiem.
–
Czasami lepiej wieść zwykłe, nieskomplikowane życie. Jesteś
młoda, Lyanno, ale kiedyś zrozumiesz.
–
Ale…
–
Wystarczy, czas spać.
Stara
Niania ciężko podniosła się z łóżka, trzymając przed sobą
kaganek, który oświetlał jej drogę. Nim zamknęła drzwi, Lyanna
usłyszała jeszcze, jak opiekunka mruczy z zaniepokojeniem „wilcza
krew”. Wtedy nie wiedziała, co Stara Niania miała na myśli.
~*~
Następnego
dnia dopiero po południu Lyannie udało się wymknąć spod opieki
Starej Niani i pójść do zimowego miasta. Wewnątrz zewnętrznego
muru kurtynowego wyrastało miasteczko niepodobne do żadnego innego.
Gdy w powietrze wzbijały się białe kruki zapowiadające nadejście
zimy, do Winterfell ściągali mieszkańcy niewielkich osad
położonych w pobliżu, by przezimować w większej grupie. Wówczas
wokół zamku zbijano liczne domy, które
łączyły się ze sobą, tworząc tylko wąskie uliczki, których
odśnieżanie nastręczało mniej problemów. Przy budynkach
często ustawiano potężne wypełnione węglem koksowniki, przy
których można było się ogrzać. Zdarzało się, że nawet pomimo
mrozów na uliczki zimowego miasta wylegało wielu ludzi, bo tworzył
się tam charakterystyczny, nieco cieplejszy mikroklimat.
Lyanna
lubiła poznawać nowych ludzi, szczególnie dzieci prostaczków,
które nie przejmowały się tym, że powinny się w stosunku do niej
odpowiednio zachowywać. Młodzi niejednokrotnie z entuzjazmem
rywalizowali między sobą, nie pytając, o to, skąd kto pochodzi i
Lyanna w duszy głęboko za to dziękowała.
Co
roku z niecierpliwością oczekiwała przybycia szewca Derrena. Jego
córka, Maisie, była dobrą znajomą Lyanny, choć czasami brakowało
jej odwagi i wolała chować się za plecami Starkówny. Lyanna
pośpiesznie przebiegła kilka wąskich uliczek, a czapka się jej
przekrzywiła i niemal spadła, gdy dziewczyna poślizgnęła się na
zakręcie. Z impetem wpadła na wysokiego, barczystego mężczyznę i
natychmiast przeprosiła, próbując biec dalej, jednak podchmielony
jegomość chwycił ją za przedramię i mocno przytrzymał.
–
Gdzie tak się śpieszysz? – zapytał bełkotliwie.
–
Puść – warknęła Lyanna, próbując wyszarpnąć ramię, jednak
na nic się to nie zdało.
–
Nie będziesz mi rozkazywać, smarkulo. Zaraz dam ci nauczkę.
Nieznajomy
uniósł ciężką dłoń i uderzył Lyannę na odlew. Upadła,
rozbijając skroń o pobliskie zadaszenie i poczuła, jak po jej
czole spływa ciepła krew. Przed oczami zobaczyła czarne plamy i na
chwilę ją zamroczyło. Spodziewała się kolejnego ciosu, jednak
zamiast tego usłyszała czyjeś nawoływanie. Po chwili krzyki
przybrały na sile, a przy Lyannie ktoś uklęknął, ujmując ją
pod ramię i pytając, jak się czuje.
–
Lya? – zapytał znajomy głos.
Mroczki
wreszcie zniknęły i Lyanna spojrzała przed siebie, dostrzegając
stojącego przed nią brata Maisie, Carla. Skrzywiła się, widząc
wyraźnie malujący się na jego twarzy niepokój.
–
Och, nie dobijaj mnie, Carl – jęknęła, podnosząc się. – Tata
więcej mnie nie puści, jeżeli wyglądam, aż tak źle.
–
Nie powinnaś go prowokować – upomniał Lyannę. – Zajmę się
nią, szła do mojej siostry. – Carl zwrócił się do
asekurującego Lyę chłopaka.
–
Na pewno? Chyba mocno uderzyła się w głowę.
–
Nie jestem jajkiem, dam sobie radę – mruknęła Lyanna i wyrwała
się z uścisku nieznajomego chłopaka.
Szybko
okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, bo zakręciło się
jej w głowie i gdyby nie Carl, upadłaby ponownie. Wreszcie brat
Maisie zmusił ją, by ponownie usiadła i odpoczęła chwilkę.
Zgodziła się dopiero, gdy solennie ją zapewnił, że nie będzie
próbował odprowadzić jej do pana ojca. Co prawda nigdy otwarcie
nie powiedziała, że jest córką lorda Starka, jednak Darrenowie
nie musieli słyszeć tego z jej ust, żeby znać prawdę.
–
Napytasz sobie mnóstwo biedy, jeżeli dalej będziesz tak
nieostrożna – zaśmiał się Carl, przysiadając koło Lyanny.
–
Och, brzmisz, jakbyś miał z czterdzieści lat – odmruknęła,
drocząc się. – Ale faktycznie boli mnie głowa – jęknęła,
przykładając dłoń do skroni.
–
Rozcięcie wygląda na płytkie – stwierdził Carl, po czym dodał,
uśmiechając się: – Mówi to czterdziestolatek, więc wie lepiej.
Właściwie teraz będziesz musiała liczyć się z moim zdaniem.
–
Chciałbyś.
Grupka
mężczyzn, która przybyła z pomocą Lyannie, szybko się rozeszła,
zabierając ze sobą napastnika. Jeden z nich upewnił się jeszcze,
że z poszkodowaną wszystko w porządku, zanim odszedł. Trudno było
ukryć, że nie jest się jednym z prostaczków, gdy nawet ubrania
świadczyły przeciwko tobie. Wams Lyanny i nieco przydługie
spodnie, które wyprosiła od Neda nim wyjechał do Doliny, uszyto z
lepszych i grubszych materiałów. Buty nie nosiły zbyt licznych
śladów użytkowania, a czapka oraz płaszcz z miękkiego futra
jasno świadczyły o tym, że rodzina Lyanny należy do majętnych.
–
Może jednak odprowadzę cię z powrotem do zamku? – zapytał Carl,
przyglądając się uważniej towarzyszce.
–
Nie mówiłam, że tam mieszkam. – Uśmiechnęła się krzywo. –
Ale chyba faktycznie lepiej będzie, jeżeli na razie tam wrócę.
Ale nie mów Maisie…
–
Jasna sprawa, tylko niepotrzebnie by się zdenerwowała.
–
Dzięki – odpowiedziała Lyanna z wdzięcznością.
Wsparła
się na ramieniu Carla, czując się nieco pewniej i pozwoliła się
odprowadzić aż do bramy wyższego poziomu murów. Tam zapewniła
znajomego, że dalej sobie poradzi, a następnie udała się w
kierunku wejścia na zamek, mając szczerą nadzieję, że nikt jej
nie zauważy. Lyanna nie miała większej ochoty tłumaczyć się z
zaschniętej krwi, więc mocniej nasunęła czapkę na czoło i
spuściła głowę.
Gdy
mijała stajnie, usłyszała dobiegające stamtąd szepty. Wydawało
się jej, że poznaje jeden z głosów, więc przywarła do ściany
tuż koło drzwi. Kobieta i mężczyzna rozmawiali cicho, wymieniając
pocałunki, zupełnie jakby znajdowali się we własnym pokoju.
Lyanna zajrzała do środka przez szparę między drzwiami a ścianą
i ku swojemu zdziwieniu, zobaczyła Brandona i lady Barbrey Ryswell.
Dłonie jej brata błądziły pod sukienką Barbrey, której zręczne
palce majstrowały przy spodniach Brandona. Lyanna poczuła się
zawiedziona, widząc, że nawet ktoś tak jej bliski wykorzystuje
naiwność innej dziewczyny i uderzyła w drzwi stajni. Jak na
komendę Brandon wyprostował się, stanowczo odsunął od siebie
dłonie Barbrey i ruszył w kierunku drzwi, gdzie oczekiwała go
Lyanna.
–
Co ty wyprawiasz? – naskoczyła na brata, opierając dłonie na
biodrach.
–
Lya? – sapnął Brandon, wyraźnie się uspokoiwszy. – Ciszej,
jeszcze ściągniesz tu kogoś i oboje będziemy musieli się
tłumaczyć. Chyba nie masz na to ochoty?
–
Nie odwracaj kota ogonem! Widziałam, co robiłeś z Barbrey Ryswell.
–
Nic nie widziałaś – warknął twardo Brandon, a w jego szarych
oczach pojawił się niebezpieczny błysk. – Poza tym chyba nie
miałaś zamiaru na mnie donieść panu ojcu?
Lyanna
zacisnęła mocno zęby. Wiedziała, że to, co Brandon robił z
Barbrey, nie było
właściwe, jednak pozostawała
winna bratu przysługę za pomoc we wczorajszym wypadku z Domerikiem
Boltonem. Łudziła się, że przynajmniej jej bracia nie dołączą
do tych wszystkich mężczyzn, którzy ciągle opowiadali o swoich
podbojach, nie licząc się z tym, że mieli już żony i dzieci.
Miała nadzieję, że ktoś, kogo znała całe życie, zachowa dość
szacunku do kobiet, by nie plamić ich honoru przed ślubem.
Zabolało, gdy uświadomiła sobie błąd.
–
Jesteś taki sam jak wszyscy – fuknęła ze złością, odwróciła
się na pięcie i odeszła, pozostawiając skonsternowanego Brandona
za sobą.
Idąc
w kierunku zamku, przypomniała sobie, że Stara Niania zwykła
mówić, że w żyłach Brandona również płynie wilcza krew.
Wcześniej cieszyły ją porównania do brata, ale teraz najchętniej
wykrzyczałaby mu w twarz, co o nim myśli; już nie chciała, by
przyrównywali ją do Brandona.
~*~
Rok
298 od Podboju
Eddard
Stark zbudził się zlany potem. Znów śnił mu się posąg Lyanny
łkający krwawymi łzami. Westchnął ciężko, spoglądając na
pogrążoną we śnie żonę. Ponownie uderzyła go świadomość, że
znajduje się na niewłaściwym miejscu, że to Brandon powinien spać
w tym łożu, być mężem Catelyn, ojcem jej dzieci.
Potrząsnął
głową. Wspominanie dawno zmarłego brata nic nie dawało. Wiele
rzeczy ułożyło się nie tak, jak powinno i pozostało się z tym
pogodzić. Ned znów słyszał echo dawnej obietnicy, słowa słodkiej
siostry, płacz dziecka. Widział, jak dumny z siebie Robert
opowiadał o tym, jak pokonał Rhaegara, jak czerwone rubiny odpadły
z czarnej zbroi ostatniego smoka. Eddard pamiętał, że po bitwie
miejsce, gdzie skonał srebrny książę, nazwano Rubinowym Brodem i
– z bliżej nieokreślonego powodu – czuł niesmak.
Tuż
po wojnie, gdy wrócił do Winterfell z maleńkim Jonem na rękach,
Stara Niania spojrzała na chłopca i tylko raz zapytała, czy jest
jej. Nie musiała precyzować, o kogo chodziło.
–
Jak odgadłaś? – zapytał, a dziecko rozpłakało się, więc
oddał je Starej Niani.
–
Przed chwilą mi powiedziałeś – odparła, kołysząc maleństwo.
– Musisz być ostrożniejszy, gdy przyjedzie twoja pani żona.
Mogłaby uznać, że jej obowiązkiem jest powiadomić króla.
–
Robert nie powinien wiedzieć. Nie może – poprawił się Ned. –
Mam tylko jego. Jego i jej kości, chciała spocząć w domu, więc
przywiozłem ją z powrotem.
–
To dobrze.
Stara Niania odwróciła się, zmierzając z gaworzącym cicho
chłopcem do bezpiecznych murów zamku. Nagle Ned przypomniał sobie
o czymś, co wiekowa opiekunka powiedziała lata temu. Dawne słowa
zaniepokoiły go, po plecach przebiegł zimny dreszcz, lecz wreszcie
zapytał:
–
Powiedziałaś, że mieli w sobie wilczą krew. Lyanna i Brandon.
–
Nie chcąc znać odpowiedzi, nie powinieneś pytać.
I
lord Eddard Stark nigdy nie zapytał.
Gdy
urodziła się Arya, Ned wiedział. Zbyt podobna była do ciotki,
zbyt silna, zbyt niezależna, zbyt wojownicza, więc postanowił, że
pozwoli jej na to, czego jego pan ojciec odmówił Lyannie.
Wilcza
krew to przekleństwo, pomyślał gorzko, próbując ponownie
zasnąć. Wciąż miał w głowie propozycję Roberta i powoli
przekonywał się, że przyjaciel naprawdę desperacko potrzebuje
jego pomocy. Eddard postanowił, że powie Jonowi, gdy wróci z
Królewskiej Przystani, że zasługuje na prawdę, a potem wreszcie
usnął. Ponownie widział posąg zmarłej siostry i krwawe łzy.